Zdobyli 1/4 wszystkich nagród Nobla. Genialni Żydzi© Getty Images

Zdobyli 1/4 wszystkich nagród Nobla. Genialni Żydzi

Marcin Ryszkiewicz

Nie mają sobie równych w naukach ścisłych. Odnoszą sukcesy w muzyce, sztuce, literaturze i polityce. Zdominowali szachy. Skąd wziął się fenomen intelektu Żydów aszkenazyjskich? Antysemita powie: "Bzdury". Filosemita: "Żadne odkrycie". Przyjrzyjmy się faktom.

Michael Rosbash (fizjologia i medycyna), Rainer Weiss i Barry Barish (fizyka) i Richard Thalerd (ekonomia) – to oni w 2017 r. zostali laureatami nagrody Nobla w swoich dziedzinach. Łączy ich jeszcze jedno. Wszyscy są Żydami aszkenazyjskimi. A więc na cztery możliwe nagrody z nauk ścisłych, trzy zgarnęli przedstawiciele tej społeczności. Ktoś powie: "Przypadek". A co jeśli zerknie na listę nagrodzonych w poprzednim roku i zobaczy tam Michaela Kosterlitza (fizyka) i Olivera Harta (ekonomia), też Żydów? To również przypadek?

Wyliczajmy więc dalej. Za życia dwóch ostatnich pokoleń uczeni pochodzenia żydowskiego zdobyli jedną czwartą wszystkich nagród Nobla, choć Żydzi są zaledwie jedną sześćsetną populacji świata. W samych Stanach Zjednoczonych, gdzie stanowią dwa procent populacji, ich przedstawiciele zdobyli 27 proc. nagród Nobla i 25 proc. nagród Turinga (nauki komputerowe).

Co więcej, gdy przyjrzymy się nagrodom Nobla, okaże się, że liczba żydowskich laureatów nie tylko była zawsze nieproporcjonalnie duża, ale też rosła z czasem. W pierwszej połowie XX w., mimo rosnących prześladowań, ograniczeń administracyjnych i wreszcie pomimo Shoah, zdobyli oni 14 proc. tych nagród, w drugiej połowie XX w. już 29 proc., a w wieku XXI, jak na razie, 32 proc. W tym czasie ich udział w populacji światowej zmalał.

Nie koncentrujmy się jednak wyłącznie na Noblach. Możemy wziąć dowolną nagrodę lub prestiżowe wyróżnienie w dowolnej dziedzinie nauki (i nie tylko) i uzyskamy podobny rezultat. Żydzi stanowią 21 proc. wśród studentów Ivy League (muzyka), 26 proc. laureatów Kennedy Center (sztuka) czy aż 51 proc. wśród zdobywców nagrody Pulitzera za prace poświęcone nauce.

Zdominowali również szachy, zdobywając ponad połowę najwyższych trofeów w XX-wiecznych turniejach. Formalnością jest również przypomnienie ich wkładu w rozwój najważniejszych dla współczesnego świata dziedzin nauki: Albert Einstein – teoria względności i fizyka kwantowa, John von Neumann – teoria gier, Richard Feynman i Murray Gell-Mann – fizyka cząstek elementarnych.

Wszędzie, gdzie występują duże skupiska Żydów, tak w USA, jak w Europie Zachodniej, ich wybitni przedstawiciele odgrywają nieproporcjonalnie dużą rolę w takich dziedzinach jak polityka, humanistyka, malarstwo, film, a w szczególności nauki ścisłe. Proporcja Żydów aszkenazyjskich wśród najlepszych naukowców w Stanach Zjednoczonych i Europie dziesięciokrotnie przewyższa ich odsetek w populacji.

IQ nie tłumaczy wszystkiego

W przytoczonych faktach jest więc coś zastanawiającego, coś co niewątpliwie domaga się wyjaśnienia. O nadreprezentacji Żydów wiedzą wszyscy – antysemici, filosemici i ludzie pod tym względem obojętni (najmniej wiedzą – lub najmniej chcą o tym mówić – sami Żydzi), ale stopień tej dominacji jest doprawdy zdumiewający. Żydzi aszkenazyjscy mają najwyższe IQ wśród wszystkich znanych grup etnicznych na świecie, a ich średnia – ok. 112-115 – przewyższa tę wartość dla innych Europejczyków, która wynosi 100. Podobną nadwyżkę pokazują też inne „testy na inteligencję”, takie jak Graduate Record Exam (GRE) czy Scholastic Aptitude Test (SAT).

Rzecz jasna, wyższe średnie IQ (czy inny wskaźnik) Żydów nie oznacza, że wszyscy oni są inteligentniejsi od wszystkich innych, bo ogromna większość ludzi niczym nie różni się pod tym względem.

Jeśli przyjąć, że średni iloraz inteligencji u Europejczyków wynosi 100, a średnia dla Aszkenazyjczyków 110, to odsetek ludzi o IQ powyżej 140, czyli o wysokiej inteligencji, wynosić będzie odpowiednio 4 i 23 promile – to właśnie wśród tych 23 promili można się spodziewać największej liczby Noblistów.

Trzeba pamiętać, że IQ (tak jak inne wskaźniki inteligencji) jest w wysokim stopniu dziedziczny, tak samo jak np. wzrost, kolor oczu czy włosów.

Oczywiście IQ nie mierzy jakiejś platońskiej, czystej „inteligencji”, choćby dlatego, że ta cecha nie jest nigdzie dobrze zdefiniowana. Różnych testów na inteligencję jest sporo i są one podatne na różnice kulturowe. Ale to niewiele zmienia. Ważne, że IQ z pewnością coś mierzy i że to coś jest powiązane ze sprawnością intelektualną. Bardzo silny dziedziczny komponent IQ potwierdziły liczne badania. Pokazały one, że wartość tego wskaźnika u dzieci jest skorelowana z jego wielkością u rodziców i rodzeństwa, a u bliźniąt jednojajowych ta korelacja jest wyższa niż u dwujajowych. Co więcej, bliźnięta jednojajowe rozdzielone po porodzie i wychowywane osobno, średnio mniej różnią się IQ niż biologiczne rodzeństwo wychowywane w tej samej rodzinie.

Co jeszcze ważniejsze, z wiekiem ta korelacja rośnie, a to oznacza, że inteligencja nie może być związana tylko z wychowaniem. Dziedziczność IQ każe spojrzeć na żydowską specyfikę oczami biologa. To z pewnością nie jest zadaniem prostym, a dla wielu wręcz trudnym do przełknięcia.

Do niedawna dominowały dwa wyjaśnienia tego zjawiska, niekoniecznie wzajemnie sprzeczne: jedno z nich podkreślało charakter judaizmu, drugie – prześladowania.

Judaizm jest religią słowa i – zwłaszcza od czasów talmudycznych – niekończących się dysput. Jest religią spisaną i wymagającą od wszystkich (płci męskiej) czytania, bo nie istnieje żaden nadrzędny autorytet, który zatwierdzałby dogmaty tej wiary. Dlatego każdy rabin może mieć własną interpretację i wygrywa ta, która zyska większe uznanie wśród wiernych.

Jak widać jest to religia demokratyczna, nie hierarchiczna – wszyscy mogą ją interpretować i wszyscy mogą wadzić się z Bogiem. Ba, powinni to robić! Tysiące lat takiego treningu z pewnością zrobiło swoje.

O ile koncepcja judaistyczna ma charakter czysto kulturowy (choć kultura również wpływa na ewolucję), to druga koncepcja – ta o prześladowaniach – odwołuje się już wprost do genetyki i doboru naturalnego. Do ewolucji. Bo prześladowania selekcjonują. Jedni padają ich ofiarą, drudzy nie, lub raczej – jedni padają bardziej, drudzy mniej.

Gdy trwa to odpowiednio długo, a Żydów prześladowano z różnym natężeniem zawsze i wszędzie, może to wpłynąć na kształt puli genowej i faworyzowanie tych genów, które pozwalają skuteczniej unikać opresji. Obie te interpretacje są zapewne w pewnej mierze słuszne, choć żadna nie jest naukowo udokumentowaną hipotezą.

Inaczej jest z koncepcją wysuniętą kilka lat temu przez trójkę wybitnych antropologów i ewolucjonistów. Gregory Cochran, Jason Hardy i Henry Harpending w „Natural History of Ashkenazi Intelligence” (2006 r.) przyjrzeli się tej sprawie w nowy, oryginalny sposób, łącząc różne fakty z pozornie niezwiązanych ze sobą obszarów. Dzięki temu doszli do zadziwiających wniosków – żydowska specyfika dotyczy nie tylko ich inteligencji, ale także ich chorób.

Bo Żydzi aszkenazyjscy wykazują nie tylko nadreprezentację wśród Noblistów, ale też niezwykłą koncentrację rzadkich chorób genetycznych, które u żadnej innej grupy etnicznej nie występują w takim natężeniu. Czy istnieje jakiś związek między nimi? Czy jest to związek natury ewolucyjnej, wynikający z jakichś nacisków selekcyjnych, które działały na tę populację w ciągu tysiącleci? A jeśli tak, to kiedy one zachodziły (lub zachodzą) i dlaczego objęły dwie, pozornie tak odległe od siebie, sfery życia?

Leczenie dżumy cholerą stworzyło superkomputer

Fakt wyjątkowej powszechności pewnych ciężkich chorób genetycznych u Żydów aszkenazyjskich jest znany od dawna. Choć najczęściej w tym kontekście wymieniana jest choroba Taya-Sachsa, to liczba „żydowskich” chorób jest znacznie dłuższa: choroba Gauchera, choroba Niemanna-Picka, choroba Canavana, rodzinna dysautosomia, zespół Blooma i wiele innych (ta lista zawiera obecnie 32 pozycje). Wszystkie występują znacznie częściej u Aszkenazyjczyków niż w innych populacjach ludzkich, również tych żydowskich – żadna nie pojawia się szczególnie często u Sefardyjczyków, Mizrahi czy Bene Israel.

Znaczna częstość występowania tego typu chorób w jakiejkolwiek ludzkiej populacji sama w sobie jest ewolucyjnym paradoksem. To dlatego, że poza pewnymi szczególnymi wyjątkami, choroby genetyczne powinny być skrajnie rzadkie, zwłaszcza jeśli – a tak jest w wielu z powyższych przypadków – chorzy nie dożywają wieku reprodukcyjnego (np. cierpiący na chorobę Taya-Sachsa umierają najczęściej przed czwartym rokiem życia). Szkodliwe mutacje pojawiają się oczywiście sporadycznie w każdym pokoleniu i w każdej populacji, ale jeżeli wywołują tak ciężkie schorzenia, dobór naturalny powinien je odsiewać. Jeśli ich udział jest znaczący, świadczy to o ich aktywnym promowaniu przez dobór. Ale dlaczego dobór miałby promować śmiertelne choroby?!

Obraz
© Agencja Gazeta

Możliwe są dwa wyjaśnienia: albo wszyscy członkowie danej populacji wywodzą się od jednego lub niewielu przypadkowo zmutowanych przodków, po których potomstwo odziedziczyło tę przypadłość (to tzw. efekt założyciela), albo dobór naturalny faworyzował tę mutację, gdyż przynosiła ona jakąś korzyść, gdy pochodziła od jednego z rodziców, a gdy dziedziczyliśmy ją po obu, okazywała się śmiertelnie groźna.

Żydzi z pewnością nie mają w Europie pojedynczego przodka. Pozostaje więc drugi, bardziej obiecujący model – pozytywnej selekcji. Przypadki faworyzowania niekorzystnych mutacji są w przyrodzie znane. Najczęściej cytowany i najciekawszy jest przykład anemii sierpowatej, występującej na terenach malarycznych. Malarię wywołują przenoszone przez komary pierwotniaki z rodzaju Plasmodium, które atakują erytrocyty (czerwone ciałka krwi), co w konsekwencji prowadzi do ich rozpadu i groźnej niedokrwistości. Malaria przez tysiąclecia nękała mieszkańców terenów podmokłych na obszarach tropikalnych i była silnym czynnikiem selekcyjnym w naszych niedawnych ewolucyjnych dziejach. Mutacja „sierpowata” daje ludziom zamieszkującym rejony malaryczne pewną ochronę, gdyż zniekształca budowę erytrocytów, przez co Plasmodium nie może się w nich zagnieździć.

Nosiciele pojedynczego zmutowanego genu mają pewną, niezbyt groźną dla ludzi, ale wystarczającą dla pierwotniaków, liczbę zniekształconych erytrocytów. To powoduje, że zarodźce Plasmodium nie mogą się w nich normalnie rozwijać, co chroni przed śmiertelnymi następstwami zakażenia. A co z nieszczęśnikami, którzy otrzymali od rodziców dwa takie zmutowane geny? Oni zapadają na straszną i nieuleczalną chorobę: anemię sierpowatą.

O tym, jak silna była ta presja selekcyjna, świadczy fakt, że mutacja prowadząca do anemii sierpowatej występuje u jednej na 600 tys. osób na terenach niemalarycznych i jednej na 600 na tych obszarach Afryki, gdzie malaria jest endemiczna. Mamy zatem tysiąckrotny wzrost częstości występowania genu, który jako zwiastun groźnej choroby powinien być eliminowany przez dobór, a był ewidentnie faworyzowany!

Nie ma więc wątpliwości, że dobór może promować pewne choroby wrodzone – nawet śmiertelne – ale dzieje się tak jedynie wówczas, gdy ujawniają się one tylko u homozygot (nosicieli pojedynczego zmutowanego genu), a heterozygotom (ludziom, mającym dwa takie geny) dają ochronę przed innymi, znacznie groźniejszymi. Takie leczenie dżumy cholerą, choć ewolucyjnie niezbyt eleganckie, nie jest w przyrodzie skrajnie rzadkie, a anemia sierpowata nie jest bynajmniej jedyną znaną antymalaryczną chorobą.

W przypadku Aszkenazyjczyków problem jest jednak taki, że tych wrodzonych chorób jest szczególnie dużo i że nie udało się dotąd powiązać ich z jakimikolwiek schorzeniami, których skutki mogłyby łagodzić. Co więcej, istnieje poważny argument przeciw takiej interpretacji: ani jedna z tych „aszkenazyjskich” mutacji nie występuje u ich europejskich sąsiadów, którzy przez stulecia żyli na tych samych terenach i stykali się z tymi samymi chorobami. Przy tych samych warunkach środowiskowych (Żydzi żyli wszędzie w rozproszeniu, a nie na własnym, wydzielonym terytorium), ewolucyjne odpowiedzi powinny też być podobne, a najwyraźniej nie były. Dlaczego?

Jeśli przyjrzymy się liście „aszkenazyjskich” chorób, dostrzeżemy zastanawiające zjawisko – najważniejsze z nich (choroba Taya-Sachsa, Gauchera, Niemanna-Picka, rodzinna dysautosomia, zespół Blooma) mają wpływ na jeden tylko rodzaj procesów zachodzących w organizmie człowieka, mianowicie te związane z działaniem komórek nerwowych, w tym na proces dendrytyzacji (powstawania rozgałęzień komórek nerwowych) i przekazywania sygnałów na synapsach (połączeniach) między nimi.

Zwiększona dendrytyzacja neuronów i przyśpieszona transmisja sygnałów nerwowych to z pewnością cechy wpływające w jakiś sposób na inteligencję. Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia przy komputerach – o ich wydajności i zdolności do rozwiązywanie szczególnie trudnych zadań decydują czas dostępu do pamięci i jej wielkość oraz szybkość procesora.

Użyteczni dla władców, przeklęci przez ciemny lud

Ale dlaczego dobór miałby oddziaływać akurat na dendryty Aszkenazyjczyków? To, co autorzy omawianej pracy przedstawiają, jest scenariuszem ewolucyjnym, a scenariusze takie mogą być tylko mniej lub bardziej prawdopodobne. Ich „prawdziwości” nie można ocenić, bo takie hipotezy nie dają się testować, gdyż dotyczą zjawisk jednostkowych, które już się wydarzyły, więc nie da się ich powtórzyć (no bo jak?).

W tym przypadku możemy stwierdzić tylko tyle, że koncentracja rzadkich chorób genetycznych w jednej przez wieki niemal zamkniętej populacji na pewno coś oznacza, a porównanie z innymi populacjami, w których w ten sam sposób dziedziczone są „choroby antymalaryczne”, zdaje się wskazywać na jej związek z jakimś innym czynnikiem selekcyjnym, który — w przypadku Żydów aszkenazyjskich — niemal na pewno chorobą nie był.

Aszkenazyjczycy, czyli Żydzi żyjący w Europie na północ od Alp i Pirenejów (ci z półwyspu Iberyjskiego to Sefardyjczycy), pojawiają się w zapiskach historycznych w VIII i IX w., głównie na obszarze cesarstwa Franków, gdzie osiedlali się niemal wyłącznie w miastach (Kolonia, Spira, Trewir) i jako grupa w największym stopniu piśmienna, zajmowali się zawodami wymagającymi umiejętności posługiwania się oficjalnymi dokumentami: handlem, finansami i kontaktami między władcami. Mieszkając w miastach i nie mogąc posiadać ziemi, nie zajmowali się rolnictwem i w przeciwieństwie do tworzących znacznie większe skupiska Sefardyjczyków nie trudnili się też rzemiosłem (Sefardyjczycy nie koncentrowali się tak bardzo na zawodach związanych z handlem i finansami, gdyż Arabowie zajmowali się nimi równie skutecznie).

W tym sensie Aszkenazyjczycy wypełniali swoistą niszę ekologiczną, w której nie mieli konkurencji. Z jednej strony wzmacniało to ich odrębność i użyteczność dla władców, ale z drugiej powodowało wrogość ze strony sąsiadów. Zaowocowało to zjawiskami, które silnie wpływały na kształtowanie się ich specyficznej puli genowej: względnym dobrobytem oraz wysoką dzietnością, wzmacnianą przez nakazy religijne. Dobrobyt był powodem nawracających i nasilających się z czasem prześladowań. Sprzyjała temu doktryna Kościoła, zakazująca chrześcijanom zajmowania się pożyczaniem pieniędzy na procent, czyli lichwą.

Już około 1100 r. Żydzi zwyczajowo parali się obrotem pieniędzmi i utrwaliło się to w ciągu kilku następnych stuleci. Świadczą o tym zapiski historyczne, jak choćby te z francuskiego Roussilon powstałe ok. 1270 r., wskazujące, że mieszkało tam 228 męskich przedstawicieli społeczności żydowskiej, a 80 proc. z nich zajmowało się pożyczaniem pieniędzy, odgrywając rolę współczesnych banków czy innych instytucji finansowych. Nie zajmowali się tym członkowie żadnej innej grupy społecznej czy etnicznej.

Działalność ta przynosiła istotne dochody. Jak pisze historyk H. Ben-Sasson: „Choć zachodnią Europę nawiedzały w X i XI w. okresy głodu i chorób, to w żydowskich źródłach nie znajdujemy przesłanek, by sądzić, że to samo dotyczyło społeczności aszkenazyjskiej”.

Zupełnie inaczej wyglądała sprawa bezpieczeństwa. Zamożność i odrębność Aszkenazyjczyków kuła w oczy i bez wątpienia to również było przyczyną nasilającej się wrogości, która często przeradzała się w bezpośrednią agresję. Na przykład w Nadrenii podczas pierwszej wyprawy krzyżowej w 1096 r. antyżydowskie rozruchy spowodowały śmierć jednej czwartej tamtejszych Aszkenazyjczyków. Gdzie indziej wcale nie było lepiej. Kolejne pogromy przynosiły równie krwawe żniwa, ale po każdej takiej fali w okresach uspokojenia społeczność żydowska się odradzała, a nierzadko dzięki zaradności poprawiała nawet swoją sytuację majątkową (i demograficzną). Niechęć reszty ludności ograniczała i izolowała ją jednak coraz bardziej, nie pozwalając na zdobywanie nowych „nisz”, co z pewnością nastąpiłoby przy większej tolerancji i otwartości. Z punktu widzenia ewolucyjnego, jak piszą Cochran, Hardy i Harpending, „zwiększało to tylko skuteczność nacisków selekcyjnych na rozwój cech postrzeganych jako tradycyjnie żydowskie – sprytu, zamiłowania do roztrząsania trudnych problemów i uzdolnienia do prac umysłowych”. Tam, gdzie cechy te były pożądane, Aszkenazyjczycy stawali się niezastąpieni.

Rzeczpospolita Obojga Narodów przystanią dla emigrantów

Rosnąca niechęć do Żydów doprowadziła w końcu do ich wygnania z większości krajów zachodniej Europy: w 1290 r. z Anglii, w 1394 r. z Francji, a w następnym stuleciu z większości krajów niemieckich, a także – Sefardyjczyków – z Hiszpanii i Portugalii. Wielu z nich emigrowało na wschód – najpierw do Austrii i Czech, a później do polsko-litewskiej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, gdzie przy znacznie większej niż na zachodzie tolerancji i przy aktywnym wsparciu polskich królów oraz arystokracji ukształtowało się największe skupisko Aszkenazyjczyków w Europie.

W sprzyjających warunkach doszło do prawdziwej eksplozji populacyjnej tej grupy ludności, co po raz pierwszy rozszerzyło ową aszkenazyjską „niszę” o inne zawody, w których premiowane były te tradycyjne cechy. Gdy populacje żydowskie, zwłaszcza w mniejszych miastach na wschodzie Rzeczpospolitej, osiągnęły wielkość porównywalną z ludnością miejscową, Żydzi zaczęli zajmować się handlem, rzemiosłem, poborem podatków, zarządzaniem majątkami i wreszcie wolnymi zawodami, kontynuując jednocześnie działalność związaną z finansami. Stawali się, nie tracąc swej odrębności, nieodłączną częścią gospodarczego i kulturowego krajobrazu tych terenów. Zdaniem niektórych żydowskich historyków, na przykład B.D. Weinryba, byli prawdziwą „klasą menedżerską” całego polsko-litewskiego państwa. Tym gospodarczym, a poniekąd również politycznym sukcesom Aszkenazyjczyków towarzyszył wzrost ich liczebności.

Gdy w XVII w. zaczęła się rodzić europejska nauka, w szeregach wybitnych uczonych próżno by szukać nazwisk Aszkenazyjczyków. Wynikało to po części z faktu, że życie kulturalne Żydów koncentrowało się na wschodzie, gdzie nauka rozwinęła się później, po części z tego, że stanowiska akademickie były dla Żydów praktycznie niedostępne. Działo się tak częściowo również z niechęci samych Żydów do uczestniczenia w intelektualnym życiu Europy. Żydowscy przywódcy, wrogo nastawieni do świeckiej filozofii, nakłaniali współwyznawców do studiowania Tory, a nie natury. Już w XII w. wydany został cherem, czyli religijny zakaz studiowania dzieł żydowskiego uczonego Majmonidesa, w dwa wieki później kolejny cherem zabronił „członkom [naszej] społeczności poniżej 25. roku życia studiowania jakichkolwiek prac dotyczących filozofii przyrody czy metafizyki”.

Zaczęło się to zmieniać dopiero około 1800 r. Wraz z żydowskim oświeceniem (haskala), przyznaniem pełnych praw obywatelskich Żydom przez Kodeks napoleoński i rozpowszechnieniem się idei republikańskich w Europie Zachodniej, rola Żydów w życiu intelektualnym kontynentu zaczęła stawać się coraz większa. Jak pisze brytyjski historyk Eric Hobshawm, wyglądało to tak „jakby ktoś nagle zdjął pokrywkę z garnka z gotującą się pod ciśnieniem wodą”. Ujawniły się tłumione dotąd talenty, nagle we wszystkich dziedzinach nauki, w kulturze, sztuce, filmie i polityce zaroiło się od nazwisk żydowskich i odtąd udział ten rósł nieprzerwanie. Trwający przez stulecia dobór naturalny ujawnił tkwiące w nim możliwości – wzrost inteligencji (u homozygot) i – u nieszczęsnych heterozygot – pojawienie się szeregu nowych i groźnych chorób.

Wraz z końcem Belle Epoque i powstaniem – po pierwszej wojnie światowej – nowych państw narodowych klimat wobec Żydów ponownie zaczął się zmieniać. Już w końcu XIX w. na obszarze Cesarstwa Rosyjskiego, a więc również i ziemiach polskich, wybuchł szereg pogromów, które skłoniły tysiące żydowskich tułaczy do ucieczki, w tym za ocean. Choroba antysemityzmu zaczęła zarażać kolejne państwa i przesuwać się na zachód, a wraz z nią następne fale uchodźców docierały do Ameryki lub Wielkiej Brytanii. Mimo to jeszcze w 1939 r. ponad połowa Żydów w Europie zamieszkiwała tereny Rzeczpospolitej. A potem przyszedł Shoah i zagłada europejskich Aszkenazyjczyków – ochlokracja wzięła odwet na swych wyimaginowanych wrogach.

Po 1945 r. wiatr historii zawrócił – w Niemczech, przy aktywnej polityce państwa, zaczęła odbudowywać się społeczność żydowska, a Polska (równie aktywnie) pozbyła się tych, którzy przeżyli Zagładę. W ostatnich latach Hiszpania i Portugalia przypomniały sobie o grzechach sprzed 500 lat i postanowiły nadać obywatelstwo i pełnię praw tym, którzy zachowali sefardyjskie dziedzictwo (500 lat to szmat czasu, ale Żydzi mają wprawę w kultywowaniu pamięci).

Pamięć, która nie powinna przemiąć

Gdy przeglądamy listę żydowskich Noblistów i ich życiorysy, łatwo spostrzec jak wielu z nich wywodzi korzenie z terenów Rzeczpospolitej, lub wręcz się tam urodziła. Trudno zrozumieć, dlaczego tak rzadko o nich pamiętamy. A Żydzi pamiętają. Niemal każde mniejsze lub większe polskie miasto lub sztetl ma rozsiane po świecie żydowskie ziomkostwa, stowarzyszenia ludzi, którzy nie mogą zapomnieć o swoich korzeniach i próbują ocalić to, co po ich przodkach pozostało. Kiedy Polska przypomni sobie o nich?

Tekst: " Zdobyli ¼ wszystkich nagród Nobla. Genialni jak Żydzi" ukazał się pierwotnie w Magazynie Wirtualnej Polski. 16 lutego 2018 roku.

Marcin Ryszkiewicz: Absolwent geologii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książek popularnonaukowych z zakresu paleontologii i ewolucji, stały współpracownik działu naukowego "Gazety Wyborczej", pism "Wiedza i Życie", "Świat Nauki" (gdzie publikuje własne teksty i tłumaczy artykuły naukowe z języka angielskiego), a także tłumacz książek naukowych. Pracuje w Muzeum Ziemi PAN w Warszawie. Chętnie odpowiada na maile, w razie pytań więc zachęca do kontaktu pod adresem marcin.ryszkiewicz@mz.pan.pl.**

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)