Zbliża się koniec sądów 24-godzinnych
Zbliża się koniec sądów 24-godzinnych w obecnej formie, twierdzi "Polska". Specjalny zespół pod kierownictwem prof. Andrzeja Zolla już przygotowuje zmiany poprawiające ich dotychczasowe funkcjonowanie.
W tym tygodniu gotowy dokument z ostatecznymi wnioskami ma trafić do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Jeśli je zaakceptuje, to po konsultacjach ze środowiskiem prawniczym projekt zmian w przepisach trafi w najbliższych miesiącach pod obrady rządu.
Okazuje się, że sztandarowy projekt PiS w wymiarze sprawiedliwości służy przede wszystkim do karania pijanych kierowców, a nie chuliganów, jak zakładano. Do końca września ub.r. w tym trybie osądzono ok. 30 tys. osób, z czego ponad 80% to pijani kierowcy. A resort sprawiedliwości zakładał, że w przyśpieszonym trybie uda się osądzić ok. 150 tys. osób.
Sądy 24-godzinne są kosztowne. Szacuje się, że tylko na pomoc prawną z urzędu, czyli obrońców, wydano jak dotąd 10-20 mln zł. Ile kosztowała praca policjantów, prokuratorów i sędziów, nie wiadomo, bo nikt im nie daje dodatkowych pieniędzy za pracę w takich sądach. Często sprawcy są też zwalniani z obowiązku pokrycia kosztów procesu. Mówi się, że tryb przyśpieszony jest pięciokrotnie droższy niż zwykły, twierdzi Zoll.
Zespół pod przewodnictwem profesora (jest w nim kilkanaście osób, w tym sędziowie Sądu Najwyższego, prokuratorzy i profesorowie karniści) przychyla się do kilku zmian, m.in.: sprawcy nie mieliby już obowiązkowych obrońców - dostawaliby ich tylko na żądanie. Istniałaby też możliwość dobrowolnego poddania się karze już na etapie działań prokuratorskich.
Zmiany już budzą gorącą dyskusję, bo nawet w gronie zespołu ekspertów prof. Zolla nie ma jednomyślności, informuje "Polska" i cytuje niektóre opinie. (PAP)