Zbigniew Wodecki: mam wstyd taki w sobie
Nie umiem tańczyć. No, może takie dwa na jeden - to umiem. No i jeszcze może tango, bo to najprostsze. Poderwałem nawet koleżankę w szkole podstawowej na tango. Niestety, skończyło się tragicznie. Zastosowałem krok do tyłu i zabrakło sali - powiedział Zbigniew Wodecki w wywiadzie dla "Słowa Polskiego-Gazety Wrocławskiej".
"SP-GW": Czy wtedy z koleżanką wylądowaliście na ścianie?
Zbigniew Wodecki: Odbiliśmy się od niej, okulary mi się osunęły na koniec nosa i to była tragedia, cios prawdziwy. Bo wie pani, to szósta klasa była. Zabrałem się więc poważnie za skrzypce. Czasami jednak tańczę.
A lubi Pan szybkie czy wolne?
– Zależy, ile mam czasu.
Nie bardzo można z Panem rozmawiać. Jest Pan za bardzo rozpoznawalny.
– No, bo okulary mam i dużo włosów.
Niech Pan zetnie włosy. Internauci piszą: gdyby Wodecki zmienił fryz, byłby tak samo atrakcyjny.
– O, nie! Raz zmieniłem sobie fryz, a mieszkałem wtedy dwa tygodnie w hotelu Forum w Warszawie. Ceny jeszcze wtedy były przystępne dla Polaków. Koleżanka namówiła mnie, bym się ściął na krótko. Kaptur na łeb wkładałem, bo nie mogłem na siebie patrzeć.
Tak źle było?
– Fatalnie. Dobiło mnie jednak to, że po dwóch tygodniach mieszkania w tym hotelu koledzy z recepcji kazali mi dowód pokazać, gdy poprosiłem o klucz. Wtedy sobie powiedziałem: koniec. Włosy mi się udały, nie będę się strzyc.
Nie ma Pan z nimi kłopotu?
– Straszny mam kłopot. A ma Pan jednego fryzjera?
– Nie, czasami to sam z nimi coś robię. Ale jestem generalnie niezadowolony z mojej fryzury. Bo zawsze chciałem być podobny do francuskiego aktora, takiego czarnego. Nazywał się Delon.
No, nie wyszło za bardzo.
– Absolutnie i jak widzę swoje zdjęcia sprzed lat w telewizji, to rozumiem tych, którzy mnie nie znosili z tamtego okresu. Bo ja się też nie znoszę. Ale teraz to podobno jest lepiej. Mówią, że ze mną jak z winem.
Nie kusi Pana, by zatańczyć w "Tańcu z gwiazdami"?
– Mógłbym, ale wydaje mi się, że mój taniec telewizja pokazywałaby siedem razy w tygodniu, bo byłby tak śmieszny. Ludzie by mnie w końcu znienawidzili. A poza tym ja mam wstyd taki w sobie.
Wstyd?
– Kiedyś namówili mnie koledzy, bym zrobił taki układ taneczny pod Michaela Jacksona. Przez pół roku bałem się wykonać to na scenie. Nie mogłem się przełamać, pokonać wstydu. Może to wszystko przez ten taniec, co walnąłem w ścianę?
Ale po pół roku poszło?
– Troszkę mnie poluzowało. Ale ja się tak źle z tym tańcem czuję, to dla mnie obciach jest. Bo ja jestem niezgrabny, nie mam płynności ruchu. Bo jak tu mieć? Od piątego roku życia stałem przed pulpitem i piłowałem skrzypce. Albo przy fortepianie siedziałem. Oczy sobie zepsułem, kręgosłup mam krzywy. Jak mam wykonać ruch, to jakoś nie mogę się przełamać.
Znów ten wstyd?
– Bo ja to się wstydzę rzeczy normalnych. Jak sobie facet chce rzęsy czy włosy rozjaśnić, to proszę bardzo, ale ja się wstydzę i sobie nie zrobię. Toporny jestem.
Konserwatysta z Pana.
– Tak, i liftingu też sobie nie zrobię, nic nie rozjaśnię, nie przyciemnię. Choć raz zrobiłem, bo mnie Kryśka Sienkiewicz namówiła i wyglądałem jak kretyn. Ale co Pan sobie zrobił?
– Pasemka, jaśniejsze niby. Stylista mi tak walnął, że znów musiałem chodzić z rondlem na głowie. Opór mam straszny przed takimi rzeczami.
Przeszkadza to Panu?
– Tak, ale przełamuję się. Wiem, że wszystko się zmienia i trzeba iść z duchem czasu. Jak oglądam Sopot sprzed lat, to umieram ze śmiechu patrząc na tamte fryzury i kreacje.
Przyzwyczaja się Pan do ubrań?
– Najchętniej chodziłbym w jednych spodniach i jednej koszuli. Wybrałbym jedną, w której mi najlepiej, i spodnie najwygodniejsze, w których mógłbym jechać godzinami samochodem, a z kieszeni nie wypadałyby mi pieniądze.
To kwestia wygody?
– I przekonania, że facet powinien być jak facet, jak go matka natura stworzyła.
Dlaczego Pan jest zawsze miły w telewizji?
– To wynika z mojej natury. Moja mama była bardzo gościnna, ojciec też. Ktokolwiek przychodził do naszego domu, czuł się świetnie. Nie spotkała go żadna nieprzyjemność. Mój kolega mówił: – U mnie w domu nikomu włos z głowy nie spadnie. Ale jak zasłuży, to gdy wyjdzie, może dostać w pysk. Ja też tak myślę. Gdy jestem gospodarzem w programie, to dbam o to, by każdy czuł się komfortowo.
Nie kusi Pana, by jakąś złośliwość powiedzieć?
– Czasem je przemycam. Kto nie wyczuje, to jego problem. A zresztą w "Tańcu z gwiazdami" to ja nie jestem fachowcem. Da się Pana wyprowadzić z równowagi?
– Da się, bo jestem cholerykiem. Długo, długo trzymam wszystko w sobie, ale jak wybuchnę, to łeb mi się trzęsie, kark sztywnieje, a uszy pulsują. Mogę wtedy wyrwać nos, odgryźć język, no tragedia. Ale trzymam nerwy na wodzy. Tego też nauczyła mnie telewizja i spotkanie z ukrytą kamerą.
Dał się Pan złapać?
– Dwa razy. Raz coś podejrzewałem, ale drugi raz to naprawdę cud, że nie wybuchnąłem i nie zacząłem bluzgać.
Co Panu zrobili?
– Billboardy duże, które wisiały w Warszawie. Byłem na nich bez… włosów. Łysy łeb po prostu. Reklamowałem niby szampon na porost włosów. Jak to zobaczyłem, zdębiałem. Na szczęście uratowała mnie pazerność. Pomyślałem, jakie mi zapłacą odszkodowanie (śmiech).
Musi Pan płacić za popularność.
– Dobrze, że się dużo zdążyłem nauczyć od Piotra Skrzyneckiego. On był bardzo rozpoznawalny, popularny i lubiany. Niczego nie udawał, nie grał. Jak szliśmy z Piotrem z Rynku Głównego do Literackiej, to gdy dotarliśmy na miejsce, byliśmy pijani. Wszyscy po drodze zapraszali nas na jedną wódeczkę. Skrzynecki nikomu nie odmawiał.
Pan też nie odmawia.
– Jak miałem 9 lat, poszliśmy do restauracji z rodzicami i wujkiem księdzem. Tam zobaczyłem pierwszy raz wielkiego amanta polskiego kina Andrzeja Łapickiego. Jadł zupę. Do tego Łapickiego przy talerzu podbiegł mały chłopczyk i chciał autograf. Gdy usłyszał, że dopiero po obiedzie, spuścił głowę i odszedł. Obiecałem sobie wtedy, że jak będę znany, to nikomu nie odmówię…
I słowa Pan dotrzymał.
– Zamówię sobie czasem jajecznicę, przyjdzie szkolna grupa, nawet 40 osób i proszą o autograf. Jajecznicę wtedy szlag trafia…(śmiech).
Ma Pan świętą cierpliwość.
– Bo co ja będę udawał, że mnie ta popularność męczy i nie cieszy. Pracowałem na to przez całe życie, by mnie rozpoznawali i to daje satysfakcję.
Katarzyna Kachel