Zawłaszczanie demokracji
PiS postanowiło zmienić na blisko trzy miesiące przed wyborami ordynację wyborczą do samorządów. Burzę wywołał zapis, że partie mogą tworzyć bloki, dzięki czemu koalicja zyskałaby więcej mandatów niż w świetle obowiązującej dotąd ordynacji. Gdy na jednym z posiedzeń komisji nie udało się przegłosować nowej propozycji, partie koalicji doprowadziły do zmiany składu komisji. Wprowadzono do niej 30 nowych posłów i koalicja uzyskała większość w komisji. A dalej poszło już jak po maśle. Zmieniono przewodniczącego i odwołano przegłosowane poprzednio wysłuchanie publiczne. Teraz nastąpią zmiany w regulaminie Sejmu w kwestii głosowania.
24.08.2006 | aktual.: 24.08.2006 10:14
Po wyborach parlamentarnych PiS doprowadził do zmiany ustawy o służbie cywilnej, aby ułatwić zatrudnianie „swoich” urzędników. Stworzono też zasób kadrowy, czyli listę nazwisk kandydatów na różne stanowiska w kraju. W przypadku Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji zmieniono ustawę, aby zwiększyć nad nią kontrolę. Szykują się dalsze zmiany mające na celu ograniczenie niezależności fundacji, samorządu lekarskiego itp.
Trwa dyskusja, czy działania te to zamach na demokrację, czy też po prostu normalne rozgrywki partyjne i postępowanie mające przyspieszyć realizację IV Rzeczypospolitej. Czy należy PiS chwalić za sprawność, czy też bić na alarm? Sądzę, że działania te należałoby nazwać zawłaszczaniem demokracji. Pojęciem zawłaszczania państwa określa się wpływanie określonej grupy interesu na prawo i struktury państwa dla realizacji swoich celów grupowych. Właśnie z tym miał walczyć PiS, mówiąc o zwalczaniu układów. Jednak obecnie następuje zawłaszczanie demokracji, czyli zmienianie prawa i procedur w celu poszerzenia zakresu posiadanej władzy. Zmienia się warunki gry, aby utrwalić władzę tych, którzy już ją zdobyli i zwyciężyć w kolejnych wyborach.
Tomasz Żukowski uważa („Dziennik”, 23.08.06), że PiS ma prawo korzystać ze swojej siły i przewagi. Nasuwa się pytanie: co mogą zrobić obywatele pomiędzy wyborami, jeśli nie akceptują pewnych posunięć polityków?
Była nadzieja, że Polacy przy okazji obecnej rozgrywki w parlamencie będą mogli uczestniczyć, dzięki instytucji wysłuchania publicznego, w procesie stanowienia prawa. Instytucja wysłuchania jest znana i powszechnie stosowana np. w Stanach Zjednoczonych. Umożliwia politykom i urzędnikom wysłuchanie opinii zainteresowanych organizacji, stowarzyszeń czy poszczególnych ludzi przed podjęciem zasadniczych dla nich decyzji.
W Polsce wysłuchanie publiczne wprowadzone zostało w 2005 roku. Zastosowano go w dyskusji nad Narodowym Instytutem Wychowania. Miało się też odbyć wysłuchanie dotyczące nowych zmian w ordynacji wyborczej. Źle się stało, że wysłuchanie w tak podstawowej sprawie nie odbędzie się. Instytucja wysłuchania publicznego raczkuje w momencie, gdy jest przedmiotem walki politycznej. Nie mamy jeszcze żadnych doświadczeń, a już politycy i dziennikarze odsądzili ją „od czci i wiary”. Politycy mówią, że jest to narzędzie zastosowane przez opozycję, aby zablokować propozycje koalicji rządzącej. Komentatorzy obawiają się, że będzie narzędziem torpedowania prac parlamentu, takim liberum veto. Czy awantura spowoduje większe zainteresowanie tą instytucją i zachęci do jej częstszego stosowania, czy też skompromituje rodzącą się formę partycypacji, zobaczymy. Ale wszelkie formy partycypacji są kluczowe, gdy politycy chcą zawłaszczyć dla siebie demokrację.
Prof. Lena Kolarska-Bobińska, Instytut Spraw Publicznych