SpołeczeństwoZastaw na życie

Zastaw na życie

Przy rubryce telewizor Janek oponował: Ale,
mamuś, telewizora nie sprzedamy, prawda?. Na razie nie. Na pewno
nie w tym miesiącu. A potem może znajdę pracę - wzdycha pani
Ania. Po czym wzdycha raz jeszcze przy rubryce: pralka - 300
złotych. Janek dopytuje się, czy jak mama znajdzie pracę, wykupi
mu walkmana. Zosia, starsza córka Ani, milczy - pisze "Trybuna".

21.06.2004 | aktual.: 21.06.2004 07:32

Pani Ania w sobotni ranek wybrała się z dwójką dzieci na obchód po lubelskich lombardach. Trzy miesiące temu straciła pracę sekretarki - firma splajtowała. Nowego sposobu zarobkowania jeszcze nie znalazła. Po wyjściu z każdego lombardu Janek wyciągał z kieszeni karteczkę i zapisywał: radio - 100 złotych, walkman - 80 złotych, złoto - 150 złotych. W końcu pani Ania z dziećmi poszła do domu podliczać, gdzie, za co najwięcej pożyczą pieniędzy. Nie ukrywa, że zamierza oszukać właściciela jakiegoś lombardu. Wie, że najprawdopodobniej nigdy nie wykupi zastawionych rzeczy. W komisie musiałaby czekać aż znajdzie się na jej dobytek nabywca. A tu pieniądze dostanie od ręki. Pieniądze, które są niezbędne, bo "nie ma już co do garnka włożyć" A tu pieniądze dostanie od ręki - podaje dziennik.

I dzieci nigdzie na wakacje nie pojadą, a jeszcze pół roku temu planowali z mężem, że odłożą choć trochę. To już tego telewizora chyba faktycznie nie możemy sprzedać, bo co będziemy robić? - pyta. Pani Ani żal ściska gardło, bo przecież tyle czasu się z mężem dorabiali. Trochę sprzętu dostali przy ślubie, trochę pomału kupili na raty. A teraz wszystko trzeba oddać za parę złotych, żeby przeżyć miesiąc. A co dalej? - zastanawia się - informuje gazeta.

Lombard pana Maćka zapchany jest przeróżnymi sprzętami od podłogi po sufit. Obok sprzętu RTV i AGD leżą gitara elektryczna, kask do motoru, wiertarka. W osobnym pomieszczeniu stoją rzeczy przyjęte już parę lat temu. Pan Maciek wie, że nie znajdą już one raczej nabywcy, a niektóre niedługo będą się nadawały tylko do muzeum. Wchodzi pan z magnetofonem. Żadnych magnetofonów już nie przyjmuję. W nocy mi się śnią, bo mam już dwadzieścia do sprzedania - marudzi pan Maciek. Ale ja nie chcę sprzedać. Ja odbiorę, na pewno odbiorę - zarzeka się pan z magnetofonem. Tak, pewnie... - mruczy pan Maciek. Pożycza właścicielowi magnetofonu 150 zł - pisze "Trybuna".

Pan Maciek prowadzi interes od kilkunastu lat i pamięta, jak kiedyś, zanim jeszcze rynek zalały tanie sprzęty z hipermarketów, miał klientów na towar, co do którego jeszcze nie było wiadomo, czy go właściciel wykupi. Co jakiś czas przyjeżdżali Rosjanie i zabierali ode mnie rzeczy hurtowo. A teraz już ludzie wolą kupić coś nowego i taniego, a nie zawsze dobrego niż coś używanego, ale niejednokrotnie dużo lepszego - tłumaczy. Teraz to jest taki biznes jak każdy inny. Taki średni - przytakuje pan Marek, właściciel lombardu w śródmieściu Lublina - zaznacza dziennik. (PAP)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)