Zarzut płatnej protekcji ws. Gudzowatego dla dziennikarza T. Jacewicza
Zarzut płatnej protekcji postawiła
prokuratura znanemu dziennikarzowi Tadeuszowi Jacewiczowi w
śledztwie dotyczącym gróźb wobec Aleksandra Gudzowatego i próby
odsunięcia od władzy w 2003 r. premiera Leszka Millera. Jacewicz
twierdzi, że w zarzucie "nie ma ani krzty prawdy".
27.12.2006 | aktual.: 27.12.2006 14:24
Prokuratura Apelacyjna w Warszawie w prowadzonym śledztwie, ujmującym szereg wątków, w tym kierowanie gróźb karalnych, przedstawiła Tadeuszowi J. zarzut z art. 230 par. 1 Kodeksu karnego - powiedział prok. Jacek Mularzuk z tej prokuratury. Dodał, że sprawa jest wielowątkowa, rozwojowa i ze względu na dobro śledztwa na obecnym etapie nie są ujawniane żadne jej szczegóły.
Według tego artykułu Kodeksu Karnego - kto udziela albo obiecuje udzielić korzyści majątkowej lub osobistej w zamian za pośrednictwo w załatwieniu sprawy w instytucji państwowej, samorządowej, polegające na bezprawnym wywarciu wpływu na decyzję, działanie lub zaniechanie osoby pełniącej funkcję publiczną - podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Środowy "Dziennik" podał, że Jacewicz - komentator polityki międzynarodowej - ma zarzut płatnej protekcji za nakłanianie w 2003 r. Aleksandra Gudzowatego do wręczenia łapówki od 1 do 3 mln dolarów synowi Leszka Millera. Miało chodzić o to, że jeśli biznesmen zapłaci, znikną jego problemy z rządem i będzie mógł wziąć udział w budowie gazociągu Bernau-Szczecin.
Jak pisze "Dziennik", inne osoby z tego spotkania to Lech Jaworowicz, były rajdowiec i znajomy polityków lewicy oraz Jan Bisztyga, emerytowany oficer wywiadu i były już wówczas doradca Leszka Millera. Gudzowaty oraz Bisztyga podczas niedawnej konfrontacji w prokuraturze mieli przedstawić spójną wersję wydarzeń, co pozwala obciążyć pozostałych uczestników rozmowy z maja 2003 r. - pisze "Dziennik". Według gazety, takie same zarzuty jak Jacewicz ma wkrótce mieć także Jaworowicz. Mularzuk tego nie komentuje.
Tadeusz Jacewicz powiedział, że artykułu dokładnie nie zna, a do śledztwa "chyba nie powinien się odnosić". Powiem tylko jedno, że kategorycznie zaprzeczam tym oszczerczym zarzutom, które pod moim adresem wysunięto. Pochodzą one, jak sądzę, z fałszywego doniesienia czyjegoś i nie ma w nich ani krzty prawdy - dodał Jacewicz.
We wrześniu tego roku Prokuratura Apelacyjna w Warszawie przejęła śledztwo w sprawie gróźb wobec syna Gudzowatego, wraz z pomijanym wcześniej przez prokuraturę na stołecznej Pradze wątkiem próby odsunięcia od władzy w 2003 r. premiera Leszka Millera.
Obecnie postępowanie ma pięć wątków. Najważniejsze to przyjęcie 10 tys. dolarów łapówki przez funkcjonariusza UOP, groźby karalne pod adresem Aleksandra Gudzowatego i jego rodziny pojawiające się od połowy lat 90., poświadczenie nieprawdy w dokumentacji Bartimpeksu przez funkcjonariuszy służb specjalnych w latach 90., przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych w latach 1996-2002, płatna protekcja, czyli powoływanie się na wpływy u premiera Millera i żądanie od 1 do 3 mln dolarów w zamian za zaniechanie zakłócania prowadzenia działalności gospodarczej Bartimpeksu.
Wkrótce potem ujawniono, że istnieje nagranie rozmowy Gudzowatego z Michnikiem, w którym naczelny "Gazety Wyborczej" mówi biznesmenowi, iż to służby specjalne inspirowały ataki mediów na jego firmę. Biegli przebadali już pierwsze taśmy, które trafiły w tej sprawie do śledczych - prokuratura nie potwierdza ani nie zaprzecza, że zawierają one zapis rozmów Michnika i Gudzowatego. Biegli stwierdzili na razie, że nie były one montowane.