Zaraza. Tak wyglądała epidemia we Wrocławiu w 1963 roku [FRAGMENTY KSIĄŻKI]

Ostatnia wielka epidemia w Polsce - przed koronawirusem - wybuchła w lipcu 1963 roku we Wrocławiu. 99 osób zostało zarażonych czarną ospą, 7 z nich zmarło. Z powodu tamtej epidemii Wrocław na kilka tygodni został sparaliżowany i odcięty od reszty kraju kordonem sanitarnym. Szczegółowo opisał to Jerzy Ambroziewicz w swojej reporterskiej książce "Zaraza", której fragmenty publikujemy w WP za zgodą wydawnictwa Dowody na Istnienie.

Wrocław, lipiec 1963 r. Pielęgniarka szczepi mieszkańców podczas epidemii czarnej ospy.
Źródło zdjęć: © PAP | Eugeniusz Wołoszczuk

Początek epidemii

Praca w stacji sanepidu zaczynała się punktualnie o siódmej rano. Dyrektor był rygorystą i sam zjawiał się zawsze na czas. Zaczynał urzędowanie od lektury gazety, by przypadkiem nie przeoczyć doniesienia o nieporządkach w mieście, kończącego się zwykle utartym zwrotem: „A co na to sanepid?”. Po przeczytaniu takiej informacji czuł się zorientowany w życiu miasta i był przygotowany na telefony, w których zaraz po „dzień dobry” padało pytanie:
– Czytaliście dzisiejszą prasę?

Z nosem wetkniętym w płachtę dziennika zastał dyrektora doktor Arendzikowski. Byli ze sobą po imieniu. Witali się zazwyczaj wesoło, dowcipkując, zadawali sobie po niedzielnym wypoczynku pytania na tematy interesujące samotnych mężczyzn. Tego dnia, a był to poniedziałek 15 lipca, doktor Arendzikowski wszedł do gabinetu dyrektora Jerzego Rodziewicza z zafrasowaną miną. Opuściwszy gazetę na blat biurka, dyrektor, pierwszy raz widząc go takim, zapytał:

– Co ci, Boguś? Wyglądasz jakoś dziwnie. Co się stało?
– Zdaje się, że jest bomba, jakiej jeszcze nie było.
– Bomba?
– Tak, pięć przypadków ospy.
– Ospa? Gdzie?
– U nas, we Wrocławiu.
– Wiesz co? Dowcip ci się pogorszył. Pocałuj mnie w nos.

Dyrektor uznał, że rozmowa na ten temat jest skończona, podniósł dziennik z biurka i zabrał się do przerwanej lektury.
– Panie dyrektorze, niech pan robi, co uważa, ale proszę przyjąć do wiadomości, że złożyłem meldunek – powiedział Arendzikowski i chwycił za klamkę, szykując się do wyjścia. Przejście z „ty” na „pan” spowodowało, że dyrektor rzucił gazetę, zawrócił doktora od drzwi, kazał mu usiąść obok siebie i spokojnie wytłumaczyć, o co chodzi. Arendzikowski sięgnął ręką do kieszeni.

– Proszę, tu jest karteczka z pięcioma nazwiskami osób podejrzanych o ospę. Pierwszy chory musiał leżeć na Ołbińskiej. Od niego zaraziła się salowa, Pałubińska, od salowej zarazili się córka i syn. Salową leczył doktor Zawada, dziś pacjent szpitala na Piwnej. Od syna Pałubińskiej zaraził się ospą mały chłopczyk leżący obok niego w tej samej sali szpitalnej.

– Skąd ty to wszystko wiesz?
– Straciłem na to sobotnie popołudnie i całą niedzielę.
– Co mam robić?
– Trzeba najpierw zamknąć te szpitale i zawiadomić Warszawę. Niech przyjadą i zadecydują resztę.

Zobacz też: Powrót czarnej ospy. Nie mielibyśmy z nią szans

Dyrektor podniósł słuchawkę i przywołał do gabinetu sekretarkę.
– Proszę łączyć mnie kolejno ze szpitalami: Rydygiera, zakaźnym i na Ołbińskiej – powiedział.
Gdy sekretarka wyszła, dyrektor spytał Arendzikowskiego:
– Jak sądzisz, podawać im powód, dlaczego zamykam?
– Skoro nie musisz się tłumaczyć, to lepiej na razie nie mów.

W tej chwili odezwał się buczek telefonu.
– Panie dyrektorze, jest szpital Rydygiera, przy aparacie lekarz dyżurny.
– Dzień dobry, tu Rodziewicz, mam dla pana polecenie, proszę zamknąć szpital z powodu choroby zakaźnej. Nikogo nie wpuszczać, nikogo nie wypuszczać.
Po drugiej stronie słuchawki zdezorientowany głos męski zaczął dopytywać:
– Zamknąć? Panie dyrektorze, jak to?
– Zwyczajnie, posłać siostrę do portiera, niech ten przekręci klucz, wyjmie go z zamka. Siostra go panu przyniesie, pan weźmie klucz do ręki i koniec. Co dalej, dowie się pan wkrótce. Pan wybaczy, kolego, ale nie mam czasu na dyskusje – powiedział Rodziewicz i położył słuchawkę.

Przez chwilę w gabinecie panowała cisza. Dyrektor kręcił się niespokojnie w fotelu i przyglądał się Arendzikowskiemu, który stał przy oknie i patrzył, jak ludzie przechodzą przez jezdnię.
– Co z tymi szpitalami, proszę pani? – zniecierpliwił się dyrektor.
– Nie mogę uzyskać połączenia, ciągle zajęte numery.
– Na Piwnej leży Zawada i ten chłopczyk. Może byś tam pojechał? – zaproponował dyrektorowi Arendzikowski.
– Dobrze – zgodził się Rodziewicz. – A ty czekaj, nie ruszaj się stąd. Gdyby sekretarka połączyła z Ołbińską, każ zamknąć szpital. Ja zaraz wracam.

Przed budynkiem stała skoda dyrektora. Ruszył nią z takim impetem, że warkot wprawianego w wysokie obroty motoru wdarł się do stacji i przyciągnął do okien jej pracowników. Ten start dyrektora skwitowano jako przejaw jego despotycznego charakteru, który musi się wyładować także na martwych przedmiotach.

Panika w Polsce

Wiadomość, że we Wrocławiu panuje ospa, dotarła pod koniec lipca nad Bałtyk i w góry. Tam, przemieszani z urlopowiczami z całego kraju, wypoczywali również mieszkańcy miasta dotkniętego epidemią. Oni tworzyli czoło porannych kolejek do kiosków Ruchu, by chwycić najświeższe relacje o sile zarazy. Rozkładali płachty dzienników tuż po ich kupieniu. Prasa informowała skąpo, zamieszczając suche, kilkunastowierszowe notatki papowskie, które nie mogły zaspokoić głodu wiedzy na temat epidemii.

Zależnie od wyobraźni i charakteru każdy wyrabiał sobie własną ocenę sytuacji w mieście. Strach mieszał się z lekceważeniem, hiobowe wieści z anegdotycznymi pogaduszkami. Ludzie, wyręczając dziennikarzy, zbierali informacje na własną rękę. W małych budynkach pocztowych, przy niewielkich okienkach przyjmujących zamówienia na rozmowy międzymiastowe, trwały zgiełk i tumult. Z Ustki, Kołobrzegu, Międzyzdrojów, Krynicy Morskiej, z Mszany, Rabki, z Zakopanego i Bukowiny biegło po telefonicznych drutach tysiące pytań do znajomych i krewnych w mieście nad Odrą. Żeby odbyć rozmowę wieczorem, trzeba było ją zamówić już z rana.

I nagle połączenie z Wrocławiem zostało przerwane. Miasto nie przyjmowało rozmów. Z dyżuru w centrali międzymiastowej zabrano dziewczynę chorą na ospę. Wszystkie koleżanki z sąsiednich stanowisk powieziono do izolatorium. W opustoszałej sali przeprowadzono dezynfekcję. Ludzie w małych nadmorskich i górskich budynkach pocztowych odchodzili od zmysłów, nie wiedząc, co się stało. W Kołobrzegu w domkach kempingowych, usytuowanych w parku między krawędzią morza a szlakiem kolejowym, spędzali urlop pracownicy wrocławskiego Dolmelu, a wśród nich Marian Makuch z żoną i dwojgiem dzieci. Za dwa dni miał przyjechać autobus fabryczny po pracowników, którym kończył się turnus.

– Co robić? – pytali się ludzie nawzajem. – Wracać? Zostać? Co państwo postanowili? A co państwo?
Nerwowe pytania, niespokojne odpowiedzi. Makuchowie mieli jeszcze tydzień urlopu, ale postanowili wracać najbliższym autokarem. Rano ustawili się wraz z innymi przed stacją sanepidu w Kołobrzegu i spędzili tam kilka godzin w oczekiwaniu na szczepionkę. Po południu oświadczono wszystkim, że szczepienia zaczną się dopiero nazajutrz.

To, co się działo następnego dnia w obrębie stacji i w jej najbliższym sąsiedztwie, przypominało sceny z włoskiego odpustu, hiszpańskiego bazaru, polskiego cudu i wiejskiego wesela. Gdy wieczorem wczasowicze wrócili w obręb domków kempingowych i namiotów, czuli w sobie ołowiane zmęczenie i byli jeszcze bardziej niespokojni o los bliskich we Wrocławiu. Jeśli tak jest w Kołobrzegu, to cóż dopiero za historie muszą się dziać w mieście zaatakowanym przez ospę…

Wracający w wypełnionym autokarze urlopowicze wyczekiwali spotkania z miastem niczym z wulkanem ziejącym lawą. Na szosie tuż przed Wrocławiem autokar zatrzymano, sprawdzono, czy wszyscy legitymują się świadectwem szczepienia, i na tym skończyła się niezwykłość. Dalej były ulice normalnie żyjącego miasta. Tramwaje kursowały po szynach, piszcząc na zakrętach. Taksówki, przechodnie, otwarte sklepy. Mężczyźni oparci o blaty budek z piwem, czyjaś twarz w oknie u fryzjera, wózki z owocami na chodnikach.

Cała apokalipsa wytworzona wśród morskiego żywiołu i wydm po wjechaniu do Wrocławia rozpływała się.

Więcej przeczytasz w książce Jerzego Ambroziewicza "Zaraza" (Wydawnictwo Dowody na Istnienie). Książkę i e-booka można kupić tutaj.

Obraz
© Wydawnictwo Dowody na Istnienie

Wybrane dla Ciebie

Strajk lekarzy w Nigerii. Plaga węży w szpitalach
Strajk lekarzy w Nigerii. Plaga węży w szpitalach
Koszmarne sceny w Meksyku. Dziesiątki zabitych i rannych w wypadku
Koszmarne sceny w Meksyku. Dziesiątki zabitych i rannych w wypadku
Awantura w administracji Trumpa. "Zdzielę cię w twarz"
Awantura w administracji Trumpa. "Zdzielę cię w twarz"
Norwegia wybrała. Centrolewica triumfuje w wyborach parlamentarnych
Norwegia wybrała. Centrolewica triumfuje w wyborach parlamentarnych
Historyczne spotkanie. Prezydent Palestyny w Londynie
Historyczne spotkanie. Prezydent Palestyny w Londynie
Zapomniana choroba w Hiszpanii. Rekord zachorowań
Zapomniana choroba w Hiszpanii. Rekord zachorowań
Nocny atak Izraela. Syryjskie miasta pod ostrzałem
Nocny atak Izraela. Syryjskie miasta pod ostrzałem
Przejechał na rowerze 25 km. Przerażonego chłopca znaleźli policjanci
Przejechał na rowerze 25 km. Przerażonego chłopca znaleźli policjanci
"Mają krew na rękach". Trump o zabójstwie Ukrainki
"Mają krew na rękach". Trump o zabójstwie Ukrainki
Miedwiediew straszy "wojną biologiczną". Wskazał na Zachód
Miedwiediew straszy "wojną biologiczną". Wskazał na Zachód
"Pięta achillesowa NATO". Może stać się celem Putina?
"Pięta achillesowa NATO". Może stać się celem Putina?
Pogrążą Trumpa? Demokraci pokazali kartkę dla Epsteina
Pogrążą Trumpa? Demokraci pokazali kartkę dla Epsteina