Zamienię krew na akcje Orlenu
Zdaniem "Trybuny" PiS-owski rząd liczy, że dzięki obecności naszych wojsk w Iraku uzyska kontrakty, a być może i dostęp do pól ropy naftowej.
29.12.2005 | aktual.: 29.12.2005 07:15
Interes "demokratycznie wybranych władz Iraku" jest czytelny, twierdzi gazeta. Bez opieki 168 tys. obcych wojsk życie ministrów wygodnie roztasowanych w otoczonej kilkumetrowym murem bagdadzkiej Zielonej Strefie znalazłoby się w poważnym niebezpieczeństwie.
Podpisywanie umów z taką władzą jest bardzo ryzykowne, pisze gazeta i pyta kto będzie stroną owych umów. Przecież wydobyciem ropy zajmie się nie polski rząd, lecz Orlen, grupa Lotos, lub jakaś inna spółka wskazana przez polityków. A skoro tak, to w czyim interesie 900 naszych chłopców będzie pociło się na pustyni? I za jaką kasę? - pyta na łamach dziennika Andrzej Bojarski.
Media informują o Polakach służących i ginących w mundurach US Army. Dlaczego nie mówią o dwóch byłych oficerach Gromu, którzy w ubiegłym roku zostali zmasakrowani, spaleni, a strzępy, które z nich zostały, rebelianci z Faludży powiesili na filarach mostu przez rzekę Tygrys. Bo znaleźli się tam prywatnie jako ochroniarze?
Zdaniem komentatora gazety społeczeństwo nie ma nawet pojęcia, ile pieniędzy utopiono w piaskach Babilonu. Według "Trybuny" - to ponad 900 mln zł wydanych z naszych podatków! Jeśli w irackiej przygodzie dotychczas wzięło udział 10 tys. żołnierzy, to wypada 90 tys. zł na głowę. A jakie mamy z tego korzyści?
Załóżmy, że Orlen lub grupa Lotos zdobędą w końcu prawo eksploatacji irackich pól naftowych. Wtedy zarobią ich prywatni akcjonariusze, pisze gazeta. Jeśli Amerykanie zniosą wizy, kilkaset tysięcy młodych ludzi znajdzie za oceanem pracę, której w Polsce nie ma. Część zasili szeregi US Army. Jeśli przeżyją, będzie to ich prywatny sukces. Budżet nic na tym nie zyska, albo niewiele. Jeśli zaś, nie daj Boże, w Iraku władzę przejmą nieprzychylni Zachodowi mułłowie, Polska przez lata nie będzie miała czego szukać na Bliskim Wschodzie. O polach naftowych trzeba będzie zapomnieć. Jednak czego nie robi się w imię tradycyjnej polsko-amerykańskiej przyjaźni - konkluduje "Trybuna".(PAP)