Zamachowiec był w Warszawie, by zabić Kaczyńskiego
Czy furiat planował zamach na Jarosława Kaczyńskiego? Jak informuje Fakt, Ryszard C. latem mógł planować atak Warszawie. Sam przyznał się śledczym, że chciał zabić także inne osoby.
21.10.2010 | aktual.: 21.10.2010 09:39
To nie był atak szaleńca. Ryszard C. (62 l.) był perfekcyjnie przygotowany do zamachu. Osiem dni wcześniej przyjechał do Łodzi. Wynajmował pokoje w hotelach, wypożyczył samochód i bacznie obserwował łódzkie biuro PiS.
Co go pchnęło do tego, by z nożem kuchennym, pistoletem i paralizatorem wtargnąć do biura i zabić niewinnego człowieka, a drugiego ciężko ranić? To stara się ustalić prokuratura, która przesłuchiwała napastnika. Jak nieoficjalnie dowiedział się Fakt, Ryszard C. latem mógł planować atak Warszawie. Sam przyznał się śledczym, że chciał zabić także inne osoby.
Kogo miał na celowniku? Prokuratorzy milczą jak grób. Wiadomo tylko, że gdy C. wtargnął do biura PiS, z okrzykiem „Chcę zabić Kaczyńskiego” i zaczął strzelać do działaczy.
Kochał muzykę. Zabił go szaleniec!
Ryszard C. jest tajemniczą postacią. Wiadomo, że pochodzi z Częstochowy, jest rozwiedziony, nie ma dzieci. Jego sąsiedzi mówią, że jest bardzo spokojnym człowiekiem. – Znałem C. Wiem, że skończył szkołę budowlaną, dwa razy się żenił – mówi Kazimierz Kobendza (70 l.) taksówkarz z Częstochowy. Ryszard C. jeździł na taksówce razem z nim w jednej korporacji. – Bardzo zależało mu na kursach. Był otwarty, sympatyczny, ale zajmował się tylko robotą. Nigdy nic nie mówił o swoich sympatiach politycznych. Nie zaniedbywał pracy, nie chadzał z kolegami na piwo, po robocie wracał do domu – opowiada Kobendza. – Z tą drugą żoną postawił ponoć samodzielnie dom. Dwa lata temu zrezygnował z pracy i wyjechał do Anglii.
Czy właśnie tam kogoś poznał? – Krążą opowieści, że tam poznał swoją nową miłość – twierdzą sąsiedzi C. Być może dlatego państwo C. wkrótce potem rozwiedli się i latem sprzedali dom. W lipcu Ryszard C. wymeldował się. I od tamtej pory nikt go w Częstochowie nie widział. Co z nim działo się przez kolejne trzy miesiące? Policja właśnie to ustala. Nieoficjalnie wiadomo, że latem C. pojawił się w Warszawie. Miał krążyć w okolicach Krakowskiego Przedmieścia, gdzie wtedy gromadziły się tłumy obrońców i przeciwników krzyża upamiętniającego ofiary tragedii w Smoleńsku. Już wtedy mógł planować zamach. Dlaczego nie zaatakował więc w stolicy? Był legitymowany przez policję i to go mogło spłoszyć.
Gdy C. przyjechał do Łodzi najpierw zameldował się w hotelu Savoy przy ul. Traugutta – informuje portal gazeta.pl. Wypożyczył też samochód. Po dwóch dniach przeprowadził się do Hotelu Centrum. Zamieszkał na szóstym piętrze, w pokoju 607. To tu, w niewielkim pomieszczeniu z łóżkiem, szafkami, mini lodówką planował szczegóły zamachu.
– Nie wolno tam wchodzić, wie pan ten wariat tam nocował. Wątpię, żeby ktoś jeszcze chciał tam spać – mówi pracownik obsługi. W hotelu C. jadał tylko śniadania, potem znikał. Jak opowiada kelnerka, w dniu, gdy Ryszard C. popełnił zbrodnię wyglądał dziwnie, jak określiła „ miał dzikość w oczach”. Chwilę potem wymeldował się. Swoje rzeczy i laptop zostawił w wypożyczonym samochodzie.
Niespełna dwie godziny później zastrzelił Marka Rosiaka († 62 l.) asystenta europosła PiS Janusza Wojciechowskiego. Potem, z nożem rzucił się na Pawła Kowalskiego (36 l.), którego ciężko ranił. Gdy C. został obezwładniony przez strażników miejskich prosił tylko funkcjonariuszy: – Dobijcie mnie!
Podobno powiedział potem policjantom, że ma raka i zostało mu tylko siedem miesięcy życia. W środę Ryszard C. był ponownie przesłuchiwany przez śledczych. Z powodu awarii prądu, sąd dopiero dziś zajmie się wnioskiem o jego areszt. Ryszard C. przyznał się do winy, grozi mu dożywocie.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
On przeżył atak szaleńca.