Załoga okrętu podwodnego "Kursk" stała się zakładnikiem ambicji militarnych Rosji - oceniła w środę moskiewska prasa.
Według rosyjskich gazet, wojskowi nie chcą zwrócić się do NATO o pomoc w wydobyciu leżącego na dnie Morza Barentsa okrętu, by nie podawać w wątpliwość wizerunku Rosji jako mocarstwa morskiego. Admiralicja uważa, że jeśli choć jeden rosyjski marynarz zostanie uratowany z pomocą cudzoziemców, to będzie to katastrofa polityczna - ujawnił anonimowy przedstawiciel sztabu rosyjskiej floty, cytowany przez dziennik "Siewodnia". Żaden zdrowy na umyśle oficjel nie zwróci się o pomoc NATO. Tylko prezydent może podjąć taką decyzję - twierdzi informator gazety.
Moskwa nie zwróciła się formalnie o pomoc zagraniczną. Jednak w środę na konsultacje o metodach ratowania "Kurska" do Brukseli poleciał zastępca szefa sztabu marynarki rosyjskiej admirał Aleksandr Pobożyj.
Źródła rządowe, cytowane przez "Siewodnię", twierdzą, że prezydent Władimir Putin udzieli zezwolenia na prośbę o pomoc zagraniczną dopiero wtedy, gdy zostaną wyczerpane wszelkie możliwości Rosji, a życie marynarzy będzie zagrożone.
"Siewodnia" twierdzi, że admirałowie i konstruktorzy okrętu boją się o swoje "stołki". Stąd tak ambiwaletne komunikaty: pesymistyczne co do rezultatów operacji ratunkowej i optymistyczne w ocenie środków, jakimi dysponują ratownicy.
"Niezawisimaja Gazieta" ocenia, że wśród admiralicji przeważa radziecka mentalność: "podwładny niech ginie, byle tylko uratować cenny sprzęt".
"Kommiersant" zwraca uwagę, że na pokładzie "Kurska" nie ma akumulatorów zasilających urządzenia do wytwarzania tlenu. W obliczu braków dowództwo floty zdecydowało o wyjściu okrętu bez baterii, zachowywanych na rejsy rosyjskich jednostek na Morzu Śródziemnym - twierdzi dziennik.(an)