Załoga hipermarketu walczy o podwyżki
"Chcemy płacy, nie jałmużny" - takie hasła wykrzykiwało wczoraj 100 pracowników Tesco podczas pikiety przed lubelskim hipermarketem. Przyjechali z różnych stron Polski. Domagali się podwyżek w wysokości 300 zł i poprawy warunków pracy. Pikietujący nie szczędzili ostrych słów władzom Tesco, skandując w ich kierunku: "złodzieje!".
Zofia Wach od trzech lat pracuje przy kasie w lubelskim markecie. Nie chce rezygnować z zatrudnienia w Tesco, ponieważ się boi, że innej pracy w Lublinie nie znajdzie. Przyznaje jednak, że już nie daje rady. - Każdy z nas pracuje za kilka osób. Nie mamy prawa do normalnej przerwy w ciągu dnia. Za miesiąc morderczej pracy dostajemy na rękę ok. 1100 zł. Dłużej już tak nie możemy - mówiła wczoraj pani Zofia, która stoi na czele związku zawodowego "Solidarność '80" w lubelskim Tesco.
Pikietujący liczyli na spotkanie z dyrekcją placówki. Ale nikt do nich nie wyszedł. - Władza ma nas w nosie - skwitowali pracownicy.
Do lublinian dołączyli koleżanki i koledzy z innych miast, m.in. z Łukowa, Częstochowy, i Zabrza. Mieli nadzieję, że wspólnie uda im się coś wywalczyć, ale szanse na spełnienie ich postulatów są nikłe.
- W lipcu podnieśliśmy wynagrodzenia o 3%. Pracownicy chcą natomiast 17% podwyżki, a tego nie możemy spełnić, zwłaszcza w czasach kryzysu, gdy wiele firm zamraża płace - wyjaśnia Beata Rożek z biura prasowego Tesco. Nie zgadza się również z opiniami związkowców o warunkach pracy w Tesco. - Przestrzegamy prawa pracy - zapewnia.
Po pikiecie pracownicy weszli na halę i robiąc tzw. sztuczny tłum blokowali niektóre kasy. Kupowali po jednym lizaku, za który płacili samymi grosikami. Związkowcy nie wykluczają, że jeśli ich postulaty nie zostaną spełnione, zorganizują strajki we wszystkich marketach Tesco w Polsce.