Zakochać się, ale kiedy?!
Przyszła wiosna i żadna zabłąkana zamieć śnieżna już tego nie zmieni. Naturalnego biegu wydarzeń nie zmieni też mój stary znajomy, który zwykł mawiać, że na wiosnę prawidłowo reagują tylko alergicy. Otóż na wiosnę reagują jeszcze szeregi zakochanych i zakochujących się. Wiosna i miłość to jak krab pustelnik i ukwiał –. No dobra – ale co z miłością jesienną? Co z letnim flirtem?! I wreszcie – last but not least – co z zimowym, jakże trudnym i wymagającym kochaniem? Czy miłość wiosenna nie dyskryminuje innych miłości?
27.03.2007 | aktual.: 27.03.2007 10:24
Wiosna, jak już zasugerowałem, jest dość łatwa dla miłości. Nagle z zasp, kożuchów, zwałów błota pośniegowego i fałd ciepłej bielizny, wyłania się rzesza odświeżonych słońcem i promocyjnymi zabiegami spa, pięknych osobników płci obojga. Dodatkowo prawo naturalne w królestwie zwierząt na progu wiosny pcha statystyczną samicę w ramiona statystycznego samca. Ten ogólny (po)pęd natury nie może zostać bez wpływu na działania ludzkie, bez względu na płeć i preferencje seksualne.
O ile miłość wiosną jest rzeczą dosłownie naturalną, o tyle latem jest już niemal obowiązkiem. Letnie upały są naturalnymi sojusznikami tych, którzy do zakochania potrzebują bodźca wizualnego. Ciepłe noce z rozgwieżdżonym niebem, skrzekiem świerszczy i innego robactwa, mimo iż krótkie, doskonale nadają się do... no wiadomo, do różnych rzeczy. Dodatkowo rodzice zostają w domu (albo – w zależności od punktu widzenia – dzieci wyjeżdżają na wakacje) i przestrzeń do miłosnych manewrów poszerza się znacznie.
Oczywiście należy się przy tym zastanowić, ile warta jest taka miłość i czy może przetrwać dłużej niż turnus. Cząsteczki w wysokiej temperaturze łączą się z reguły szybciej, ale szybciej też się rozpadają, gdy temperatura opadnie. Flirt dobrze smakuje na plaży, w szuwarach czy stołówce ośrodka wczasowego, jednak przełożony na pourlopowe realia z reguły traci urok.
Nadciąga bowiem jesień. Która początkowo stanowi nawet romantyczne tło dla miłosnych gier. Srebrne nici babiego lata, wieczorne mgły, złote drzewa, lśniące kasztany. Doskonale to pamiętacie. Miłość jesienna, która przetrwała wiosenne burze i letnie tajfuny, to miłość zbliżająca się do dojrzałości. Szuranie parami w stertach opadłych liści (niezbyt długie – bo zaraz zacznie padać), albo brodzenie parami w kałużach (jeśli jest już tak dobrze, że deszcz nam niestraszny) to doskonałe ćwiczenia przed wspólnym życiem we dwoje (choć oczywiście przede wszystkim są to wspaniałe sposoby na miłosne marnowanie czasu).
Wkrótce jednak jesienny kapuśniaczek zamienia się w ulewę, grad, deszcz ze śniegiem, nawałnicę, czy inny przykry opad. „No a najgorsze chyba, że starzy nie puszczą więcej Cię” – skarżył się podmiot liryczny piosenki wykonywanej dawno temu przez zespół Pabieda, a jeszcze dawniej przez Wojciecha Gąsowskiego. Problem owego lirycznego podmiotu wiązał się właśnie z przykrym opadem, który zastał parę nieletnich kochanków na jesiennym spacerze, powodując przykre konsekwencje dla stanu ich obuwia, pończoch typu "ye ye" i stosunków z rodzicami. To jesienny problem wielu par bez wspólnego dachu nad głowa i innymi - równie ważnymi dla miłości - częściami ciała. Rozwiązanie tego problemu może nastąpić dopiero wraz z realizacją rządowego programu budowy trzech milionów mieszkań. Dopóki jednak to nie nastąpi, późna jesień nie jest porą kochanków (wzrastające w ostatnich latach możliwości spacerowania po centrach handlowych tylko częściowo łagodzą tę sytuację).
Najgorsze jednak dni dla miłości przychodzą zimą. Zakochani, pozbawieni wsparcia w naturalnym biegu rzeczy, wymrożeni, posypani śniegiem i okutani w bawełny, polary, windstoppery i ortaliony, zdają się nie mieć szans. Ich miłość teoretycznie powinna umrzeć, lub przynajmniej zasnąć. Okazuje się jednak, że nie musi tak być.
Nie wiadomo jak to się dzieje, ale może właśnie siła kochania tkwi w jego nieracjonalności. W każdym razie, mimo polarnych mrozów, lodowatych wiatrów, spadających na głowę sopli i innych przyjemności, prawdziwa miłość potrafi przetrwać i jeszcze bardziej wzmocniona dociera do pierwszego wiosennego wyżu. Nie jest więc li tylko poetyckim rojeniem piosenka zespołu VooVoo, która głosi: „wiosnę nam dano by włóczyć się, a zimę by kochać się”.
Wszystkich zaniepokojonych powyższym cytatem pragnę uspokoić: na pewno jeszcze nas jakaś śnieżyca dopadnie. Jak nie w kwietniu, to w połowie czerwca. Niemożliwe, żeby zima tak łatwo odpuściła.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska