Zakaz palenia w pubach to fikcja? Nie ma czasu na kontrole
Mija już prawie miesiąc, od kiedy palacze powinni zniknąć z pubów i restauracji, w których nie wydzielono dla nich osobnych pomieszczeń. Klientów o zakazie palenia muszą informować właściciele lokali, a tych z kolei kontrolować strażnicy miejscy i pracownicy sanepidu. W egzekwowaniu prawa miała pomóc grzywna - 500 zł - dla niesfornych właścicieli i klientów. W teorii proste, w praktyce fikcja.
Nikt nie wie, którzy restauratorzy wywiesili tabliczki o zakazie palenia i czy ich goście traktują ten przepis poważnie. Dlaczego? Bo strażnicy miejscy ani myślą chodzić od pubu do pubu, a pracownicy sanepidu zaglądają tam w godzinach pracy, gdy knajpy raczej świecą pustkami.
- W listopadzie nie przyłapaliśmy nikogo na łamaniu zakazu palenia - mówi Barbara Kijanka z sanepidu w Katowicach. Beata Kempa z wojewódzkiego sanepidu też przyznaje, że plan pracy inspekcji nie zakłada dodatkowych kontroli przestrzegania zapisów antynikotynowych. - Sprawdzamy to przy okazji rutynowych działań - wyjaśnia.
Izabela Brzoza, komendant Straży Miejskiej w Chorzowie, mówi, że jej ludziom brak czasu na sprawdzanie lokali. - Mamy Akcję Zima i problem bezdomnych - na tym się koncentrujemy - tłumaczy.
Podobnie jest w całym kraju. W Warszawie od chwili obowiązywania "ustawy antynikotynowej" strażnicy wystawili 15 mandatów. Sanepid żadnego. W tej sytuacji pilnować zakazu powinni restauratorzy, którzy nigdy nie kryli niechęci do przepisów. W katowickiej "Lornecie z Meduzą" od razu powstał "wytrych" - Klub Wielbicieli Tytoniu.
Polecamy w wydaniu internetowym: slaskie.naszemiasto.pl