PolskaZajeżdżam do myjni, a tam... Kaczyński z kotem

Zajeżdżam do myjni, a tam... Kaczyński z kotem

3 lipca, dzień przed wyborami, Warszawa, Targówek. Szukam myjni na ruchliwej ulicy. Ciepło, duszno, jakby zbierało się na burzę. Widzę szyld „Myjnia ręczna”. Wciskam się w wąski wjazd. Dwa prowizoryczne blaszane garaże, kilku zmęczonych, brudnych pracowników ze szmatami. Na początku nic nie wskazuje, że to „komitet poparcia” dla jednego z kandydatów na prezydenta.

Zajeżdżam do myjni, a tam... Kaczyński z kotem
Źródło zdjęć: © PAP

09.07.2010 | aktual.: 12.07.2010 19:18

Na początku czuję się niepewnie, choć byłem już w podobnej myjni w Ząbkach, gdzie posadzono mnie w pokoju pełnym wysłużonych, erotycznych pisemek. Zastanawiam się, czy to nie „dziupla”, czy przypadkiem nie dadzą mi zaraz w łeb. Szef w klapkach pokazuje, żebym wjechał do garażu. Rzucam do pracownika: „Zwykłe mycie”. To go najwyraźniej rozczarowuje. Na podwórku stolik z ulotkami Jarosława Kaczyńskiego, dalej kącik relaksacyjny pod rozłożystym parasolem, gdzie na fotelu siedzi szef „firmy”. – Pan sobie siada – wskazuje drugi fotel widząc moją niepewność. – Chodniczki panu umyć? – pyta grzecznie i idzie zagonić do pracy podwładnych. Na podwórku stoi samochód szefa z biało-czerwoną flagą i dwiema czarnymi literami PL. Wiadomo, żałoba po Smoleńsku plus mobilizacja wyborcza.

Biorę z plastikowego stołu „Super Express”. Na okładce dwaj kandydaci na K. Komorowski: „Seks nie był dla mnie tabu” vs. Kaczyński: „Twój kot głosowałby na mnie”. „A więc wybór między bezpruderyjnym, lecz kochającym Ojczyznę i Boga Gajowym a „hodowcą zwierząt futerkowych”, rodzinnym Grillowym z „Gali”, kochającym Boga i Ojczyznę równie mocno” – myślę sobie. Drugiemu panu na K. bardzo przypadło do gustu hasło odwołujące się do kotów. Już na początku rozmowy wspomina o Aliku, ale przecież pierwszy pan na K. specjalnie na czas wyborów odstawił dubeltówkę. I na kogo tu zagłosować? Na drugiej stronie gazety rozebrana pani pokazuje wydatny biust.

"Łaska boża chciała, że konkurencja podupadła"

- Idzie pan na wybory? – pytam szefa myjni, gdy wraca i wciska mi wizytówkę, reklamując swój zakład („My tu bardziej dbamy o klienta niż gdzie indziej”). Mężczyzna ma na oko czterdzieści parę lat, czapkę w kolorach narodowych, krzyżyk na piersi i koszulkę z napisem „Polska”. Bardziej biało-czerwony już być nie może. - Oczywiście, że idę. Specjalnie do Zakopanego nie pojadę, choć miałem jechać, ale zaświadczenie do głosowania zapomniałem wziąć – mówi wolno i wyraźnie. Przysuwa w moim kierunku fotel, nachyla się w moją stronę, przez co czuję się trochę jak na spowiedzi. – Na Kaczyńskiego pan zagłosuje? – pytam, choć znam odpowiedź. – Tak, bo wie pan – robi pauzę, żebym go dobrze zrozumiał – on chce prawdy, jest uczciwy i kocha Polskę. Ja mu wierzę. Komorowski ma dużą rodzinę do obdzielenia. A Kaczyński dla kogo ma nakraść, dla kota?! – pokazuje na okładkę gazety. Myślałem, że to żart, ale mężczyzna jest poważny. Kontynuuje całkowicie przekonany o swojej racji. – PO chce wszystko wykraść, proszę pana. Oni chcą
tej prywatyzacji, w telewizji ciągle to pokazują.

– Ale PiS był już u władzy. I co, polepszyło się panu? – pytam. – No, byli, oni chcieli dobrze, ale im nie dali – odparowuje bez wahania mój rozmówca. – A PO rozkrada Polskę, proszę pana, przecież całe centrum Warszawy jest żydowskie. Na prawo i na lewo Żydzi. Gronkiewicz-Waltz i inne. Pan jest katolikiem? Nie chce pan tego hazardu, aborcji, eutanazji. No to wie pan na kogo głosować. Kiwam potulnie głową, bo boję się wchodzić w polemikę. Niby Polak z Polakiem gada, a trudno znaleźć wspólny język. Polityka raczej dzieli ludzi, a nie łączy.

- A jak interes się kręci? – po dziesięciu minutach jego uporczywej agitacji staram się zmienić temat. – Kiepsko – narzeka i macha ręką z rezygnacją. – Zima była ciężka. Śniegu było tyle co na wysokość płotu. Sam to wszystko odgarniałem. Ale łaska boża chciała, że konkurencja w okolicy podupadła. To teraz do mnie przyjeżdżają – pociesza się mężczyzna. Pracownicy pucują samochód, ale gdy wjeżdżam na ulicę, widzę, że jednak nie domyli dokładnie przedniej szyby. Trochę żałuję napiwku, który dałem szefowi, choć to nie jego wina.

"Jeden cholera, drugi cholera..." - wybrać "mniejsze zło"?

4 lipca, wybory w szkole im. Jana Pawła II na Targówku. Starszy mężczyzna mówi, że na Kaczyńskiego głosuje, „bo z tym Smoleńskiem kręcą, rząd nic nie chce wyjaśnić i pewnie to Ruskie zrobili”. Inny emeryt o kuli złorzeczy: „Jeden cholera, drugi cholera, nie ma na kogo głosować. Wcześniej to głosowaliśmy z żoną na… na… no jak on się nazywał…” – nie może sobie przypomnieć. Wśród głosujących jakoś nie czuć entuzjazmu. Kilku moich znajomych nie idzie na wybory, ja decyduję się wybrać „mniejsze zło”, czyli jednego z panów na K.

5 lipca, już po. Karty rozdane, Polska podzielona niemalże równo na pół. Jadę do pracy. Duszno i gorąco w autobusie, klimatyzacja nie działa. Przy Radzymińskiej widać plakaty kandydatów, wyblakłe po deszczu. Teraz trzeba będzie to wszystko posprzątać. Czasem na billboardzie pojawi się Olechowski. Dobra prezencja, ale prawie nikt nie wybrał „dobrobytu”. Z przystanku Ratusz Arsenał tłum ludzi pospiesznie spływa w dół, w kierunku przejścia podziemnego. Mijam handlarza, który na suszarce porozwieszał różnokolorowe sznurówki. W uszach pobrzmiewa: „Polska jest najważniejsza, bo zgoda buduje”. Jakoś tak lub na odwrót. W radiu słychać, że Palikot oskarża Lecha Kaczyńskiego, inni w odpowiedzi wściekają się na Palikota. Katastrofa – teraz powyborcza – zdaje się trwać w najlepsze. Wszystko zaczyna się od nowa.

Adam Przegaliński, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (629)