Zagrodzili nam jeziora
Dostęp do polskich rzek i jezior staje się
coraz bardziej ograniczony. Mimo że przepisy zabraniają blokowania
dostępu do linii brzegowej, właściciele prywatnych posesji,
ośrodków wczasowych i rekreacyjnych działek ten zakaz ignorują -
pisze "Gazeta Prawna".
Gminy są bezradne - trudno im pogodzić prawo dostępu do wód publicznych z inną zasadą, jaką jest prawo do ochrony prywatnej własności, zwłaszcza gdy za to trzeba płacić.
Według "GP", problem dotyczy większości äwodnychö terenów rekreacyjnych, a polega zwykle na tym, że właściciel posesji, który nabył ją wraz z dostępem do linii brzegowej, grodzi działkę, zamykając innym dostęp. Kiedy takich ogrodzonych działek jest kilkadziesiąt, ustawowe prawo dostępu do wód publicznych dla wszystkich staje się fikcją.
W lokalnych konfliktach na tym tle uczestniczą często nie tylko pojedynczy obywatele, ale też organizacje turystyczne czy wędkarskie. W Strzelcach Krajeńskich przeciwko blokowaniu dostępu do miejskiego jeziora przez właścicieli prywatnych posesji zaprotestowali wędkarze. Prawo stoi po ich stronie, ale gmina ma związane ręce. Część właścicieli nadbrzeżnych działek chce je odsprzedać lub wydzierżawić nadbrzeżne grunty. W gminnej kasie nie ma jednak na to pieniędzy. - Cóż możemy zrobić, przecież nie będziemy występować do sądów przeciwko naszym mieszkańcom - mówi Bożena Dubel, wiceburmistrz tej miejscowości.
W podolsztyńskim Gutkowie poszło z kolei o dziką plażę. Właściciel gruntów postanowił ograniczyć mieszkańcom dostęp do jeziora, gdyż - jak twierdzi - nie utrzymują należytego porządku. Protestujący założyli nawet komitet ochrony plaży.
Na Mazurach tego typu konflikty to codzienność. Janusz Kozak, dyrektor Polskiego Związku Wędkarskiego w Olsztynie, informuje, że w ciągu kilku ostatnich lat związek otrzymał tysiące skarg na blokowanie dostępu do jeziora. - Pisaliśmy interwencje do władz gminnych, była to jednak walka z wiatrakami - mówi J. Kozak. (PAP)