Zagraniczni dziennikarze opuścili Andiżan
Dziennikarze pracujący dla
zagranicznych mediów opuścili miasto Andiżan we wschodnim
Uzbekistanie na żądanie władz, które oświadczyły, iż nie mogą
zagwarantować im bezpieczeństwa.
Kilkadziesiąt osób zginęło w piątek w Andiżanie, gdy wojsko otworzyło ogień do około trzytysięcznego tłumu, zgromadzonego wokół zajętego przez rebeliantów budynku rządowego. W sobotę ponownie zebrało się tam około tysiąca demonstrantów, przynosząc ze sobą ciała sześciu ofiar masakry, ale władze tym razem nie interweniowały.
Macie 30 minut na opuszczenie tego miasta. Nie odpowiadamy za wasze bezpieczeństwo. Rebelianci mogą was wziąć jako zakładników - powiedział jednemu z dziennikarzy funkcjonariusz Państwowej Służby Bezpieczeństwa, która jest sukcesorką radzieckiego KGB. Dziennikarze zostali wcześniej zatrzymani przez milicję.
Dramatyczne wydarzenia w Andiżanie relacjonowało siedmiu reporterów, z których większość to współpracownicy mediów zagranicznych. Jeden dziennikarz pracował dla proopozycyjnej uzbeckiej witryny internetowej.
Liczba ofiar piątkowej tragedii nie jest dokładnie znana. Jak podały lokalne źródła medyczne, zginęło co najmniej 50 osób. Wspomniany dziennikarz uzbeckiej witryny internetowej poinformował w sobotę, że osobiście naliczył 30 zwłok.
Prezydent Isłam Karimow, który autokratycznie rządzi Uzbekistanem od upadku ZSRR w 1991 roku, ma wystąpić w sobotę na konferencji prasowej - zapowiedziano w sobotę rano.
Rebelia w Andiżanie rozpoczęła się w nocy na piątek, kiedy kilkudziesięciu uzbrojonych ludzi - krewnych i sympatyków nielegalnej grupy ekstremistów islamskich - zaatakowało główne więzienie miasta, uwalniając poza związanymi z grupą biznesmenami także innych więźniów, w tym zwykłych kryminalistów. Według różnych źródeł, więźniów było od dwóch tysięcy do kilku tysięcy.
Później w piątek wojsko ostrzelało tłum demonstrantów, którzy zebrali się, by wesprzeć rebeliantów, okupujących znajdujący się w pobliżu budynek rządowy.