Zagrał na nosie Moskwie - teraz walczy o sejm
Polacy mieszkający poza granicami Polski to poważna grupa wyborców. Przed wyborami Polonusi narzekają jednak, że „nie ma na kogo głosować”, „do sejmu wciąż trafiają te same twarze”, a „kłopoty milionów Polaków mieszkających zagranicą i tak nikogo nie obchodzą”. Kandydatom na reprezentantów Polonii dajemy więc miejsce, by opowiedzieli o sobie, pochwalili sukcesami i złożyli obietnice wyborcze.
16.08.2011 | aktual.: 13.09.2011 13:28
Żebyśmy byli dumni
Człowiek, który zagrał Moskwie na nosie, a potem słono za to zapłacił, dziś startuje do sejmu jako numer jeden na warszawskiej liście PSL. Władysław Kozakiewicz chce reprezentować w polskim parlamencie Polonię, a także zrealizować swoje pomysły z dziedziny promocji sportu oraz edukacji.
WP: Sylwia Skorstad: Od 26 lat mieszka pan w Niemczech. W jakich okolicznościach zdecydował się pan na emigrację?
* Władysław Kozakiewicz:* Trudno powiedzieć, że „się zdecydowałem”. W 1985 roku pojechałem na zawody do Dortmundu. Miałem ze sobą tylko tyczki i torbę z ubraniami. Niespodziewanie dowiedziałem się od organizatorów, że z moim startem jest kłopot, bo polscy związkowcy sportowi wykluczyli mnie ze swojego grona, co skutkowało dyskwalifikacją. Polskie władze ogłosiły, że uciekłem z kraju. W ciągu kilku dni mojej rodzinie w Polsce odebrano paszporty, moje mienie zostało przejęte przez państwo, a dodatkowo urząd skarbowy ogłosił, że nie płaciłem podatków i powinienem zwrócić 18 milionów długu. Byłem wstrząśnięty – żaden dług nie istniał, na zawody pojechałem legalnie z wizą, a tu nagle stałem się banitą, na którego w kraju czekało więzienie.
WP: Zadecydowała polityka?
- Na pewno. Ktoś nie mógł mi wybaczyć gestu z olimpiady w Moskwie, choć zawsze byłem przede wszystkim sportowcem, a medale olimpijskie i mistrzostw świata zdobywałem ze świadomością, że noszę orzełka na piersi. Po tych wydarzeniach zostałem w Niemczech, jeden z tamtejszych klubów zaproponował, bym startował w jego barwach. Świat przyjmował mnie z otwartymi ramionami na zawody jako mistrza olimpijskiego. Do dziś śmieję się na wspomnienie sposobu, w jaki zdobyłem wizę do USA. Na wizytę w amerykańskim konsulacie przyniosłem gazetę codzienną, w której akurat był wywiad ze mną. Urzędnik wydał mi wizę wyłącznie na ten kawałek papieru. Po jakimś czasie zająłem się w Niemczech trenowaniem młodych zawodników.
WP: Czy po roku 1989 usłyszał pan od kogoś w Polsce „przepraszam”?
- W pewnym sensie tak. Od razu, gdy zmienił się system, pojechałem do urzędu skarbowego w Gdyni, by wyjaśnić sprawę długu. Powiedziano mi, że jest im bardzo przykro, zadłużenia nigdy nie było, polecenie obciążenia mnie przyszło z samej góry. Chciałem wtedy odzyskać moje dawne mieszkanie, ale było tam już zakwaterowanych osiem osób. Po wielu perypetiach dałem sobie spokój z tym lokalem, bo nie miałem serca wyrzucać nowych mieszkańców na bruk.
WP: Czym się pan zajmuje dzisiaj?
- Jestem nauczycielem sportu w gimnazjum, trenerem i działaczem polonijnym. Organizuję i angażuję się we wszystkie polonijne przedsięwzięcia w moim regionie. Wspieram działania polskich artystów zagranicą, organizuję też zawody sportowe. Praca społeczna i trenerska to hobby, moje „prawdziwe” zajęcie natomiast to nauczanie. 11 lat temu jedna ze szkół zaproponowała, bym zaczął uczyć nastolatki i spróbował podnieść sportowy poziom szkoły. Szybko okazało się, o czym wcześniej nie miałem pojęcia, że najlepiej czuję się jako pedagog. Dzieciaki polubiły lekcje, ja polubiłem nową pracę. Młodszym uczniom dodałem do programu po dwie godziny zajęć sportowych, starszym zaproponowałem sport jako zajęcia fakultatywne. Nauczyciele innych przedmiotów zwrócili uwagę, że ci uczniowie, którzy zajęli się sportem, poprawili wyniki w nauce. Stali się bardziej systematyczni i zmotywowani. Po czasie nasza szkoła zajęła ósme miejsce w skali kraju, wygrywając nawet z tymi o profilu sportowym!
WP: Przeczytałam, że sport to jedna z dziedzin, którą chciałby się Pan zająć, gdyby został wybrany na posła. Co konkretnie chciałby Pan zrobić?
- Zwróciła Pani uwagę, co łączy wszystkich Polaków mieszkających poza Polską? Duma z polskich sportowców, gdy ci startują na międzynarodowych zawodach. Nie ważne, ile lat mieszkamy zagranicą i jaki mamy paszport, wzruszamy się obserwując ich sukcesy. Chciałbym, byśmy mieli wiele okazji do dumy. Tymczasem często się zdarza, że wybitni sportowcy polskiego pochodzenia zmieniają barwy narodowe albo trenują zagranicą, bo w Polsce nie mają odpowiednich warunków do rozwoju. Tenisiści, piłkarze, pływacy. Niedawno jedna z zawodniczek zmieniła barwy na niemieckie po kłopotach ze związkiem. Kiedy dochodzi do sytuacji, że działacze sportowi przeszkadzają sportowcowi w wykonywaniu zawodu, to jest tragedia.
WP: I wierzy Pan, że można to zmienić?
- Oczywiście. Mamy wybitnych polskich działaczy, trenerów i byłych sportowców, którzy potrafiliby wypchnąć polski sport z kolein, w których siedzi. Tacy ludzie jak Marian Woronin czy Jacek Wszoła są gotowi mi pomóc. Zbudowano w Polsce orliki, sprawmy teraz, by coś się na nich działo. Zbudujmy i wykorzystajmy inne obiekty sportowe. Wiele dziedzin sportu jest w kraju zaniedbanych. Oprócz piłki nożnej, skoków narciarskich i siatkówki mamy jeszcze dziesiątki dziedzin, którymi można zainteresować dzieci. I naprawdę warto to zrobić, mimo kosztów. Realny koszt nie organizowania dzieciakom czasu, to są po kilku latach zdemolowane autobusy i stadiony. Zamiast zastanawiać się, jak walczyć z chuliganami, dajmy młodzieży alternatywę spędzania dnia przed komputerem albo w bramie. Nie przesadzę, gdy powiem, że sport może zmienić życie młodego człowieka. Podam przykład: kiedyś przez cały rok szkolny uczyłem chłopca słusznych kształtów robienia przewrotu w przód. Nie szło mu, ale się uparłem. Kiedy wreszcie mu się udało,
czułem taką satysfakcję, jakiej nie miałem nawet, gdy moi wychowankowie zdobywali medale. Po latach, przed maturą, powiedział mi, że to wydarzenie to jego najlepsze wspomnienie ze szkoły, które pozwoliło mu uwierzyć we własne siły.
WP: Widać, że lubi pan swoją pracę w szkole. Jeśli zostanie pan wybrany do Sejmu, poniedziałki mogą się okazać mniej radosne. Polityka, to nie jest ta dziedzina życia, w której jest wiele uśmiechu. Naprawdę czuje się Pan gotowy na taką zmianę?
- Nie zgodzę się z panią, że polityka to domena ludzi do bólu poważnych. W PSL-u spotkałem takie osoby, z którymi świetnie spędza mi się czas. Ludzi otwartych, dalekich od kłótni, z których znana jest polska scena polityczna. Nie mam stracha przed polityką, przez 4 lata byłem radnym gminy Gdynia. Teraz aż połowa listy warszawskiej PSL to są kandydaci polonijni, tacy jak ja. Osoby z różnych części świata, które do Sejmu mogą wnieść wieloletnie doświadczenie zza granicy. Wszyscy obserwowaliśmy życie w krajach, które wybraliśmy, znamy tamtejsze rozwiązania, które mogą się przydać w Polsce. Zgodziłem się na kandydowanie, bo dano mi inicjatywę i swobodę. Odmówiłbym, gdyby moją rolą w Sejmie miało być podnoszenie ręki na zawołanie. Idę z własnymi pomysłami i chcę mieć szansę, by je realizować.
WP: Ale jak? Czy poseł, który nie mieszka w Polsce, może skutecznie reprezentować wyborców?
- Z Hanoweru mogę dojechać na warszawskie posiedzenie Sejmu szybciej niż poseł na przykład z Wrocławia. Nie przeprowadzę się na stałe do Polski, bo w Niemczech osadzona jest moja rodzina, żona ma tu praktykę rehabilitacyjną. Jednak ja jestem gotowy zrezygnować na 4 lata z pracy w szkole, skupić na pracy posła i żyć w dwóch krajach. I nie chodzi tu o pieniądze, bo w niemieckiej szkole zarabiam więcej niż mógłbym zarabiać jako polski poseł. Konieczność podróżowania mnie nie przeraża, większość życia spędziłem na walizkach jako zawodnik. W Polsce powstałoby biuro, do kontaktu z którym będę zapraszał wszystkich. Świat się zmienił, mamy dziś nieograniczone możliwości kontaktu przy pomocy internetu. Kontakt przez e-mail, portal społecznościowy albo zrobienie wideokonferencji to nie jest żadna nowość.
WP: Jest Pan związany z niemiecką Polonią. A co z Polakami mieszkającymi w innych krajach? Orientuje się Pan w ich problemach, jest gotowy z nimi pracować?
- Ma pani rację, dziś nie mogę powiedzieć, że znam dokładnie specyfikę problemów Polonii w każdym kraju. Czy można jednak wskazać kogoś, kto zna? Mówię to dziś z pełną odpowiedzialnością: bardzo chętnie odwiedzę środowiska polonijne z różnych krajów, które mnie zaproszą. Będę razem z nimi szukał dobrych rozwiązań, jestem gotowy do podróży, bo to robiłem przez wiele lat. Ileż to razy słuchałem problemów Polonusów na spotkaniach po polskich koncertach, mszach, czy zawodach! „Panie Władku, przydałaby się szkoła, polskojęzyczna gazeta, pieniądze dla organizacji polonijnej”. Robiłem tyle, ile mogłem, jako rozpoznawany na świecie przedstawiciel Polonii, ale czasami musiałem rozkładać ręce. Poseł rąk rozkładać nie musi, tylko zakasać rękawy do pracy. Poza tym myślę, że są takie kwestie, które dla całej Polonii są wspólne, więc tu przyda się moje doświadczenie z Niemiec.
WP: Na przykład jakie?
- Choćby dostępność informacji i przepisy dotyczące świadczeń emerytalnych z zagranicy. Polak jedzie na kilka lat do pracy do Anglii czy Włoch. Żeby potem uzyskać świadczenie emerytalne, musi się sam dokopać do przepisów, często nieprecyzyjnych lub niespójnych. To samo dotyczy lecznictwa. Wielu rodaków jeździ do pracy do Skandynawii. Jeśli tam ulegną wypadkowi, to w panice szukają przepisów, nie maja pewności, kto zapłaci za leczenie, kiedy i ile. Albo sprawa tych Polaków, którzy po wielu latach spędzonych na emigracji chcą wrócić do kraju i zainwestować kapitał. Zdarza się, że napotykają różne bariery prawne, a to ich zniechęca. Z tym można i trzeba się uporać. Nie może być tak, że fala Polaków rusza zagranicę, jak w roku 2004, a przepisy mogące im ułatwić życie spóźniają się o kilka lat. Nam, Polonii w Niemczech jest akurat stosunkowo łatwo – jesteśmy dużą grupą, do ojczyzny mamy przez kładkę. Tym, którzy osiedlili się w mniejszych lub bardziej odległych krajach, takich jak choćby Szwecja, czy Szwajcaria,
jest trudniej, wymagają i zasługują na wsparcie z Polski. Obok grupy problemów łączących Polaków na świecie są też sprawy tak specyficzne, jak na przykład te dotyczące naszych rodaków na Litwie. Urodziłem się w Solecznikach pod Wilnem i sytuacja mieszkających tam Polaków jest mi szczególnie bliska.
WP: Jak by Pan dokończył zdanie: „Polonia powinna zagłosować na mnie, ponieważ…”?
- …jestem jednym z Was, czyli Polakiem mieszkającym poza granicami kraju. Rozumiem Wasze problemy, bo takich samych doświadczam na własnej skórze. Wasze kłopoty to moje kłopoty, a moje zwycięstwo będzie Waszym zwycięstwem!
* Rozmawiała: Sylwia Skorstad, Wirtualna Polska*