Zagłodziła własną matkę na śmierć?
W mieszkaniu na parterze wielorodzinnego bloku, wśród wielu ludzi, żyjących za ścianą, zmarła z wycieńczenia i głodu 74-letnia włocławianka. Taki los zgotowała jej własna, ukochana córka. W chwili śmierci Daniela O. ważyła 26 kilogramów. Ci, którzy widzieli ciało mówią, że składała się tylko z kości, obciągniętych skórą - czytamy w "Gazecie Pomorskiej".
Załoga pogotowia, wezwana do zmarłej, natychmiast powiadomiła policję. - To rutynowe działanie, podejmowane zawsze, gdy pojawiają się choćby najmniejsze wątpliwości co do przyczyny zgonu - wyjaśnia Ewa Krysińska-Błaszczyk, dyrektor włocławskiej stacji Pogotowia Ratunkowego.
Śledztwo, podjęte w tej sprawie przez włocławską prokuraturę, zakończyło się skierowaniem do sądu aktu oskarżenia. - Córce zmarłej, 53-letniej Danucie S., zarzuciliśmy zaniedbywanie ciążącego na niej obowiązku opieki nad matką - mówi prokurator Wojciech Fabisiak, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Włocławku. - Nie zapewniała jej opieki lekarskiej, nie podawała posiłków, przyczyniając się nieumyślnie do śmierci Danieli O. z powodu skrajnego wycieńczenia organizmu na tle niedożywienia.
Proces rozpocznie się 28 października. Danuta S. odpowiadać będzie z wolnej stopy. - O ile w ogóle stawi się na wezwanie sądu - powątpiewa jedna z jej krewnych. I opowiada o wielkiej miłości zmarłej do jedynej córki. - Ciocia miała jeszcze syna, wychowywanego przez byłego męża. Danka robiła wszystko, by nie dopuścić brata do matki. Sama nigdy nie pracowała, żyła na koszt mamy. Kiedyś była piękną dziewczyną, a jej matka stawała na głowie, by córce niczego nie zabrakło. Miała modne buty i ciuchy - opowiada krewna.
- Nie wiem kiedy i dlaczego Danka zaczęła pić - zastanawia się inna kuzynka. - Czy sama miała do tego skłonność, czy stało się to za sprawą jej męża? Faktem jest, że oboje nadużywali alkoholu, a ich dziećmi zajmowała się ciocia. To ona pracowała na całą rodzinę.
- Była salową w pogotowiu, cichą, zamkniętą w sobie osobą, często korzystającą z naszego wsparcia - mówi Maria Ignatowska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. - Za naszą namową kilkakrotnie trafiała do domu spokojnej starości, ale córka zawsze ją stamtąd zabierała. Z własnej woli wracała do domu, do własnego dziecka, do rodziny. Nikt nie przypuszczał, że tam spotka ją coś tak okropnego.