Zaginiony górnik prawdopodobnie wpadł do podziemnego zbiornika
Górnik zaginiony w katowickiej kopalni Murcki-Staszic prawdopodobnie wpadł do podziemnego zbiornika na węgiel. Usuwając bryły węgla i kamieni ratownicy usiłują dotrzeć do miejsca, skąd dochodzi sygnał emitowany przez nadajnik w lampie pracownika.
16.01.2014 | aktual.: 16.01.2014 12:32
Poszukiwania górnika wszczęto w nocy, kiedy nie wyjechał on na powierzchnię po skończonej pracy. Dwa zastępy ratownicze rozpoczęły penetrowanie około 20 km podziemnych chodników. Po kilku godzinach namierzono odbierany z odległości 10-15 metrów sygnał z lampy górnika. Umieszczone tam nadajniki służą głównie do lokalizowania ludzi w zawałach.
- Sygnał z lampy namierzono w zbiorniku przesypowym węgla. Zbiornik jest owalny, o średnicy rozszerzającej się od 7 do 12 metrów, wysoki na 24 metry. Aby stwierdzić coś więcej ratownicy muszą dotrzeć do źródła sygnału, ręcznie usuwając zalegający w zbiorniku węgiel i kamień - relacjonował rzecznik Katowickiego Holdingu Węglowego, do którego należy kopalnia, Wojciech Jaros.
Niewykluczone, że w zbiorniku znajduje się jedynie lampa z nadajnikiem. Wiele jednak wskazuje na to, że mężczyzna wpadł do zbiornika z wysokości co najmniej kilkunastu metrów. Jedna z hipotez zakłada, że mógł - wbrew przepisom - jechać na taśmociągu i nie zdążył zeskoczyć na czas. Tej możliwości oficjalnie nie komentują przedstawiciele holdingu.
W minionym tygodniu w tym samym zakładzie - części kopalni Murcki-Staszic pod nazwą "Boże Dary" - doszło do pierwszego w tym roku śmiertelnego wypadku w polskim górnictwie. Podczas prac przy likwidacji obudowy w wyrobisku 600 m pod ziemią 34-letni pracownik został uderzony w głowę elementem obudowy. Zmarł w szpitalu.
Natomiast na terenie Zakładu Górniczego Zapałów II w Przeworsku (Podkarpackie) podczas wykonywania pomiaru dna wyrobiska, w którym eksploatacja prowadzona jest spod lustra wody, utonął 42-letni pomocnik mierniczego. Pracownik wraz z kolegą wyskoczył z tonącego roweru wodnego, z którego dokonywał pomiarów, i nie zdołał dopłynąć do brzegu. Osoby wykonujące pomiary nie były wyposażone w kapoki, nie miały też innego sprzętu - ani pływającego ani ratunkowego. Był to drugi śmiertelny wypadek w górnictwie w tym roku.