Zachód szykuje operację lądową w Libii? Dr Fyderek: interwencja możliwa, ale niepełna
• Państwo Islamskie atakuje libijskie porty naftowe
• Przecieki w mediach: USA i Wlk. Brytania wysłały do Libii komandosów
• Czy to preludium operacji lądowej?
• Wg dr. Łukasza Fyderka taka operacja jest możliwa, ale niepełna
• Politolog z UJ w rozmowie z WP ocenia także siłę libijskiego IS
12.01.2016 | aktual.: 12.01.2016 16:46
Choć matecznik Państwa Islamskiego jest w Iraku i Syrii, organizacja szybko wydała na świat własne "dzieci" - liczne filie od Azji po Afrykę. Najczęściej były to jednak "dzieci adoptowane", bo z samozwańczym kalifem Abu Bakrem Al-Baghdadim sprzymierzały się działające już w różnych krajach organizacje islamistyczne. Tak było w przypadku np. Nigerii, gdzie pod IS podpięło się Boko Haram, i tak było też w Libii, gdzie ogłoszono powstanie jednego z pierwszych wilajetów (prowincji) Państwa Islamskiego.
Libijski odłam szybko pokazał, na co go stać. Przed rokiem dżihadyści z zimną krwią zamordowali nad brzegami Morza Śródziemnego 21 egipskich chrześcijan, grożąc przy tym, że w przyszłości sięgną nawet po Rzym. Potem przyszły kolejne makabryczne egzekucje. W listopadzie zachodnie media alarmowały, że pod kontrolą IS jest już cała Syrta, portowe miasto na północy kraju. Kolejny "popis" dali z początkiem tego roku. Terroryści sforsowali wypełnioną ładunkami wybuchowymi ciężarówką bramy policyjnego ośrodka szkoleniowego w Zlitan. Akurat trwała ceremonia wręczania dyplomów – zginęło w sumie 65 osób. Do zamachu przyznało się potem IS. Dżihadyści zaatakowali też As-Sidr i Ras Lanuf, gdzie ostrzelali zbiorniki z ropą naftową. W sumie siedem z nich zajęło się ogniem.
Po nieco ponad roku działalności libijskie Państwo Islamskie ma liczyć ok. 5 tys. członków i zajmować nawet 300 km wybrzeża - takie dane podają kolejno serwisy The Mirror i Middle East Eye.
Nowa centrala? Nie tak szybko
"Sukcesy" dżihadystów w Libii (którym sprzyja to, że o władzę w kraju kłócą się dwa rządy - w Tobruku i Trypolisie) oraz porażki IS w Syrii i Iraku sprawiły, że kilka miesięcy temu zaczęto się zastanawiać: czy centrala kalifatu nie przeniesie się wkrótce do Afryki Północnej?
- Na chwilę obecną wydaje się to niezbyt prawdopodobnym scenariuszem - ocenia tymczasem w rozmowie z Wirtualną Polską dr Łukasz Fyderek, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ekspert podkreśla przy tym dwie rzeczy. Po pierwsze, choć libijska IS "występuje pod tym samym szyldem (co syryjsko-irackie IS - red.), nie jest to do końca ta sama organizacja". - To, co nazywamy Państwem Islamskim w Libii, powstało na kanwie Ansar al-Szarii oraz ochotników libijskich, którzy walczyli przeciwko reżimowi Baszara al-Asada w Syrii, na pewnym etapie dołączyli do Państwa Islamskiego i zostali potem odesłani do kraju - wyjaśnia dr Fyderek. Libijskiej IS brakuje jednak wciąż personalnych połączeń z rdzeniem kalifatu.
Iracko-syryjska centrala próbowała nawet to zmienić i wysłała do Libii swoich "oficerów". Dr Fyderek przypomina historię m.in. Abu Nabila al Anbariego, Irakijczyka, wysokiego rangą członka IS, który zginął podczas amerykańskiego nalotu w Libii w ubiegłym roku. - To pokazało przywódcom IS, że jakiekolwiek przenoszenie osób i zaplecza materialnego do Libii będzie trudne, bo kraj ten jest bardziej w zasięgu lotnictwa nieprzyjaciół IS, czyli państw zachodnich, niż pogranicze iracko-syryjskie - dodał.
Choć więc Libia pozostała łakomym kąskiem dla dżihadystów Abu Bakra al-Baghdadiego, przekonali się oni, że nie jest wcale tak łatwa do pochłonięcia, jak mogłoby się wydawać. - Państwo Islamskie w Libii to w tym momencie przede wszystkim organizacja wewnętrzna, jedna z walczących w tym kraju. Przyjęła model operacyjny IS, ale póki co nie jest na tyle duża i groźna, by móc koordynować ataki terrorystyczne poza terenem Libii, a w szczególności w Europie. Ale z całą pewnością może się kiedyś w taką organizację przekształcić - mówi dr Fyderek.
W porównaniu z pożarem, który szaleje na Bliskim Wschodzie, w Libii dżihadystom faktycznie udało się zaledwie zaprószyć ogień. Ale raczej nie pociesza to samych Libijczyków, którzy w ostatni weekend walczyli, by ugasić dosłownie już płonące terminalne naftowe zaatakowane przez IS. Dżihadyści mają przy tym bardzo dobre położenie do takich natarć.
Z powodu wojny domowej, która trwała w Libii już po obaleniu (i zamordowaniu) jej wieloletniego przywódcy Muammara Kadafiego, kraj podzielił się na trzy historyczne części - Trypolitanię, Cyrenajkę i Fezzan. Państwo Islamskie niejako wcisnęło się między obszary, które podlegają władzom w Tobruku bądź w Trypolisie. Przy czym dr Fyderek zaznacza, że są one ważne gospodarczo dla kraju, bo właśnie tam biegną główne terminalne naftowe. Nie jest to zresztą przypadek - politolog wyjaśnia, że przed laty Kadafi specjalnie poprowadził ropociągi przez tereny, które kontrolowało jego rodzinne plemię.
Przecieki w mediach o zagranicznych siłach
To może być jeden z powodów, dlaczego Zachód, jak się wydaje, będzie próbował ugasić ogień dżihadu w Libii raczej prędzej niż później. A przynajmniej tak wynika z niedawnych doniesień zachodnich mediów. W grudniu "The Guardian" poinformował o amerykańskim, 20-osobowym komando, które pojawiło się w bazie w Wattiji. Sekretna misja ujrzała światło dzienne, bo na Facebooku Libijskich Sił Powietrznych pojawiły się zdjęcia żołnierzy, których zresztą ostatecznie miano wyprosić z bazy. Nie było jasne, kto autoryzował ich przybycie - opisywał brytyjski dziennik. Z kolei niedawno The Mirror ujawnił, że grupa komandosów SAS przygotowuje w Libii zaplecze na przyjazd tysiąca brytyjskich żołnierzy. Serwis pisze o planach operacji dla 6 tys. wojskowych europejskich i amerykańskich. Jak donosi, dowodzić mieliby nimi Włosi, a wspierać m.in. Francuzi.
Dr Fyderek do tej wyliczanki dodaje przecieki o planach ewentualnych operacji sił specjalnych Paryża, którego wojska już przecież stacjonują w Mali i Nigrze. Czyżbyśmy więc stali przed decyzją o tym, czego nikt nie chce zrobić w Syrii i Iraku, czyli kolejną libijską operacją lądową? Ekspert przyznaje, że w Libii może dojść do interwencji lądowej, ale "niepełnej". - Niepełnej, bo nawet jeśli będą to operacje na dużą skalę, to nie będzie się ich łączyło z utrzymanie sił okupacyjnych, a więc tym, co jest najbardziej kosztowne dla wojsk zachodnich z punktu widzenia strat ludzkich - mówi dr Fyderek, wyjaśniając, że Zachód po prostu wyciągnął lekcje z Iraku i Afganistanu.
Co mogłoby być pierwszymi ewentualnymi celami dla zachodnich sił? Zdaniem politologa Syrta, czyli obecne serce libijskiego IS, ale także południowo-zachodnia część kraju, gdzie przebiegają szlaki przemytnicze.
Szersza perspektywa
Jak zauważa dr Fyderek, akcje sił specjalnych czy inne krótkie operacje lądowe muszą mieć jednak wsparcie libijskich partnerów, którzy przejmą potem odpowiedzialność za dany teren. Według eksperta takim partnerem może być Tobruk (którego rząd jest uznawany przez społeczność międzynarodową), a dokładnie wojska pod dowództwem gen. Chalifa Haftara.
Czy jednak wsparcie przez Zachód jednej ze stron konfliktu o władzę w Libii nie sprawi, że druga może sprzymierzyć się z Państwem Islamskim? Tą drugą stroną jest islamistyczna koalicja w Trypolisie, która choć do tej pory odcinała się od działań kalifatu, to nie została uznana przez Zachód. Oferta połączenia sił mogłaby więc wydawać się kusząca. Jednak zdaniem dr. Fyderka takiego zagrożenia nie ma. Jak ocenia ekspert, Zachód ma wystarczająco dobry "system motywatorów i demotywatorów" dla libijskich umiarkowanych islamistów, by skutecznie odwieść ich od takich planów.
- Z szerszego punktu widzenia - poza perspektywą operacji militarnej, która przyciąga uwagę, ale będzie zapewne krótka - podstawowym wyzwaniem dla społeczności zachodnich jest próba odbudowy państwowości Libii. Wszelkie starania doprowadzenia do porozumienia między dwoma libijskimi rządami i zakończenia wojny domowej byłyby daleko bardziej skutecznym długofalowym sposobem stabilizacji niż tylko operacje militarne, choć i te są potrzebne na krótką metę - dodaje dr Fyderek.