Zabawki grożące życiu
Opublikowany właśnie raport Głównego Inspektoratu Inspekcji Handlowej stwierdza, że do polskich sklepów wciąż trafiają zabawki-buble. Mogą wyrządzić krzywdę dzieciom, a nawet zagrażać ich życiu. W najnowocześniejszym w Polsce, specjalistycznym laboratorium w Gliwicach najgorzej wypadają zabawki sprowadzane z Chin. Przerażające jest to, że niektóre z nich miały wcześniej przyznane stosowne certyfikaty jakości.
Raport ujawnia, że wielu producentów opatruje zabawki znakiem potwierdzającym spełnienie norm, choć jego nadania nie poprzedziły badania lub też te wykonane dotyczyły innej partii towaru. W minionym kwartale kontroli poddano 1295 zabawek. Ponad jedna trzecia z nich miała nieprawidłowe rozwiązania konstrukcyjne, a na co ósmej brakowało informacji i ostrzeżeń warunkujących bezpieczne użytkowanie. Z rynku wycofano m.in. dinozaury, które po zetknięciu z wodą zwiększały objętość, dzieci wkładając je do buzi, mogły się więc udusić. Z kolei lalka Sweet Girl miała toksyczne ftalany, zaś w pistoletach znalazły się plastikowe kule uderzające z siłą ośmiokrotnie przekraczającą normy.
- Z przebadanych zabawek, zarówno polskich jak i chińskich, połowa nie spełniała norm jakości. Zastrzeżenia dotyczyły głównie zawartości substancji toksycznych, palności, łatwości odrywania małych elementów i wytrzymałości - mówi dr inż. Beata Grynkiewicz-Bylina, kierownik gliwickiego laboratorium.
Marek Czerwiński, ordynator oddziału laryngologii dziecięcej Chorzowskiego Centrum Pediatrii i Onkologii mówi, że średnio raz na miesiąc zdarza mu się ratować dziecko, które zadławiło się małym przedmiotem oderwanym od zabawki. - To najczęściej drobne klocki czy koraliki. Nie bez winy są jednak także rodzice, którzy bezkrytycznie pozwalają na zabawę niebezpiecznymi przedmiotami - mówi lekarz.
Fundujemy naszym dzieciom zabawki grożące im kalectwem i śmiercią. Co gorsza, liczba nieprawidłowości w tej branży od lat utrzymuje się na podobnym poziomie i dotyczy przede wszystkim produkcji z Chin.
Potwierdzają to badania fachowców z najnowocześniejszego laboratorium zabawek w Centrum Mechanizacji Górnictwa Komag w Gliwicach, które ocenia jakość sprzedawanych artykułów dla najmłodszych.
Przepisy dotyczące zabawek mówią jasno: mają być one bezpieczne, a producent powinien przewidzieć, co się z nimi stanie podczas normalnego użytkowania, jak i wtedy, kiedy dziecięca wyobraźnia wykroczy poza instrukcję obsługi.
Laboranci z Gliwic przeprowadzając próby także muszą wykazać się dziecięcą fantazją. Istniejące tam w pełni zautomatyzowane laboratorium przypomina salę tortur. Zabawki poddawane są wyrafinowanym testom: ściskaniu, rozciąganiu, skręcaniu i zrzucaniu. Oderwane elementy sprawdzane są pod kątem możliwości połknięcia przez dziecko. Plastikowe auta z impetem uderzają o metalowy próg, symulując potencjalne zderzenie. Pojazdy z napędem elektrycznym badane są pod kątem przekroczenia prędkości. Laboranci chcą wiedzieć, jaką temperaturę osiągnie mechanizm napędowy i czy istnieje niebezpieczeństwo oparzenia. Oceniana jest energia kinetyczna pocisków z zabawkowej broni oraz poziom natężenia dźwięków. Naukowcy badają też toksyczność materiałów i ich palność. Na zlecenie producentów dbających o jakość, testują dziecięce wózki oraz huśtawki i zjeżdżalnie.
W Polskim Stowarzyszeniu Branży Zabawek i Artykułów Dziecięcych bagatelizują wyniki kontroli. Danuta Budkiewicz, doradca ds. produkcji i importu, podkreśla, że nawet przedmiot z najwyższej półki może mieć wady. Jej zdaniem, skoro kontrole obejmują niewielki procent towaru, nie są miarodajne dla całej branży.
Małgorzata Cieloch, rzecznik Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, dodaje, że producent który nie zadba, by towar spełniał normy, traci nie tylko markę. Sprzedaż zabawki niebezpiecznej może go kosztować 100 tys. zł grzywny. Inna sprawa, że obowiązujące w krajach unijnych przepisy nie nadążają za inwencją producentów.
- Kilka dni temu Komisja Europejska zdecydowała, by zabawki magnetyczne obowiązkowo opatrywać ostrzeżeniem o zagrożeniu. Kampanię rozpętali lekarze z Anglii. Ratowali oni przed uduszeniem dziecko, które chcąc rozdzielić dwa klocki połknęło oba - wyjaśnia Elżbieta Szadzińska, ekspertka od artykułów dziecięcych w Federacji Konsumentów.
Problemu niebezpiecznych zabawek nie bagatelizują w Ministerstwie Gospodarki i szykują tam zmianę obowiązujących przepisów. Pozwolą one inspektorom m.in. wycofywać z obrotu zabawki zawierające zakazane substancje nawet wówczas, gdy kontroler tylko podejrzewa ich obecność - bez konieczności określania, czy substancje te występują w szkodliwym stężeniu.
Przykłady wycofanych ze sprzedaży zabawek
Inspektorzy w ostatnim czasie nakazali wycofanie z rynku m.in. pistoletu na pociski śrutowe. Sprowadzona z Turcji zabawka sama strzelała podczas przeładowywania oraz podczas upadku.
Dziecięce skarpetki w ściągaczach miały doklejone niewielkie ozdoby z tworzywa sztucznego oraz włókna. W trakcie badań ozdoby odpadały, po czym rozpadły się na drobniejsze elementy.
Rowerek Funny Bike Zakwestionowana została jakość rowerka Funny Bike 12, który został wyprodukowany na Słowacji. Zamontowany w nim wspornik kierownicy został umieszczony zbyt blisko rury wspornika, co mogło spowodować wysunięcie się kierownicy z ramy. Złe zamocowanie koła tylnego umożliwiało z kolei jego wysunięcie z ramy podczas jazdy.
Plastikowe kaczuszki sprowadzone z Chin miały znak CE świadczący o spełnianiu norm, choć zawierały toksyczne ftalany. Inspekcja Handlowa podkreśla, że choć te, jak i wiele innych zabawek wycofano oficjalnie z obrotu mogą być one nadal sprzedawane przez obwoźnych sprzedawców np. na targowiskach.
Przedstawione przedmioty znalazły się w polskim rejestrze produktów niebezpiecznych (pełna lista na stronie: www.uokik.gov.pl, odnośnik "Ogólne bezpieczeństwo produktów").
Joanna Heler