Zabawki grożące życiu
Opublikowany właśnie raport Głównego Inspektoratu Inspekcji Handlowej stwierdza, że do polskich sklepów wciąż trafiają zabawki-buble. Mogą wyrządzić krzywdę dzieciom, a nawet zagrażać ich życiu. W najnowocześniejszym w Polsce, specjalistycznym laboratorium w Gliwicach najgorzej wypadają zabawki sprowadzane z Chin. Przerażające jest to, że niektóre z nich miały wcześniej przyznane stosowne certyfikaty jakości.
11.03.2008 08:24
Raport ujawnia, że wielu producentów opatruje zabawki znakiem potwierdzającym spełnienie norm, choć jego nadania nie poprzedziły badania lub też te wykonane dotyczyły innej partii towaru. W minionym kwartale kontroli poddano 1295 zabawek. Ponad jedna trzecia z nich miała nieprawidłowe rozwiązania konstrukcyjne, a na co ósmej brakowało informacji i ostrzeżeń warunkujących bezpieczne użytkowanie. Z rynku wycofano m.in. dinozaury, które po zetknięciu z wodą zwiększały objętość, dzieci wkładając je do buzi, mogły się więc udusić. Z kolei lalka Sweet Girl miała toksyczne ftalany, zaś w pistoletach znalazły się plastikowe kule uderzające z siłą ośmiokrotnie przekraczającą normy.
- Z przebadanych zabawek, zarówno polskich jak i chińskich, połowa nie spełniała norm jakości. Zastrzeżenia dotyczyły głównie zawartości substancji toksycznych, palności, łatwości odrywania małych elementów i wytrzymałości - mówi dr inż. Beata Grynkiewicz-Bylina, kierownik gliwickiego laboratorium.
Marek Czerwiński, ordynator oddziału laryngologii dziecięcej Chorzowskiego Centrum Pediatrii i Onkologii mówi, że średnio raz na miesiąc zdarza mu się ratować dziecko, które zadławiło się małym przedmiotem oderwanym od zabawki. - To najczęściej drobne klocki czy koraliki. Nie bez winy są jednak także rodzice, którzy bezkrytycznie pozwalają na zabawę niebezpiecznymi przedmiotami - mówi lekarz.
Fundujemy naszym dzieciom zabawki grożące im kalectwem i śmiercią. Co gorsza, liczba nieprawidłowości w tej branży od lat utrzymuje się na podobnym poziomie i dotyczy przede wszystkim produkcji z Chin.
Potwierdzają to badania fachowców z najnowocześniejszego laboratorium zabawek w Centrum Mechanizacji Górnictwa Komag w Gliwicach, które ocenia jakość sprzedawanych artykułów dla najmłodszych.
Przepisy dotyczące zabawek mówią jasno: mają być one bezpieczne, a producent powinien przewidzieć, co się z nimi stanie podczas normalnego użytkowania, jak i wtedy, kiedy dziecięca wyobraźnia wykroczy poza instrukcję obsługi.
Laboranci z Gliwic przeprowadzając próby także muszą wykazać się dziecięcą fantazją. Istniejące tam w pełni zautomatyzowane laboratorium przypomina salę tortur. Zabawki poddawane są wyrafinowanym testom: ściskaniu, rozciąganiu, skręcaniu i zrzucaniu. Oderwane elementy sprawdzane są pod kątem możliwości połknięcia przez dziecko. Plastikowe auta z impetem uderzają o metalowy próg, symulując potencjalne zderzenie. Pojazdy z napędem elektrycznym badane są pod kątem przekroczenia prędkości. Laboranci chcą wiedzieć, jaką temperaturę osiągnie mechanizm napędowy i czy istnieje niebezpieczeństwo oparzenia. Oceniana jest energia kinetyczna pocisków z zabawkowej broni oraz poziom natężenia dźwięków. Naukowcy badają też toksyczność materiałów i ich palność. Na zlecenie producentów dbających o jakość, testują dziecięce wózki oraz huśtawki i zjeżdżalnie.
W Polskim Stowarzyszeniu Branży Zabawek i Artykułów Dziecięcych bagatelizują wyniki kontroli. Danuta Budkiewicz, doradca ds. produkcji i importu, podkreśla, że nawet przedmiot z najwyższej półki może mieć wady. Jej zdaniem, skoro kontrole obejmują niewielki procent towaru, nie są miarodajne dla całej branży.
Małgorzata Cieloch, rzecznik Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, dodaje, że producent który nie zadba, by towar spełniał normy, traci nie tylko markę. Sprzedaż zabawki niebezpiecznej może go kosztować 100 tys. zł grzywny. Inna sprawa, że obowiązujące w krajach unijnych przepisy nie nadążają za inwencją producentów.
- Kilka dni temu Komisja Europejska zdecydowała, by zabawki magnetyczne obowiązkowo opatrywać ostrzeżeniem o zagrożeniu. Kampanię rozpętali lekarze z Anglii. Ratowali oni przed uduszeniem dziecko, które chcąc rozdzielić dwa klocki połknęło oba - wyjaśnia Elżbieta Szadzińska, ekspertka od artykułów dziecięcych w Federacji Konsumentów.
Problemu niebezpiecznych zabawek nie bagatelizują w Ministerstwie Gospodarki i szykują tam zmianę obowiązujących przepisów. Pozwolą one inspektorom m.in. wycofywać z obrotu zabawki zawierające zakazane substancje nawet wówczas, gdy kontroler tylko podejrzewa ich obecność - bez konieczności określania, czy substancje te występują w szkodliwym stężeniu.
Przykłady wycofanych ze sprzedaży zabawek
Inspektorzy w ostatnim czasie nakazali wycofanie z rynku m.in. pistoletu na pociski śrutowe. Sprowadzona z Turcji zabawka sama strzelała podczas przeładowywania oraz podczas upadku.
Dziecięce skarpetki w ściągaczach miały doklejone niewielkie ozdoby z tworzywa sztucznego oraz włókna. W trakcie badań ozdoby odpadały, po czym rozpadły się na drobniejsze elementy.
Rowerek Funny Bike Zakwestionowana została jakość rowerka Funny Bike 12, który został wyprodukowany na Słowacji. Zamontowany w nim wspornik kierownicy został umieszczony zbyt blisko rury wspornika, co mogło spowodować wysunięcie się kierownicy z ramy. Złe zamocowanie koła tylnego umożliwiało z kolei jego wysunięcie z ramy podczas jazdy.
Plastikowe kaczuszki sprowadzone z Chin miały znak CE świadczący o spełnianiu norm, choć zawierały toksyczne ftalany. Inspekcja Handlowa podkreśla, że choć te, jak i wiele innych zabawek wycofano oficjalnie z obrotu mogą być one nadal sprzedawane przez obwoźnych sprzedawców np. na targowiskach.
Przedstawione przedmioty znalazły się w polskim rejestrze produktów niebezpiecznych (pełna lista na stronie: www.uokik.gov.pl, odnośnik "Ogólne bezpieczeństwo produktów").
Joanna Heler