Zabawa pod barykadą
W powstaniu wszystko działo się szybciej i intensywniej - także miłość i zabawa.
29.07.2004 | aktual.: 29.07.2004 06:57
W ogródku między blokami zebrał się tłum ludzi, w tle słychać odgłosy powstańczych walk. Jest połowa sierpnia 1944 roku, wczesny wieczór na warszawskim Mokotowie. "Na balkonie parterowego mieszkania stoi pianino - czytamy w reportażu z prasy powstańczej. - Przy nim grupuje się zespół artystyczny. Zespół pierwszorzędny, złożony z mieszkańców Mokotowa, z pogorzelców i z tych, których wypadki zaskoczyły w tej dzielnicy. Jest tu część znanej orkiestry, jest świetny śpiewak i doskonały o bezpośrednim podejściu konferansjer.
A widownia. Przeważają szare kombinezony żołnierskie. Gromadki tak zwanych cywilów wtopione prawie bez reszty w tło żołnierskie. Są spoufalone, niejako spokrewnione wspólnymi przeżyciami. Od sceny ku widowni idzie od pierwszej chwili łączący fluid, gorący prąd. (...) W oddali słychać warkot nieprzyjacielskiego samolotu. Głuszy go gromki wybuch śmiechu. Śmiejemy się z dowcipu o Niemcach".
Powstanie cieszy
Pierwsze godziny powstania oznaczały wybuch żywiołowej radości i entuzjazmu. "Do mieszkania wbiegł brat koleżanki, krzyknął: 'powstanie', i porwawszy płaszcz, wybiegł z powrotem na dwór. Zaczęłam skakać jak szalona. Powstanie! Radosna chwila!! Wybiegłam z mieszkania. Pędziłam do domu przez podwórko. Prędzej, prędzej, aby podzielić się tą radosną nowiną z rodzicami" - tak swoje wrażenia z wybuchu walk zanotowała na gorąco 13-letnia dziewczynka. "Po południu, w trzecim szturmie, została zdobyta Poczta Główna - wspomina mieszkaniec Śródmieścia. - Na szczycie gmachu załopotała wreszcie polska flaga. Na jej widok ze wszystkich okolicznych domów wysypuje się na plac Napoleona tłum ludzi, który wpatrzony w biało-czerwony sztandar, śmiejąc się i płacząc z radości, zaczyna samorzutnie śpiewać hymn narodowy".
Optymizm utrzymywał się przez kolejne dni, a w niektórych dzielnicach nawet tygodnie, mimo że warunki życia były bardzo trudne. Nie istniało rozgraniczenie na front i tyły - wojna toczyła się wszędzie. Niemcy zasypywali bombami dzielnice zajęte przez powstańców. Prowadzili zmasowane naloty i ostrzał artyleryjski, burząc domy aż do piwnic. Używali też granatników, których pociski bezgłośnie wpadały w podwórka-studnie i masakrowały mieszkańców. Najkrwawsze żniwo zbierały jednak miotacze min burzących, strzelające naraz całą serią pocisków. Wydawały one przy tym charakterystyczny dźwięk, z powodu którego nazywano je "szafami" lub "krowami".
Rejony miasta wyzwolone przez Armię Krajową zamieniały się w warowne obozy, w których - jak zanotowała powstańcza gazeta - "Prawie każdy cieszący się jakim takim zdrowiem pełni bardziej lub mniej odpowiedzialny obowiązek społeczno-narodowy. Jeden strzela, drugi kule nosi, trzeci drukuje, kolportuje, czwarty gotuje, pierze, sprząta, pilnuje porządku, leczy, gasi itp.".
Porządek dnia, dotychczasowe przyzwyczajenia i nawyki - wszystko to uległo odwróceniu. "Nastąpiła piorunująca zmiana z Warszawy walczącej w konspiracji, gnębionej i prześladowanej - zanotował w swoim dzienniku mieszkaniec Starówki - na miasto w rewolucji. Zamiast po chodnikach chodzi się po podwórzach i piwnicach. Ulice przechodzi się nie na skrzyżowaniach, ale tam, gdzie są barykady. Ludzie nauczyli się jeść zupę zamiast obiadu, namiastkę kawy bez mleka, chleb kartkowy uważany jest za szczyt przysmaku, potracili mieszkania, meble, rzeczy, zapasy, kontakt z bliskimi".
Powstańcza wspólnota
Nowa rzeczywistość zbliżyła ludzi i zatarła dawne podziały. Majątek, wykształcenie, status społeczny straciły na znaczeniu; teraz liczyły się inicjatywa i psychiczna odporność. Mieszkańców pojedynczych kamienic, a nawet całych kwartałów ulic jednoczyło wspólne zagrożenie, a także oczekiwanie na zwycięstwo. Powstawały zbiorowe kuchnie, organizowano zapasy żywności i wody, ustalano dyżury do gaszenia pożarów, pielęgnowania rannych, opieki nad dziećmi.
"Mówiło się zawsze, że nie ma ludzi tak pomysłowych jak warszawiacy - czytamy w powstańczych wspomnieniach. - Również i dziś nie brak przykładów tej pomysłowości. Jednym z nich jest przeoranie miasta tysiącami wewnętrznych przejść. Wspaniały w swej prostocie sposób zmniejszenia niebezpieczeństw związanych z chodzeniem po mieście. Korytarze te przebiegają jak żyły w organizmie, a zdzierając zasłonę z ekskluzywnego życia warszawskich podwórek, zmieniają nas wszystkich niejako w jedną rodzinę".
W tych warunkach ludność Warszawy starała się - w takim stopniu, w jakim to tylko było możliwe - normalnie egzystować. Działały poczta, sklepy, kawiarnie, szkoły, a nawet zakłady fryzjerskie. W życiu codziennym powstania znalazło się też miejsce na radość, rozrywkę, kulturę.
Rozrywka, żart miały stanowić lekarstwo na strach i przygnębienie. Kierownictwo powstania starało się zachęcać cywili do aktywnej postawy, do demonstrowania wobec otoczenia hartu ducha. "Człowiek bezczynny zatraca kontakt z życiem i łatwo poddaje się nastrojom apatii i pesymizmu. Jeśli nie macie w schronach służbowych zajęć - ulepszajcie tymczasowe mieszkania - zagrzewał jeden z powstańczych dzienników. - Niech w miarę możliwości zamienią się w miejsca wypoczynku. To wszystko nie jest trudne - tylko trochę dobrej woli".
Samorzutni przywódcy sąsiedzkich wspólnot dodawali otuchy współtowarzyszom niedoli. "Wszystkie nasze usiłowania szły w tym kierunku, aby tak zorganizować życie naszej grupy i tak działać na wszystkich zebranych, aby możliwie każdy był zajęty, aby wprowadzać spokojny, a czasem nawet pogodny nastrój" - wspomina zakonnica Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego, opiekującego się w czasie powstania ludnością Żoliborza.
Mięczak, plotkarka, ważniak - typy powstańcze
W trudnych, okopowych warunkach kwitło życie kulturalne. Władze powstańcze organizowały koncerty. ,Adepci dziewięciu Muz, pomóżcie nam! Artyści, muzycy, śpiewacy i recytatorzy proszeni są zgłaszać się niezwłocznie do Wydziału Propagandy" - podobne komunikaty prasa powtarzała co kilka dni.
Dla powstańców występowały zarówno przedwojenne sławy, jak i wschodzące dopiero talenty. "W szpitalu na Pięknej śpiewała Mira Zimińska i Mieczysław Fogg - wspomina aktorka, uczestniczka powstańczych spektakli. - Koncert odbywał się tuż przed 'wypadem' chłopców na miasto, zaraz po koncercie porucznik Mirza (Bułat-Mironowicz), znany bas, zaczął śpiewać żołnierskie piosenki, wtórowaliśmy mu wszyscy. Te błyszczące oczy, uśmiechnięte młode twarze, jakiś nastrój pogody panujący przed groźną 'wycieczką' chłopców, z których niejeden mógł zginąć w tej wyprawie, pozostawiły niezapomniane wrażenie".
Na koncertach i wieczorach recytatorskich dominował repertuar poważny: Chopin, Mickiewicz, Słowacki, patriotyczne wiersze i pieśni - wśród nich te układane podczas powstania. Ale zdarzały się też imprezy mniej patetyczne. Na Powiślu założono kabaret marionetkowy, nazwany "Kukiełki pod barykadą".
"Więc doprawdy - komedyjka udana - recenzowała premierowy spektakl powstańcza prasa. - Dwuaktowa. Dowcipna. Barwna. I przede wszystkim paląco aktualna. Jeszcze w tym wszyscy tkwimy, a już o nas grają. Bo siebie, siebie właśnie ujrzysz na scenie, a raczej nad parawanem. Ty, Mięczaku (inaczej Schronowiec Vulgaris), i siebie, Plotkarko, i Ważniaku, i Fasoniarzu, jak tam Ciebie prześcipnie zwali, siebie zobacz także. Stworzono mnóstwo nowych powstańczych typów. Nie zobaczy tylko siebie 'Tygrys', fantastyczny bengalski 'Tygrys' z wyraźną na banduchu swastyką. Zobaczyć nie może, bo zdycha szybko i przelewa się przy żałosnych dźwiękach marsza 'Deutschland u n t e r alles' prawie że poza kulisowy parawan, zwyciężony przez dziarskiego żołnierza AK".
Powstańcom udało się nawet nakręcić kilka odcinków własnej kroniki filmowej. Pokazywano ją potem na specjalnych seansach. Rzecz jasna tak dobierano sceny, aby widzowie wychodzili z projekcji pokrzepieni na duchu. "W kinie nie byłem od lat pięciu - zanotował w pamiętniku jeden z widzów. - Z nieśmiałością przeto wchodziłem do wspaniałej sali. Wewnątrz nabite widzów po brzegi. Atmosfera ciekawości w najwyższym stopniu. Pierwszy film polski po tylu latach. Światła gasną, rozlegają się dyskretne tony ilustracji muzycznej. Po chwili widzimy jeńców niemieckich w nowej roli. Swastyka nie na piersi, lecz na plecach, wielki znak białą olejną farbą. Jeńcy pod maszynką fryzjera, jeńcy na zbiórce, a wreszcie jeńcy przy pracy. Serce rośnie na widok specjalistów niemieckich rozbrajających niewypały. Przed propagandą filmową AK - chapeau bas!".
Powstańcze miłości i miłostki
Radość, zabawa miały oczywiście także wymiar prywatny. Niektórzy obchodzili urodziny i imieniny, wydobywając z zapasów schowane na czarną godzinę czekoladę i koniaki. W tych dramatycznych dniach zaskakująco często decydowano się na śluby. Niekiedy młodzi poznawali się dopiero podczas powstania i z trudem udawało im się namówić księdza na udzielenie sakramentu.
Mimo przygnębiającej scenerii ceremoniom starano się nadać możliwie uroczystą oprawę. ,Ślub odbył się 30 sierpnia w kościele Dzieciątka Jezus przy ulicy Moniuszki - opisywał święto swoich znajomych warszawski architekt. - Pan młody i drużbowie, którzy niedawno przeszli kanałami ze Starego Miasta, wystąpili w stroju bojowym, nawet w 'panterkach'. Należeli wówczas do straży przybocznej dowództwa AK. Po ślubie odbyło się przyjęcie w gmachu PKO, gdzie mieściło się wówczas dowództwo. Były kanapki i napoje".
Nie wszystkie wojenne związki doczekały się formalizacji. Wśród powstańców kwitły miłości i miłostki. Wątek ten przewija się w wielu wspomnieniach. Wydaje się, że ciągłe zagrożenie śmiercią z jednej strony, a poczucie doniosłości toczonej walki z drugiej skłaniały młodych ludzi do odrzucania konwenansów.
Wewnątrz oddziałów buzowały uczucia i namiętności. ,Młode chłopaki o fantastycznych przezwiskach. Nie mają wiele do roboty i wałęsają się, flirtują z sanitariuszkami - opisuje pobyt na akowskim posterunku mieszkaniec Starówki. - Jest ich kilka - najgłośniejsza i najważniejsza, najbardziej przez chłopców lubiana to 'Kropka'. Ma około 1,45 wzrostu i bardzo wdzięczną buzię, blondynka. Ma coś bardzo pociągającego w sobie. Wszyscy do niej wyciągają ręce, a ona z niepokojem kobiety, która nie znalazła w życiu właściwego celu, szuka przyjaźni mężczyzn, w podświadomej nadziei, że wyłoni się z tego wreszcie jakaś 'grande et derniÝre aventure'. Jest dzielna - dostanie później Krzyż Walecznych".
Miłość dawała oparcie, poczucie bezpieczeństwa w otaczającym morzu okrucieństw. "Sanitariuszki miały swoich ukochanych chłopców, to można było zaraz poznać po tym, że jak Jego oddział szedł do walki, to i dziewczyna szła również: swoja dziewczyna i swój chłopiec" - opowiada jedna z uczestniczek powstania.
"Pod presją walki wybuchała intensywność uczuć - wspomina dowódca plutonu AK. - Istniało pewne rozluźnienie norm. Znałem osiemnastoletnią sanitariuszkę, która uważała mnie za bohatera. Alkoholu nie piliśmy, ale jak w nocy znaleźliśmy puste mieszkanie, to się kochaliśmy, oddając się sobie bez reszty".
Zamiast happy endu
Z upływem tygodni obiecane zwycięstwo nad Niemcami oddalało się coraz bardziej. O ile żołnierze trwali najczęściej w postanowieniu, aby walczyć do końca, nastroje ludności cywilnej zaczęły się szybko załamywać. Mieszkańcy Warszawy coraz jaskrawiej uświadamiali sobie, że poniesione ofiary, cierpienie i śmierć ich bliskich były daremne. "Widziałam, jak budziła się nienawiść do nas, żołnierzy, ile było żalu, rozgoryczenia, spowodowanego tragicznymi warunkami, w jakich żyli ci wszyscy ludzie - wspominała ostatnie dni walk łączniczka Kedywu. - Na jednym z podwórek matki z dziećmi mówiły do nas 'Wy bandyci, zostawcie nas'".
Solidarność, jaka zjednoczyła warszawiaków w pierwszych dniach sierpnia, była w historii Polski zjawiskiem niespotykanym, a jednak - nietrwałym. W obliczu kapitulacji załamała się, wielu pozostawiając w poczuciu goryczy i zniechęcenia; czyniąc bezradnymi wobec zagrożeń, które miały dopiero nadejść. Ale to już zupełnie inna opowieść.
Piotr Osęka
Korzystałem z książek: "Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim", red. M.M. Drozdowski i in., t. 1-3, Warszawa 1974; J.K. Zawodny, "Uczestnicy i świadkowie Powstania Warszawskiego", Warszawa 1994.
Z okazji 60. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego Wydawnictwo Edipresse i Wydawnictwo Zysk i S-ka przygotowały zawierający ponad 100 zdjęć album "Warszawa '44".