Zabawa na jeden raz

Halucynogenny bieluń rośnie niemal wszędzie. Stał się modną używką nastolatków, nawet dzieci. Nie wiedzą, że połykają śmiertelną truciznę.

Grzesiek i Bartek próbowali już prawie wszystkich narkotyków. Zaczynali od marihuany i haszu, później była amfetamina i czasami - gdy pozwalały fundusze - tabletki extasy. Raz przetestowali klej. Ale zrobili to (co podkreślają) jedynie ze względu na ciekawość dawnych czasów. Niedawno dowiedzieli się o bieluniu.

- Stałem pod klatką z ziomem i kombinowaliśmy, jak tu zdobyć hajs na piguły. Przyszedł kumpel i powiedział: „Co, chcecie się naćpać? Przecież na działkach pełno tego rośnie". Wyjaśnił, że bieluń mocno klepie i żeby nie żreć więcej niż 20 ziaren. Przygotowaliśmy całą operację i za tydzień poszliśmy na działki po towar, chociaż za bardzo nie wierzyliśmy w jego działanie - opowiada Grzesiek.

Dalej historia jest klasyczna - jeżeli chodzi o bieluń. Silnie halucynogenna trucizna podziałała z dużą mocą na ich zmysły. - Straciliśmy kontakt z otoczeniem. Ja chodziłem po domu i zbierałem skarby takie jak telefony komórkowe, mp3 playery i inne tego typu rzeczy, a Grzesiek sprzedawał je w założonym w drzwiach domu butiku. Co jednak najdziwniejsze, obaj łatwo wkręciliśmy się w taką samą fazę, a nie w dwie zupełnie inne - przypomina sobie (z zainteresowaniem) Bartek. W tym przypadku nastolatki mieli szczęście: nie zjedli śmiertelnej dawki, jaką często bywa już nawet 10 ziaren „diabelnego zielska".

Po fakcie opowiedzieli o swej fazie znajomym. Silne efekty halucynacyjne i barwne opowieści zachęciły towarzystwo do spróbowania. W efekcie dwa tygodnie temu jednego z ich kumpli zabrało pogotowie - zjadł 15 kulek, lekarze musieli zrobić płukanie żołądka. Grzesiek i Bartek przyznają, że bieluń to zabawa na jeden raz, rzadko kto do tego wraca. Jednak raz to może być czasami o jeden raz za dużo. Szczególnie w przypadku bielunia. - Osoby, które spożyły dużą ilość tej używki, stają się niebezpieczne przede wszystkim same dla siebie. Większość silnie zatrutych zupełnie nie pamięta, co robiła, są przypadki urazów, których okoliczności pacjenci nie pamiętają - przestrzega doktor Piotr Burda z oddziału toksykologii Szpitala Praskiego w Warszawie.

Chłystek z torbą

Bieluń to roślina ogrodnicza, często sadzona na działkach dla ozdoby. Rośnie również dziko na łące lub po prostu porasta w miejskiej aglomeracji, gdzieś na pociętym chodnikami trawniku. Łatwo go rozpoznać i zarazem nie trzeba długo szukać. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z możliwości i zarazem niebezpieczeństwa tej rośliny, która jest trucizną o silnych właściwościach halucynogennych - z ust do ust przechodzą kolejne informacje o ciekawych historiach, jakie spotkały ludzi po jej spożyciu.

Bieluń stał się więc modnym, darmowym i legalnym narkotykiem - szczególnie cenią go sobie szukający wrażeń uczniowie podstawówek i gimnazjów. Jakiś czas temu głośno było o przypadku w jednej z bydgoskich podstawówek, gdzie do szpitala z objawami zatrucia trafiło trzech chłopców w wieku 13-16 lat. Uczniowie zostali cudem odratowani. Na zadane później pytanie, skąd mają nasiona rośliny, odpowiedzieli, że bieluń rósł tuż obok szkoły.

- Pamiętam, że bieluń dziędzierzawa był popularny jakieś 20-25 lat temu. Był wtedy jedną z niewielu, obok maku, dostępnych używek. Później długo była przerwa, a teraz znów zatruć jest coraz więcej. Przedział wiekowy osób próbujących spożywać tę truciznę to 14-18 lat. Później w grę wchodzą bardziej uzależniające substancje - mówi doktor Burda. Większość pedagogów nie wie o bieluniu. Policjanci rozkładają ręce, bo roślina jest legalna. Bieluń można spożywać, handlować nim, można wszystko.

Dzieci z podstawówek i gimnazjów próbują bielunia, bo jest darmowy, bo szukają mocnych wrażeń, bo nie mają pieniędzy na mocniejsze narkotyki. - Ostatnio nawet spotkałem się z tym, że jeden z gimbusów [uczeń gimnazjum - red.] wciskał moim klientom bieluń za kasę, mówiąc, że jest to jakieś opiumopodobne ścierwo z Indii - opowiada S., warszawski diler, któremu z powodu rozprzestrzeniającej się popularności darmowej używki spadły obroty. Według niego całe niebezpieczeństwo bielunia zawiera się w nieświadomości zagrożenia. - Równie dobrze gówniarze mogliby wpieprzać trujące grzyby albo wilcze jagody. To nie są narkotyki, to jest pieprzona trucizna, tylko że dorobili sobie do tego jakąś otoczkę. Poza tym wielu z nich nie wie, że bieluń rośnie u ich mamy na balkonie, i wykorzystują to takie chłystki, sprzedając gówniarzom torby po 30 złotych - dodaje S.

- Bieluń dziędzierzawa jest rzeczywiście trucizną bardzo podobną do wilczych jagód i mogę z całkowitym przekonaniem powiedzieć, że też może spowodować śmierć, szczególnie u ludzi młodych, których organizmy są mniej odporne - przyznaje doktor Burda.

Zjadłem zapałki

Fama o łatwej do znalezienia i mocnej roślince zatacza coraz szersze kręgi, do rozprzestrzenienia jej przysłużył się Internet. Na bieluniowych witrynach zainteresowany nastolatek może dowiedzieć się wszystkiego: jak i gdzie go znaleźć, w jaki sposób przyrządzić i czego można oczekiwać po spożyciu rośliny. „Znam dwie miejscówki na ośce, gdzie rośnie bieluń. Jedna jest na działkach. (...) Druga znajduje się... jakieś dwa metry od wejścia do Trzeciego Komisariatu Policji. Niebiescy robią szum wokół bielunia, a pod ich oknem rośnie sobie plantacja, którą mogłoby nawalić się pół osiedla" - oznajmia na forum użytkownik o nazwie dlt.

W Internecie można także znaleźć dokładne instrukcje, jak sporządzić wywar z ziarenek ziela. Sieciowcy wymieniają się spostrzeżeniami, najbardziej jednak rozpisują się na temat bieluniowego tripa, czyli stanu po zażyciu narkotyku. Historie w stylu rozmawiania z osobami, których tak naprawdę nie było, lub jedzenia zapałek są na porządku dziennym. Część traktuje już roślinę jak zwykłą używkę: „Wieczorem znowu przeszłem się z kolega na bielunia (...) mi się podobało szkoda tylko ze wjebałem się ze starymi którzy totalnie zjebali mi fazę" - relacjonuje użytkownik o nicku ParalQ, który wcześniej jako jedną ze swoich faz opisuje halucynacje, pod których wpływem chciał pohuśtać się na sznurku do prania wiszącym między balkonami na wysokości trzeciego piętra.

Przepisy i wspomnienia czytane są chętnie, za to bez echa przeszło oficjalne ostrzeżenie Polskiego Towarzystwa Zapobiegania Narkomanii: „Tego typu substancje odurzające są bardzo niebezpieczne dla zdrowia, a nawet życia. Halucynacje, często przerażającej treści, mogą wystąpić bezpośrednio po użyciu, jak i w bliżej nieokreślonej przyszłości jako halucynacje nawracające (flash-back)".

Będą umierać

Z mitem bielunia trudno walczyć. Mało kto chce na ten temat rozmawiać, a co dopiero nagłaśniać sprawę. Na próżno można doszukiwać się w antynarkotykowych programach szkolnych chociaż wzmianki o tej niebezpiecznej truciźnie. Przeciwnicy rozgłoszenia tej sprawy argumentują, że roślina jest banalnie łatwo dostępna i po prostu darmowa. Poinformowanie o niej może równać się rozreklamowaniu, czyli zwiększeniu liczby bieluniowych amatorów. Znamienne przy tym wydaje się to, że pierwsze, co zrobiła dyrektorka bydgoskiej podstawówki po ujawnieniu wspomnianych przypadków zatrucia, to zapowiedzenie szkolnej akcji powiadamiającej o niebezpieczeństwach związanych z bieluniem. Nikt wcześniej na to nie wpadł.

Bieluń niewątpliwe był, jest i będzie legalny. Rosnące zainteresowanie połączone z niewiedzą jest o tyle niebezpieczne, że pojawia się u ludzi bardzo młodych, dla których roślina ta może się okazać szczególnie zabójcza. Reklamowanie przez internautów bielunia jako cudownej, darmowej, halucynogennej roślinki połączone z niewiedzą, że jest to trucizna, może doprowadzić do tragicznego końca. - Gówniarze będą umierać. Tak się ta zabawa skończy. A jak zaczną umierać na poważnie, to TVN zrobi o tym program „Pod napięciem" (bo akurat nikt nikogo nie zgwałci) i ziom z programu zapyta policjanta, nauczyciela i nas szacownie zebranych przed telewizorami: „Jak to jest, że ci biedni chłopcy nie wiedzieli, że jedzą truciznę" - kwituje diler S.

Tomasz Czukiewski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)