"Za co on zginął? Dla pieniędzy". Rozmowa z rosyjską wdową
- Dlaczego w ogóle poleciałam? Nie dało się wytrzymać w domu - opowiada Waleria, wdowa po rosyjskim żołnierzu. 34-latka miesiąc po tym, jak zginął jej mąż, poleciała z dzieckiem na wakacje na Malediwy. - Zadaję sobie pytanie: za co on zginął? Powiedzmy wprost – dla pieniędzy - stwierdziła.
Niezależny rosyjski serwis internetowy Important Stories dotarł do wdów po rosyjskich żołnierzach, którzy zginęli na froncie. Młode kobiety opowiadają dziennikarzom swoje historie.
Waleria ma 34 lata. Po tym jak jej mąż zginął na wojnie, została sama z 11-letnim synem. - Cierpię nie tak, jak powinnam - stwierdza w rozmowie z dziennikarzami. Przyznaje, że zaledwie 40 dni po tym, jak zginął jej mąż, zdecydowała się jechać z dzieckiem na wakacje. - Bilet kupiłam trzy dni przed wylotem, bardzo się martwiliśmy, czy zdążą potwierdzić hotel. Dlaczego w ogóle poleciałam? Nie dało się wytrzymać w domu. Wszędzie wspomnienia - relacjonuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Как вдовы военных проживают свое горе в России
Swój wakacyjny wyjazd szeroko relacjonowała w mediach społecznościowych, udostępniając zdjęcia z plaży. - Czy wstydzę się moich zdjęć z Malediwów? Nie, ani trochę. Robię wszystko, co pomaga mi czuć się żywą. I mam w nosie, co kto powie - stwierdziła i dodaje: - Mam co pokazać. To nie znaczy, że szukam tam jakiegoś faceta.
Nie ukrywa, że ma pieniądze, bo jej mąż poszedł dla nich na wojnę.
PRZECZYTAJ TAKŻE: W Rosji zawrzało. Chcą "wypowiedzieć wojnę"
"Za co on zginął? Powiedzmy wprost – dla pieniędzy"
Jak wspomina wakacje na Malediwach planowała z mężem. - Wyjeżdżał na misję jak na zwykłą pracę. Chcieliśmy polecieć razem na Malediwy. Miał dalsze plany, ale niestety - mówi kobieta.
- Zadaję sobie pytanie: za co on zginął? Powiedzmy wprost – dla pieniędzy - stwierdziła Waleria. Jak opowiada, jej mąż zaciągnął się do grupy Wagnera, bo "miał kompleksy związane z zarobkami". Sama zarabiała więcej od niego, prowadząc własny biznes - salon makijażu permanentnego.
Mąż Walerii zginął w Mali półtora miesiąca po tym, jak dołączył do wagnerowców. - Niektórzy nie wytrzymują nawet tygodnia - komentuje kobieta. - Jako zwykły szturmowiec dostawał 240 tysięcy rubli. Pieniądze dostawałam ja, miał na mnie pełnomocnictwo. Dla mnie to nie są wielkie kwoty - opowiada.
- Ostatnia rozmowa z mężem była kilka godzin przed jego śmiercią. Potem widzę, że na WhatsApp przyszła mi wiadomość głosowa. Otwieram, a tam awatar – emblemat PMC Wagner. 'Mam na imię taki a taki, Piotr zginął.' Całą mnie trzęsło. To był szok - relacjonuje rozżalona kobieta. Dodała, że to Grupa Wagnera zajęła się transportem ciała i zapłaciła za pogrzeb. Dostała też pieniądze z ubezpieczenia.
- Za śmierć bojowca 5 milionów rubli. Dali nam wszystko w gotówce. W dokumentach wskazana byłam ja i jego mama – 50 proc. dla mnie, 50 proc.dla niej, czyli po 2,5 miliona - tłumaczy. Komentuje, że "z tym się nie poszaleje". - Jasne, że to mi męża nie zastąpi - dodaje.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kilogram mąki i litr oleju od władz Rosji. ''Rekompensata'' dla wdowy po poległym żołnierzu
"Mam problem z biurokracją. Wciąż nie mogę dostać aktu zgonu"
Bronisława została wdową, mając 30 lat. Jej mąż trafił do armii po mobilizacji ogłoszonej przez Władimira Putina. - Nigdy w życiu mój mąż nie myślał, żeby iść na ochotnika, bo miał dwoje małych dzieci do wychowania. Zawsze mówił: "Nie mogę cię zostawić samej". Ale na pytanie: "Jeśli będzie mobilizacja, pójdziesz?" odpowiadał: "Tak, pójdę. Kto, jeśli nie my?" - wspomina kobieta.
W końcu mobilizacja objęła także męża Bronisławy. - Prosiłam: "Może złammy ci rękę, nogę?" Nie chciał. Mówił: "Mam rozkaz" - relacjonowała kobieta. W jej ocenie "pierwszy rok był w miarę normalny, spokojny". Bronisława żyła w przekonaniu, że wojna szybko się skończy.
Rosyjskie ataki na Ukrainę jednak wciąż trwają. Kobieta wspomina, jak dowiedziała się o śmierci męża na froncie. - Zadzwonił jego dowódca: "Bronisławo, bardzo przepraszam. Szatana już nie ma". Nie powiedział imienia, tylko jego pseudonim – Szatan. Szok. Pamiętam ten piekielny krzyk. Krzyczałam, że to niemożliwe - wspomina 30-latka.
Bronisława nie dostała żadnych rzeczy po mężu, nie zobaczyła niczego, co miał przy sobie. - Mam problem z biurokracją. Minęło 10 miesięcy od jego śmierci, a ja wciąż nie mogę dostać aktu zgonu. Mam nadzieję, że ciało przywiozą do Moskwy i będziemy mogli go spokojnie pochować. Dla mnie ważne jest, żeby mieć miejsce, gdzie mogę przyjść, porozmawiać - opowiada.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Rosja. Strat już nie daje się ukryć. Oto co mówią oficerowie na pogrzebach rosyjskich żołnierzy
Źródło: Important Stories