Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz
Jednym z nieodłącznych elementów ludzkiego życia jest śmierć, a co za tym idzie, wszelkie czynności i obrzędy związane z chowaniem zmarłych. A były one przeróżne w długiej historii ludzkości. Starożytni Egipcjanie zwłoki swoich bliskich mumifikowali, Indianie umieszczali je w kamiennych kurhanach, Polinezyjczycy wkładali ciała do małych łódek, aby dryfowały na pełnym morzu. W Indiach czynności związane z grzebaniem zwłok uważano za coś wstydliwego i haniebnego. Zajmujący się tym procederem pariasi byli odtrąceni przez ogół społeczeństwa - pisze Internauta Michał Solanin.
30.10.2009 | aktual.: 30.10.2009 13:58
W chrześcijańskiej tradycji przyjęło się, że zmarłych grzebiemy według tzw. pochówków szkieletowych. Oznacza to, że zwłoki są umieszczane w ziemnej mogile, bądź też grobowcu czy krypcie, bez uprzedniej ingerencji, takiej jak mumifikacja czy kremacja. Taki proceder jest najbardziej rozpowszechniony w naszym kręgu kulturowym. W ciągu ostatnich lat pojawił się nowy zwyczaj grzebania zwłok, które są poddane kremacji. W dużych miastach taki pochówek nie jest już nowością, teraz jednak obyczaj ten powoli trafia do mniejszych miast. Wszystko odbywa się tradycyjnie. Jest więc nabożeństwo żałobne w kościele i tradycyjna procedura na cmentarzu. Różnica polega na tym, że w grobowcu zamiast trumny spoczęła urna ze skremowanymi zwłokami.
Powszechnie sądzi się, że obyczaj kremacji przybył do nas wraz z kulturą zachodu. Dotychczas zjawisko to znaliśmy przecież z hollywoodzkich filmów, bądź z doniesień mediów. Palenie zwłok jest jednak dużo starsze niż hollywoodzkie kino, czy nawet same Stany Zjednoczone. Pochówek ciałopalny był stosowany na naszych ziemiach na długo przed przyjęciem chrześcijaństwa. Słowianie palili swoich bliskich na żałobnych stosach wraz z całym ich dobytkiem, podobnie czyniły plemiona germańskie. W przeciwieństwie do pojęcia: "pochówek ciałopalny" termin "kremacja" nabrał pejoratywnego znaczenia w czasach II wojny światowej.
Wybitny archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Andrzej Buko w jednej ze swych najnowszych publikacji odsłania nam tajemnice okolic Sandomierza. Naukowiec ten jest z Ziemią Sandomierską dość mocno związany, prowadził tu bowiem szereg wykopalisk. Jeszcze w latach 70. XX wieku odkryto ślady ciałopalnych cmentarzysk w Winiarach i Trzebiesławicach. Na dnie badanych kurhanów archeolodzy odkryli warstwę spalenizny i przepalone kości ludzkie. Prawdziwą niespodziankę przyniósł jednak początek lat dziewięćdziesiątych. W okolicach Kleczanowa zlokalizowano wówczas osadę z epoki plemiennej, która istniała tu pomiędzy VIII a X wiekiem. Prawdziwą sensacją było 37 doskonale zachowanych kurhanów, o których nikt wcześniej nie miał pojęcia. Naukowcy przebadali czternaście z nich. Okazało się, że są to tzw. pochówki ciałopalne typu nadkurhanowego. Przy tego typu pochówkach spalone szczątki umieszczano w glinianym naczyniu, które stawiano na wierzchołku kurhanu.
Aby zrozumieć ideę palenia zwłok (która przecież jest naszym dziedzictwem kulturowym) musimy cofnąć się ponad tysiąc lat wstecz, do wczesnego średniowiecza. Proceder ten opisał bardzo dokładnie arabski podróżnik i kronikarz, Ibn Fadlan. Wprawdzie opisuje on zwyczaje pogrzebowe z terenów Rusi, a historycy nie są pewni czy chodzi mu o tamtejszych Słowian, czy skandynawskich Waregów. Biorąc jednak pod uwagę podobieństwa kulturowe wczesnych Słowian i Germanów możemy uznać, że pochówek na ziemiach polskich wyglądał podobnie. A to bywa tak, pisze w swojej kronice Ibn Fadlan, że gdy umrze ubogi człowiek, sporządzana jest dla niego mała łódź, zmarły zostaje do niej włożony i spalony wraz z nią. Zaś dla bogatego zbierają najpierw całe jego mienie i dzielą na trzy równe części. Jedna trzecia jest przeznaczona dla jego rodziny, za drugą część kroją dla niego odzienie, a za trzecią przygotowują nabid, który wypiją w dniu, w którym zabije się jego niewolnica i zostanie spalona wraz ze swym panem.
Ibn Fadlan miał okazję uczestniczyć w pogrzebie jednego z ruskich wielmożów w czasie swej podróży na Ruś. Uznajmy zatem, że podany przez niego opis jest rzetelny i zgodny z prawdą. Według opisu z jego kroniki, zwłoki złożono na dziesięć dni w grobie, który przykryto dachem. W ciągu tych dziesięciu dni trwały przygotowania do ceremonii. Jedną z najważniejszych rzeczy było wybranie niewolnicy, która miała spłonąć wraz ze swym panem. Według słów autora odbyło się to dobrowolnie. Po prostu krewni zebrali wszystkie niewolnice zmarłego i zapytali je, która z nich zechce towarzyszyć panu w jego ostatniej podróży. Zgłosiła się jedna ochotniczka, a jej oświadczenie było nieodwracalne. Niestety, nie wiemy co by się stało, gdyby żadna z nich nie zgodziła się oddać życia. Można przypuszczać, że wówczas krewni sami wybraliby "kandydatkę", niekoniecznie licząc się z jej zdaniem.
Ceremonia odbyła się na brzegu rzeki. Na stos z drewna wciągnięto przygotowaną w tym celu łódź. Wymoszczono ją kobiercami, kołdrami i poduszkami. Zmarłego wyciągnięto z tymczasowego grobu i przystrojono. Zwłoki zostały ułożone na posłaniu w łodzi. Zebrani zaczęli znosić na stos napitek i jedzenie. Przywiedli psa, pisze kronikarz, rozcięli go na dwie połowy i rzucili na łódź. Następnie wzięli dwa wierzchowce i przegonili je aż się spociły, a wtedy rozcięli je nożem i rzucili ich mięso na statek. Wreszcie przywiedli dwie krowy, rozsiekli je również i rzucili nań. Potem przynieśli koguta i kurę, zabili je i rzucili nań. Niewolnica zaś, która chciała być zabita, chodziła tu i tam, wstępowała do ich szałasów, jednego po drugim, a każdy gospodarz szałasu spółkował z nią, po czym mówił do niej: "powiedz twemu panu, że uczyniłem to z miłości do ciebie".
Autor kroniki podkreśla udział starej kobiety w opisywanym obrzędzie. Nazywa ją Aniołem Śmierci. To do niej należało zabicie niewolnicy. Uczyniła to w szałasie, a mężczyźni w tym czasie uderzali pałkami w tarcze, aby zagłuszyć ewentualne krzyki i jęki konającej. Następnie jeden z bliskich zmarłego podpalił stos pochodnią. Po nim inni zaczęli ciskać na stos zapalone polana. Znamienna jest rozmowa, jaką autor odbył ze swoim tłumaczem w czasie ceremonii. A obok mnie, czytamy w kronice, znajdował się jakiś człowiek spośród ar-Rusija i posłyszałem, że mówi coś do tłumacza, który był ze mną. Spytałem go, o to, co mu powiedział, a on odrzekł: "mówił wy Arabowie, jesteście głupcami. Spytałem dlaczego. Odparł: bo wy bierzecie człowieka nawet najbardziej wam drogiego i poważanego przez was, wrzucacie go do ziemi i pochłania go ziemia, robactwo i czerwie. My zaś spalamy go w mgnieniu oka i wchodzi do raju od razu i w tymże momencie".
Możemy przyjąć, że pochówki na ziemiach Polan, Wiślan Lędzian czy Wieletów wyglądały podobnie. Nie mamy oczywiście źródeł pisanych na ten temat, jedyne co nam dziś pozostało, to efekt pracy archeologów. To tyle, jeśli chodzi o przeszłość. A dziś? Dziś obyczaj ten wydaje nam się dziki i barbarzyński. Jednak ciałopalenie w naszych czasach wygląda zupełnie inaczej. Możnaby rzec, że nabrało bardziej cywilizowanych cech, dzięki chrześcijaństwu, które nigdy otwarcie nie występowało przeciw temu rodzajowi pogrzebu. Współcześnie nikt już nie zabija ludzi, ani zwierząt podczas ciałopalenia. Jest normalne nabożeństwo, takie same modlitwy jak przy grzebaniu zwłok. Prawo kanoniczne mówi, że Kościół usilnie zaleca zachowanie pobożnego zwyczaju grzebania ciał zmarłych. Nie zabrania jednak kremacji, jeśli nie została wybrana z pobudek przeciwnych nauce chrześcijańskiej.
Dla chrześcijan, którzy zdecydują się na ciałopalenie, ważne jest stanowisko Kościoła w tej sprawie. Na temat stanowiska tego wypowiedział się ksiądz kapelan Tadeusz Pawłowski z parafii Chrystusa Króla w Sandomierzu.
- Kościół nigdy nie zabraniał kremacji z wyjątkiem sytuacji, o której mowa w prawie kanonicznym. Jakie są owe "pobudki przeciw nauce Kościoła? Najczęściej będzie to sytuacja, kiedy ktoś przez ciałopalenie chce pokazać, że nie ma zmartwychwstania czy Boga. Ważne jest, aby została zachowana powaga i nastrój modlitwy, jak przy normalnym pogrzebie. Żeby nie okazywać pogardy dla ciała, które jest świątynią Ducha Świętego - powiedział ksiądz Pawłowski. Następnie ksiądz przytacza przykład św. Maksymiliana Marii Kolbego, który w testamencie wyraził życzenie, aby jego prochy wiatr rozniósł po całym świecie. Los w przewrotny sposób spełnił życzenie zamordowanego w Oświęcimiu świętego.
Ksiądz kapelan w pochówkach ciałopalnych dostrzega poszanowanie woli drugiego człowieka, który samodzielnie podejmuje decyzje. Takich pochówków, kontynuuje duchowny, będzie coraz więcej. Gdyby ich nie było, świat stałby się wielkim cmentarzyskiem, pełnym kamiennych pomników. Dawniej nie było tylu pomników. Mogli na nie sobie pozwolić tylko najbogatsi. Większość grobów posiadała po prostu drewniany krzyż. Miejsce przekopywano po kilkudziesięciu latach i chowano tam nowych zmarłych.
Ksiądz Tadeusz opowiedział również o pogrzebie ciałopalnym w Poznaniu, w którym uczestniczył osobiście. W kościele i na cmentarzu wszystko odbyło się tak, jak przy każdym pogrzebie. Odmawiano te same modlitwy. Różnica była taka, że zamiast grobu była potężna ściana i miejsce na urny. Jedno nie pozostawia wątpliwości. Bez względu na to, czy nasz zmarły bliski zostanie poddany ciałopaleniu, pogrzebany, zmumifikowany czy też podryfuje na tratwie ku morzu, zawsze jego śmierć wzbudzi w nas żal, smutek i skłoni do refleksji nad własnym życiem i przemijaniem.
Michał Solanin