Z fałszywym prawkiem?
Za jazdę pod wpływem alkoholu i posługiwanie się sfałszowanym prawem jazdy odpowiada prezes polkowickiego Aquaparku Jan P.
16.12.2003 08:00
Jego wina nie budzi wątpliwości. Przestępstwo popełnił już wsiadając za kierownicę. Prawa jazdy pozbawiony został przez sąd blisko rok wcześniej, kiedy także jechał na rauszu. Wczoraj przed lubińskim sądem zeznania składali policjanci, którzy w maju tego roku zatrzymali go do kontroli. - Otrzymałem od niego dowód osobisty i rejestracyjny oraz prawo jazdy. Kiedy zacząłem przeglądać dokumenty, zatrzymany stwierdził, że nie ma prawa jazdy, bo zostało mu ono odebrane wcześniej – mówił funkcjonariusz. - Kiedy zapytałem co to jest, pokazując dokument, który otrzymałem, powiedział, że to wtórnik (prawo jazdy wydane tymczasowo po zgubieniu lub zniszczeniu dokumentu, przyp. red.).
Policja ustaliła, że dokument był podrobiony. - Nigdy nie twierdziłem, że było inaczej. Koledzy zrobili mi kiedyś taki żart i dali na pamiątkę taką atrapę prawa jazdy. Nosiłem ją przy sobie z innymi dokumentami i razem z nimi podałem policjantowi, ale zaznaczyłem od razu, że prawo jazdy zostało mi odebrane – mówi Jan. P.
Największe wątpliwości budzi poziom alkoholu, który miał w organizmie w czasie kontroli. Badania przeprowadzone alkotestem i alokometrem wskazały 0,5 promila w wydychanym powietrzu. Badanie krwi, którego zażądał zatrzymany 0,4 promila. Sprawa jest zasadnicza, bo jazda pod wpływem alkoholu do 0,5 promila to tylko wykroczenie, od tego poziomu w górę – to już przestępstwo, za które oprócz kary grzywny i pozbawienia prawa jazdy grozi także do dwóch lat więzienia. Zdaniem oskarżonego urządzenia do mierzenia poziomu alkoholu w polkowickiej komendzie były niesprawne. Policja twierdzi natomiast, że badanie krwi zostało wykonane zbyt późno, stąd różnica wyników. Kolejną rozprawę zaplanowano na 8 stycznia.
Niewiele brakowało, by wczorajsza rozprawa w ogóle nie doszła do skutku. - Czy panowie mają broń? - zapytał obrońca oskarżonego funkcjonariuszy, którzy mieli zeznawać i na sali rozpraw pojawili się w pełnym umundurowaniu. Jak się okazało mieli. Nie chcieli się zgodzić na złożenie jej w sądowym depozycie. - To nasza osobista broń – stwierdził jeden z nich. Zgodzili się jednak na kompromis. Podczas gdy jeden zeznawał, dwaj pozostali pilnowali jego pistoletu na korytarzu.
Maja Grohman