Z chmurki na pazurki

03.06.2004 06:04, aktual.: 03.06.2004 16:04

Jeśli zobaczysz na dachu przedszkola człowieka ze skrzydłami, nie myśl, że to wytwór wyobraźni - to birdman, który przypadkiem poszybował nie w tę stronę co trzeba.

Przez cały tydzień śledzą prognozę pogody, żeby w weekend założyć kombinezon ze skrzydłami (wingsuit) i poszybować obok cumulusów. Im bardziej rozbudowane chmury, tym większa zabawa. W wingsuitach latają najróżniejsi ludzie, nie tylko prawnicy, artyści czy finansiści.

Łączy ich jedna cecha - chęć unoszenia się w przestworzach jak ptaki (stąd nazwa birdman, czyli człowiek-ptak). Na razie zupełnie samodzielnie "latać" w chmurach potrafi w Polsce tylko kilkanaście osób (cztery z nich mają własne kombinezony), ale chętnych przybywa.

Na czym polega frajda? Skok z normalnym spadochronem z trzech tysięcy metrów trwa około 60 sekund, lot w wingsuicie - nawet dwie minuty. Skrzydlaty kombinezon pozwala birdmanom dużo szybciej przemieszczać się w poziomie, niż spadać w pionie. Dzięki temu mogą w pełni kontrolować cały lot, zbliżyć się do chmur na odległość kilku metrów i spadać wzdłuż ich krawędzi.

- Najprzyjemniej lata się w grupach, bo można się razem bawić, szybując blisko siebie - mówi Michał Szamborski, instruktor latania w wingsuitach. Razem z bratem Marcinem od czterech lat uczy polskich spadochroniarzy latać w kombinezonach BirdMan. Obydwaj są doświadczonymi skoczkami spadochronowymi. Michał ma na koncie 1250 tradycyjnych skoków, a Marcin 1100 i ponad 70 lotów w wingsuitach. - Przed każdym skokiem w kombinezonie czuję ogromne podekscytowanie, ale to zdrowe emocje, niezwiązane z paraliżującym strachem - mówi Michał.

PRZEDSZKOLA ZAGROŻONE

W chmurach, z przypiętymi skrzydłami Michał czuje, że naprawdę lata, jednak zawsze wie, kiedy otworzyć spadochron. - Birdmanom wydaje się, że całkowicie panują nad powietrzem i wcale nie opadają, a w rzeczywistości spadają z prędkością 80-90 kilometrów na godzinę (dla porównania, podczas skoku spadochronowego prędkość opadania wynosi nawet 260 kilometrów na godzinę). Dlatego w wingsuitach pod okiem instruktora mogą latać tylko doświadczeni skoczkowie, którzy mają minimum 200 skoków spadochronowych na koncie. Jeśli chcą poszybować samodzielnie, muszą zaliczyć aż 500 skoków spadochronowych i odbyć jeden lot instruktażowy w wingsuicie, żeby wyzbyć się pewnych schematów myślenia i nauczyć odpowiednio reagować w nietypowych sytuacjach. - Latanie w wingsuicie nie jest skomplikowane. Różnice polegają tylko na ułożeniu sylwetki i odmiennej technice otwierania spadochronu - opowiada Michał.

Ramiona i nogi spadochroniarza tworzą szkielet wingsuita, którego całkowita powierzchnia wynosi ponad metr kwadratowy. Kombinezon ma trzy skrzydła zbudowane z komór, które napełniają się powietrzem. Podtrzymywane wiatrem pozwalają skoczkowi przez moment zmniejszyć prędkość opadania do zera. Przy odpowiednim ułożeniu ciała skoczek czuje się bardzo swobodnie, mimo skrępowanych skrzydłami kończyn. Przed lądowaniem odpina się skrzydła, żeby uwolnić ręce i nogi. W Polsce są tylko dwa miejsca, gdzie regularnie organizowane są loty w skrzydlatych kombinezonach. Lotniska w Piotrkowie Trybunalskim i Ostrowie Wielkopolskim mają odpowiednie samoloty (Turbolet L-410), które wylatują na wysokość czterech tysięcy metrów. Czasami zdarzają się problemy z porozumiewaniem się z pilotami samolotów, którzy dają skoczkom sygnały do startu. - Pamiętam, jak trzy razy z rzędu ci sami piloci nadali sygnał do skoku zamiast do przygotowania i 20 skoczków lądowało 10 kilometrów za lotniskiem. Musieliśmy szukać pola do wylądowania -
wspomina Michał. Raz zdarzyło mu się nawet wylądować... przed przedszkolem w Nowym Targu. - Wyglądałem jak pokraka, miałem skrzydła i gołe nogi. Maszerowałem boso przez miasto, ze spadochronem na plecach czekałem na przystanku na autobus. Było mi trochę wstyd - opowiada Michał. Kilka lat temu jego brata Marcina spotkała podobna niespodzianka. Z powodu błędu pilotów musiał lądować na dachu jednego z przedszkoli w Warszawie.

SPOTKANIE NA WIEŻY

Latanie w wingsuitach jest bardzo młodą dyscypliną. Pierwsze próby szybowania ze skrzydłami w chmurach znamy z mitologii. Jednak prawdziwa historia birdmanów sięga początku ubiegłego wieku, kiedy pojawiły się pierwsze spadochrony. Już wtedy amatorzy skoków spadochronowych chcieli stworzyć strój do latania. Głośno było o wyczynach Lea Valentina, który zginął w 1956 podczas "skrzydlatego" lotu. W pierwszej połowie XX wieku statystyki były straszne - na 78 lotów aż 76 birdmanów ginęło podczas lądowania, głównie z powodu braku możliwości kontroli nad kombinezonem.

W latach 90. guru spadochroniarzy został Francuz Patrick de Gayardon. W 1994 roku w zaprojektowanym przez siebie wingsuicie Patrick dokonał rzeczy niebywałych. Najpierw przeleciał kilkanaście metrów wzdłuż alpejskiego szczytu, a niedługo po tym poszybował tuż nad ziemią w otchłani Wielkiego Kanionu w Ameryce. Wkrótce opanował też trudną sztukę wskakiwania do samolotu, z którego wcześniej wyskoczył. Jego fascynujące loty zapierały dech w piersiach wszystkim skoczkom na świecie. Patrick marzył, że któregoś dnia wyląduje w wingsuicie bez otwierania spadochronu. Zginął w 1998 roku podczas skoku. Zawinił źle złożony spadochron, który otworzył się tylko częściowo. Ale to, czego dokonał de Gayardon, zainspirowało innych zapaleńców.

Fin Jari Kuosma i Słoweniec Robert Pecknic, którzy otworzyli pierwszą na świecie firmę BirdMan sprzedającą wingsuity, postanowili na dobre rozpropagować latanie ze skrzydłami. To właśnie u nich brali lekcje jedyni polscy instruktorzy lotów w wingsuitach Michał i Marcin Szamborscy. Ich przygoda z birdmanami zaczęła się w dniu, kiedy Marcin podczas pobytu w USA spotkał przypadkiem Kuosmę na wieży telewizyjnej, z której chciał skoczyć ze spadochronem. Kuosma powiedział mu, że przymierza się do produkowania wingsuitów. Wymienili się telefonami. Po roku Michał i Marcin Szamborscy pojechali na szkolenie do Szwecji. - Tam po raz pierwszy skoczyłem w wingsuicie. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, pamiętam, że wrażenia były niesamowite - wspomina Michał. Do Polski wrócili z kombinezonami, wkrótce zaczęli szkolić polskich spadochroniarzy.

Z LINIJKĄ NA MONT BLANC

Skyflying - latanie w wingsuitach - największą furorę robi w Norwegii, gdzie panują wymarzone warunki do skoków. Jednak najsłynniejszym na świecie człowiekiem-ptakiem jest Francuz Jean Loic Albert, który w zeszłym roku w szwajcarskich Alpach dokonał niezwykłego lotu. - Zbliżył się do stoku, gdzie czekali na niego znajomi na nartach, i przeleciał kilka metrów nad ich głowami, po czym odleciał w stronę doliny i dopiero otworzył spadochron - opowiada Michał. Albert ma na koncie dziewięć tysięcy skoków spadochronowych. Lataniem w wingsuicie zaraził się od wspomnianego de Gayardona, z którym trenował we francuskim Gap. Śmierć przyjaciela nie ostudziła zapału Alberta. Dwa miesiące temu w wingsuicie poszybował pięć metrów ponad wiecznymi śniegami Mont Blanc. Nad blokami i szczelinami lodowca pędził z prędkością 120 kilometrów na godzinę. Wiedział, że jeśli zrobi najmniejszy błąd w manewrowaniu, spadnie i zginie.

- To wyglądało ryzykownie, ale wiem, co robię - mówił po wylądowaniu. - Zanim pojechałem zabawić się na Mont Blanc, zmierzyłem trajektorię mojego lotu z dokładnością niemal co do centymetra. To mój zawód, moje życie, moja pasja - tłumaczył. Teraz marzy, że któregoś dnia uda mu się wylądować w wingsuicie bez spadochronu. Michał Szamborski nie potrafi sobie tego dziś wyobrazić, ale wie, że któregoś dnia ktoś go zaskoczy.

JOANNA GORZELIŃSKA

WINGSUIT KOSZTUJE OKOŁO 800-900 DOLARÓW. JEDEN LOT Z INSTRUKTOREM - 140 ZŁOTYCH. WIĘCEJ WSKAZÓWEK PRAKTYCZNYCH NA STRONACH: www.spadochrony.pl, www.freefly.pl, www.aff.com.pl, www.tandemy.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także