Wyższa szkoła bajeru i fuksa
Sposób na sesję egzaminacyjną: pójdź z wykładowcą na mszę (lub kup gazetkę katolicką), udawaj wnuka lotnika, gdyby profesor był emerytowanym wojskowym i – koniecznie! – załóż wykrochmaloną, jaskrawoczerwoną koszulę, jeśli to ulubiony kolor egzaminatora. Unikaj ściąg w formacie A4 i nie wkładaj ich do papierowej torby. Chętnie wypadają, ślizgają się po podłodze, lądując wprost pod nogami egzaminatora. Aha, i zorientuj się, jak wygląda wykładowca. Szczególnie, jeśli cały semestr nie chciało ci się chodzić na wykłady. Zapraszamy do przeczytania najzabawniejszych historii z sesji egzaminacyjnej naszych internautów!
Etap przedwstępny: sprawdź wygląd belfra
Rzeź niewiniątek (kryptonim: sesja) bywa groźna, zanim jeszcze się rozpocznie. Szczególnie jeśli nie chciało nam się chodzić na wykłady i – o zgrozo! – mamy zielone pojęcie, jak wygląda wykładowca. Takie historie – przekazywane z ust do ust – latami umilają życie profesorów i studentów. Prof. Kępka [nazwisko celowo zmienione], wykładowca politechniki, na jednym z wykładów (jak donosi Krzysztof, Internauta WP) miał opowiedzieć historię pewnego niezbyt bystrego studenta: – Zapukał do zakładu, stanął w progu i pyta o prof. Kępkę. Pytam, „A o co chodzi?”. „Mam z profesorem wykłady i chciałbym się dowiedzieć o termin egzaminu poprawkowego” – słyszę odpowiedź. „Nie ma teraz profesora, będzie dopiero w przyszłym tygodniu” – odpowiadam. Student grzecznie dziękuje i odchodzi.
Własnego wykładowcy nie poznał też Rafał, który – jako jedyny – przyszedł na egzamin w białej, zamiast czerwonej koszuli: – Zdawało nas pięciu. Wiedzieli, że profesor stawia lepszą ocenę tym, którzy mają jakiś element czerwony, a najlepszą – osobom w czerwonej koszuli. Wszyscy ubrali się więc podobnie. Poza mną. Jakże byli zdziwieni, kiedy jako jedyny otrzymałem piątkę!
Jeśli masz wrodzonego lenia i – mimo licznych wysiłków, prób i napojów energetyzujących – nie udaje ci się dotrzeć na wykłady, jest na to sposób. Daj się zapamiętać wykładowcy już na pierwszych zajęciach, na przykład… kłócąc się z nim. – Na zajęciach z teorii i metodyki nauczania na wydziale biologii byłem tylko raz. Pokłóciłem się wtedy z prowadzącą odnośnie do jednego zagadnienia z treści zajęć. Kiedy przyszedł dzień zaliczeń, profesor sprawdzała frekwencję i wielu osobom mówiła „Oj, panu/ pani nie mogę zaliczyć, bo za dużo nieobecności”. Kiedy podszedłem z indeksem, popatrzyła na mnie i, nie sprawdzając nawet mojej obecności na zajęciach, powiedziała: „Pana to pamiętam”. I dała wpis – opowiada Waldek.
Radzimy uważać, bo niektórzy wykładowcy skrupulatnie wyliczają wszelkie nieobecności i spóźnienia, przepytując za karę po godzinach. Świetnie wie o tym Ewa, studentka biologii, która na zajęciach z biochemii miała o jedną nieobecność za dużo. „Za karę” miała stawić się na specjalne zaliczenie. Profesor pyta – Ewa odpowiada. Kolejne pytanie... kolejne... kolejne. Nagle profesor wybucha: - No co jest, do cholery, żebym nie mógł zagiąć studentki na moim własnym przedmiocie?!
Etap wstępny: „zaadoptuj” sławnego dziadka
Sprawdzony sposób na dobre wrażenie, to – uwaga! – dziadek lotnik. Kasia wspomina, jak na zajęciach z polonistyki wykładowca opowiadał studentom, jak krótko po wojnie egzaminował go były lotnik. I to nie byle jaki, bo emerytowany wojskowy z zawsze przypiętą do klapy marynarki odznaką. Jeden z żaków znalazł podobną odznakę i, pokazując ją wykładowcy, powiedział, że jest wnukiem znanego lotnika (wymienił jego imię i nazwisko). Na to profesor z radością krzyknął: - Ja z nim latałem! Efekt był oczywisty i natychmiastowy – student opuścił salę z oceną bardzo dobrą (belfer nie zadawał mu specjalnie trudnych pytań). Następnego dnia inny student – widząc, że pomysł się sprawdził – również przyszedł z odznaką i oznajmił prowadzącemu, że jest wnukiem jeszcze innego lotnika. Niestety zaliczył wpadkę, bo nie sprawdził, że wymieniony przez niego człowiek był… bezdzietny.
Kto studiował, ten wie, że fantazja prowadzących bywa podobna jak studentów – a może nawet większa. Szczególnie, jeśli ów prowadzący jest – o zgrozo! – fanatykiem religijnym. – Na wydziale informatyki, w sesji letniej, mieliśmy egzamin z grafiki komputerowej. Zamiast z przedmiotu, wykładowca przepytywał nas jednak z treści Biblii, pytał o życie seksualne czy wypytywał o termin ostatniej wizyty w kościele – opowiada Łukasz. Wspomina, jak któregoś dnia student wszedł na egzamin i bardzo długo nie wychodził. W końcu drzwi otworzyły się, ale – ku zaskoczeniu wszystkich – w progu stanął wykładowca, zapraszając do sali kolejną osobę. Oczekujący - zachodząc w głowę, co się stało z kolegą – zdębieli, widząc otwarte w pomieszczeniu okno. Okazało się, że w sali, za plakatem, ukryte były drzwi do schowka. Egzaminator dał chłopakowi gazetkę katolicką do czytania, którą ten miał potem w całości streścić, i zamknął w pomieszczeniu. Zdarzało się też, że tych, którzy nie zdali lub chcieli poprawić sobie ocenę – zapraszał na
poranną mszę u siebie w parafii. Niektórzy chodzili. Etap bajeru i fuksa: znajdź mądrzejszego od siebie
Nawet jeśli nie wiesz, nie znaczy od razu, że oblejesz. - Uczyłam się, ale kompletnie nie mogłam zrozumieć materiału. Kiedy zobaczyłam pytania egzaminacyjne, miałam w głowie kompletną pustkę. Z nudów zaczęłam rysować. Po kolei – budowę łodygi, liścia… Wszystko, cokolwiek zahaczało o pytania. Oddałam kartkę z samymi rysunkami. Jakże byłam zaskoczona, kiedy okazało się, że z pracy otrzymałam czwórkę, z dołączonym od prowadzącego komentarzem: „Rysunki piękne, ale trochę za mało tekstu” – opowiada o egzaminie z botaniki Ewa. O tym, że wykładowcy wolą prace oglądać, zamiast czytać, przekonała się też Klara. Po przydługim wstępie, do wypracowania dodała notkę: „Po uczelni chodzą słuchy, że Pan Profesor nie czyta naszych prac. Postanowiłam to sprawdzić, pisząc pracę nie na temat. Jeżeli dostanę pięć – będę miała rację, a jeżeli nie zaliczę wykładu – uznam plotkę za nieprawdziwą”. W dalszej części pracy rozpisywała się o swoim hobby. Z pracy profesor postawił jej 5.
Sprawdzonym sposobem, jest też znalezienie mądrzejszego od siebie. Ola opowiada, jak przyszła na egzamin kompletnie nieprzygotowana. Usiadła za chłopakiem, który był najlepszy w grupie. Po tym, jak szybko rozwiązał zadania, dał jej kartkę z odpowiedziami. – Ostatecznie ja dostałam trójkę, a ten chłopak nie zdał – opowiada . Dodaje, że na kartce widniała notka, że ma przyjść do wykładowcy na rozmowę. Kiedy zobaczył, że dziewczyna ma w indeksie w większości same czwórki i piątki, stwierdził, że ją dopyta: - Zupełnie nic nie umiałam ze statystyki. Chciałam to jakoś przełożyć na inny dzień, ale on uparł się, że mam odpowiadać od razu. Zadał mi pytanie, kazał usiąść i napisać odpowiedź. W tym czasie przepytywał inne osoby. Miałam przy sobie zeszyt, więc przerysowałam wykres. Dopytywał się mnie o jakieś szczegóły odnośnie rysunku. Nic mu nie odpowiedziałam, potakując tylko na każde jego stwierdzenie. Ostatecznie wyszłam z czwórką w indeksie. Do tej pory zastanawiam się, jak to możliwe... – mówi Ola. Dodaje, że
chłopak, który dał jej ściągnąć, jeszcze kilka razy przychodził na poprawki.
Ale uwaga! Ściąganie od mądrzejszego nie zawsze popłaca. Łukasz opowiada o dwóch chłopakach po technikum, którzy dostali się na prestiżową uczelnię techniczną dzięki wygranej w konkursie. – Znaleźli wykładowcę, który rozwiązał im zadania, dzięki czemu wygrali – opowiada Łukasz. Dzięki temu, mimo że niewiele umieli, na studia z informatyki dostali się bez problemu. Łukasz opowiada, jak student na jednym z najtrudniejszych egzaminów w sesji usiadł za chłopakiem najlepszym na roku (rzędy były podwyższone). Następnie podmienił sobie grupy: - Ściągnął wszystko od tamtego chłopaka. Okazało się, że obaj dostali maksymalną liczbę punktów, co było ewenementem i nigdy jeszcze w historii prowadzącego się nie zdarzyło. Wykładowca był więc pod wrażeniem. Problem w tym, że była jeszcze druga część sprawdzianu, ustna, polegająca na omówieniu rozwiązanych zadań z egzaminu. Pamiętam, że chłopak, siedząc przed salą spocony jak mysz, zachodził cały czas w głowę, jak wytłumaczyć wykładowcy, że nic nie umie. Wpadł na pomysł, że
powie mu, że miał wypadek i dlatego nic nie pamięta. Skończyło się na niczym, bo chłopak wszedł tylko do sali, profesor pogratulował mu świetnego wyniku, uścisnął dłoń i postawił piątkę.
Etap cwaniactwa: jeśli ściągasz, to z głową
Paulina opowiada, jak jej koleżanka skserowała notatki z wykładów (ze wstępu do wiedzy o kulturze) i wsadziła do papierowej torby, którą następnie umieściła pod krzesłem. Kiedy tylko wykładowca wyszedł z sali, wyjęła je i zaczęła spisywać. – Kiedy ten wrócił, chciała je szybko schować. Zamiast trafić do torby, kartki wysypały się jednak na podłogę. Traf chciał, że w sali była akurat granatowa wykładzina, więc idealną biel kartek doskonale było na niej widać. Wykładowca pozbierał kartki, zabrał je i powiedział, żeby następnym razem przygotowała sobie mniejsze ściągi. Nie zabrał jej pracy, pozwalając pisać dalej – opowiada Internautka. Wspomina też sytuację, w której sama wydrukowała 60 stron wykładów, uzupełnionych własnymi przypisami: - Wydrukowałam sobie 60 stron wykładu i podczas zajęć przez cały semestr uzupełniałam te notatki. Potem tę całą ściągę, zapisaną na kartkach w formacie A4, zabrałam na egzamin (bo nie umiem ściągać z małych). Wykładowca zauważył to i kazał mi ją oddać. Kiedy wyciągnęłam
60-stronicowy plik kartek, to trochę zwątpił. Zauważył jednak, że jest to jego plik, wzbogacony o moje notatki. Stwierdził, że tyle pracy w to włożyłam, że on uzupełni swój skrypt moimi komentarzami, a z egzaminu postawi mi czwórkę.
Sporo szczęścia miał też Karol, na egzaminie z ekonomii politycznej. - Plik ściąg na moich kolanach na karteczkach wielkości połowy A4. Profesor posuwa się między rzędami w moim kierunku. Nerwowy ruch i karteczki spadają na podłogę. Biorę do ręki kartkę, na której pisałem, wstaję i idę do profesora. Podchodzę i zadaję pytanie, czy właściwie odpowiadam na pytania egzaminacyjne. Profesor odwraca się, zawraca i gniewnym głosem mówi "nie czas teraz na pytania”. Wróciłem na miejsce i spokojnie zebrałem rozsypane ściągi. Udało się! – opowiada.
Zdecydowanie mniej szczęścia mieli dwaj koledzy Marka, Internauty WP: – Dwoje studentów AWF-u miało zdawać egzamin z języka rosyjskiego. Obydwaj nie przepadali raczej za językiem Puszkina i nie umieli zbyt wiele. Liczyli na łatwe pytania plus wdzięk osobisty. Na egzamin weszli razem i dostali polecenie przeprowadzenia rozmowy telefonicznej na zadany temat. Parę chwil zastanowienia i jeden z nich zaczął udawać, że wykręca numer , a po chwili drugi wydawać z siebie sygnał "dryń, dryń". Po kilku sygnałach ten, który dzwonił zwrócił się z tekstem do egzaminującej: "Ja dzwanił, dzwanił, no nikto nie padnimał tutki...." – opowiada Internauta. Oczywiście egzamin trzeba było powtórzyć...
Imiona studentów, na ich prośbę, zostały celowo zmienione.