Wysypisko w mieszkaniu
Dwie pełne naczepy śmieci wywieziono wczoraj z mieszkania w wieżowcu na gdańskim Przymorzu. Jego lokatorka, właścicielka gromadki psów, nie sprzątała po sobie ani po swoich podopiecznych od kilku lat.
Mieszkańcy bloku przy ul. Lęborskiej twierdzą, że problem nieprawdopodobnego odoru wydobywającego się z jednego z lokali na parterze zgłaszali wielokrotnie zarządcy budynku, Spółdzielni Mieszkaniowej "Kolejarz". Wczoraj doczekali się zdecydowanej reakcji. W asyście policji do mieszkania weszła ekipa sprzątająca. - Nie dziwię się sąsiadom, ale po ciężkich przeżyciach nie byłam w stanie wziąć się w garść - mówi właścicielka zapuszczonego lokum, 65-letnia Ryszarda P. - Teraz może będzie mi łatwiej. Wielkie porządki trwały cały dzień i będą kontynuowane dziś. Kosztami zostanie obciążona pani Ryszarda.
Wczoraj przymusowo opróżniono z kilku ton śmieci mieszkanie w bloku na gdańskim Przymorzu. Dziś ekipa sprzątająca wyszoruje je i odkazi. Lokatorka zapewnia, że teraz już zadba o porządek. Smród czuć kilkadziesiąt metrów przed blokiem. Obok klatki traktor z dwiema przyczepami - jedna niemal pełna. Szczątki mebli, przegniłe poduszki, kołdry, ubrania, szmaty i mnóstwo rzeczy, które trudno nawet zidentyfikować. Trawnik usłany papierami, szczątkami sprzętów. Pod otwartym balkonem na parterze krzątają się mężczyźni w maskach, podobnych do lekarskich, zasłaniających usta i twarz. Po chwili z balkonu wychyla się kolejny, podając kolegom jakieś pordzewiałe urządzenie. Jego maska wygląda bardziej profesjonalnie, najwyraźniej wyposażona jest w filtr powietrza.
Pytam, czy mogę wejść do środka? Odór szczypie w oczy - Jeśli nie zamierza pani jeść przez najbliższych kilka dni, to pewnie - żartuje jeden z pracujących przed blokiem. - Właścicielka jest w środku. Na zewnętrznej stronie drzwi wejściowych ktoś napisał czarnym flamastrem "Chlew" i niżej "Posprzątaj ten chlew". Otwiera mi pan w profesjonalnej masce. Przez chwilę z trudem powstrzymuję mdłości. Odór jest tak intensywny, że drapie mnie w gardle i szczypią oczy. Słodkawy, wielokrotnie spotęgowany zapach, jaki czułam nieraz mijając kogoś bezdomnego. Chcę uciec. Stojąca w drzwiach do pokoju właścicielka też nie ma ochoty na wizytę. Ubrana na czarno, starsza, tęgawa pani o miłej twarzy. Prosi, żeby dać jej spokój. Po chwili zgadza się jednak, bym weszła.
- Nie mam dzieci, a wszyscy z mojej najbliższej rodziny odeszli. Nie mogłam się pozbierać - tłumaczy Ryszarda P. - Zostałam przymuszona do tego sprzątania, ale to dobrze. Teraz może będzie mi łatwiej jakoś utrzymać porządek. Przez kilka minut opowiada, że nie zawsze tak było. Z wykształcenia jest architektem. Zanim umarł mąż, a ona pracowała w biurze projektowym, żyli jak każda rodzina. Teraz jest na emeryturze. Wystarcza jej, z czynszem nie zalega. Mieszkanie zostało w większej części opróżnione. Nie ma łóżka, stołu. W pokojach puste regały po książkach. Musiały ich być setki. Obok może z dziesięć niebieskich worków, wypełnionych tym co nie trafi na wysypisko.
Niewiele, w porównaniu z zawartością przyczep. Sterta śmieci leży jeszcze w przedpokoju i w łazience. Trudno stwierdzić, co to jest. Na podłodze kilkucentymetrowy osad, trochę przypomina kompost. Chyba przegniła mieszanka zwierzęcych odchodów i wszechobecnych śmieci. - Ta pani opiekuje się kilkoma psami. Rodziły tam szczenięta i prawdopodobnie załatwiały się w mieszkaniu, a ona nie sprzątała - twierdzi jeden z mieszkających obok lokatorów. Nie zgadza się na publikację nazwiska. - To miła i spokojna osoba, gdyby chciała o siebie zadbać, byłaby wymarzoną sąsiadką.
Beata Krzemińska