PolskaWyrzuciła noworodka na śmietnik

Wyrzuciła noworodka na śmietnik

Przed sądem Okręgowym Warszawa-Praga rozpoczął się proces 27-letniej Anny G., która 19 stycznia br. wyniosła swoje nowonarodzone dziecko na śmietnik. Oskarżona, której grozi kara dożywocia za usiłowanie zabójstwa, przyznała się do winy.

19 stycznia na warszawskim Targówku mężczyzna wyrzucający śmieci usłyszał płacz dziecka. Zaczął odgarniać odpadki i znalazł torbę, a w niej zawinięte w pieluchę dziecko. Dziewczynka przeżyła, trafiła do domu dziecka.

Podczas rozprawy Anna G. powiedziała, że nie wie, dlaczego zaniosła dziecko do śmietnika. Tłumaczyła, że chciała, aby ktoś je znalazł i zaopiekował się nim.

Dopiero potem zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam, ale wtedy przy śmietniku była już policja - powiedziała Anna G., która płakała przez cały czas rozprawy. Nie boję się kary. Gdyby była kara śmierci, sama bym się wpisała na tę listę - powiedziała.

Dziecko wyrzucone na śmietnik, zawinięte w pieluchę i kocyk, było włożone do dwóch toreb. 19 stycznia br. około godz. 18.30-18.45, gdy kobieta porzuciła noworodka na śmietniku przed swoim domem, było 14 stopni mrozu.

Anna G. urodziła zdrowie dziecko 16 stycznia, a ze szpitala została wpisana 19 stycznia po południu. Jak wynika z zeznań świadka Agnieszki Pawłowskiej, która mieszkała razem z Anną G. w wynajmowanym przez kobiety mieszkaniu na Targówku, Anna G. poinformowała ją SMS-em, że dziecko zmarło w szpitalu.

Anna G. po wyrzuceniu dziecka spaliła dokumenty dziewczynki, które otrzymała przy wyjściu ze szpitala.

Gdy lekarze zbadali dziecko, było wyziębione. Temperatura ciała wynosiła 35,6 stopnia - powinna być 37,0. Zdaniem Agnieszki Niewczas, lekarza ze szpitala na Niekłańskiej, gdzie trafiła porzucona dziewczynka, dziecko - gdyby go nie znaleziono - mogło utrzymać się jeszcze przy życiu przez maksymalnie pół godziny.

Biegły psycholog stwierdził, że Anna G. jest sprawna intelektualnie, natomiast występują u niej zaburzenia osobowości.

Biegli psychiatrzy nie stwierdzili u Anny G. choroby psychicznej i działania w stresie poporodowym. Ewentualne dzieciobójczynie w okresie poporodowym lub pod jego wpływem działają w ciągu kilkudziesięciu minut. Działają chaotycznie, nigdy nie zacierają śladów. Tu były przygotowania - wyjaśnił biegły psychiatra Marek Mokosa.

Źródło artykułu:PAP

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)