Wyrok w procesie aborcyjnym
Lekarz oskarżony o dokonanie nielegalnej aborcji i mąż
kobiety, który miał ją nakłaniać do poddania się zabiegowi, zostali uniewinnieni przez Sąd Okręgowy we Wrocławiu. Wyrok nie jest prawomocny.
04.06.2003 | aktual.: 04.06.2003 21:06
To pierwszy na Dolnym Śląsku proces dotyczący aborcji.
Tuż po uniewinnieniu lekarza, Tadeusza B., i byłego męża poszkodowanej, Włodzimierza K., przewodniczący składu sędziowskiego Alojzy Zawadzki zaznaczył, że "nie jest to proces, w którym wyrażamy stosunek do aborcji". Sędzia dodał, że nie sposób obecnie ustalić, czy w październiku 1998 roku doszło do aborcji, jak twierdzi poszkodowana Janina K., czy raczej do poronienia i tzw. łyżeczkowania (zabieg oczyszczający), jak twierdzili oskarżeni.
Ustalenie tych faktów, zdaniem sędziego, jest tym trudniejsze, że sąd dysponował materiałem dowodowym jedynie w postaci zeznań poszkodowanej, która okazała się być niewiarygodną i mocno związaną emocjonalnie z całym zdarzeniem.
Sędzia Zawadzki zauważył, że nawet biegli lekarze nie byli w stanie jednoznacznie orzec, czy Janina K. przeszła aborcję, czy raczej poroniła. Tym bardziej, że - zdaniem lekarzy - była to ciąża wysokiego ryzyka. Janina K. zaszła w ciążę po ukończeniu 40 lat, gdy leczyła się psychiatrycznie, brała leki psychotropowe, a jej sytuacja rodzinna była bardzo skomplikowana i stresująca. Na dowód sędzia Zawadzki przytoczył przykład, że na kilka dni przed utratą 7-tygodniowej ciąży kobieta była u ginekologa.
"Lekarz stwierdził, że ciąża jest zagrożona, były krwawienia i dał skierowanie do szpitala. Poszkodowana nie tylko nie poszła do szpitala, ale wróciła do pracy. Pracy wcale nie lekkiej. Gdyby się zastosowała do zaleceń lekarza, byłaby na podtrzymaniu ciąży i w ogóle nas by tu dzisiaj nie było. Nie byłoby tej całej sprawy"- uzasadniał wyrok sędzia Zawadzki.
Ponadto sędzia dodał, że poszkodowana nikogo nie poinformowała o swoim stanie. Na zakończenie oświadczył, że sąd musiał istotne wątpliwości przesądzić na korzyść oskarżonych.
Do zdarzenia doszło 21 października 1998 roku. Według relacji poszkodowanej, tego dnia mąż podał jej silne leki uspokajające i zaprowadził do lekarza, który dokonał nielegalnej aborcji. Zdaniem oskarżonych, nie było żadnego zabiegu przerywania ciąży, lecz jedynie zabieg oczyszczający (łyżeczkowanie), niezbędny po poronieniu.
Po całym tym zdarzeniu Janina K. rozwiodła się z Włodzimierzem K., zarzucając mu nie tylko zmuszenie jej do aborcji, ale i wieloletnie znęcanie się nad rodziną. Małżeństwo miało dwójkę dorastających dzieci.