Wyrok nie wyrok
Jest jasne, że powadze rządu (o państwie nie wspominając) uwłacza fakt, że funkcję wicepremiera pełnić ma człowiek skazany prawomocnie przez sąd Rzeczypospolitej. Zwłaszcza, że chodzi o czyn związany z – jak to ujął sąd – nadużyciem stanowiska publicznego i forum parlamentu tejże RP. Ale przecież tak naprawdę jest to tylko kolejny w serii wyroków, jakie ciążą na Andrzeju Lepperze. I to też jest (i było) jasne dla wszystkich – w tym dla premiera Marcinkiewicza oraz prezydenta Kaczyńskiego i prezesa Kaczyńskiego, patronującym nowozawiązanej koalicji.
10.05.2006 15:01
Tak samo jasne jest, że kpiną z rozsądku były sugestie obrony świeżo mianowanego wicepremiera, jakoby sąd I instancji nie zbadał, czy Lepper był świadom nieprawdziwości postawionych politycznej konkurencji zarzutów o korupcję oraz nie udowodnił, że celem oskarżonego było jej zniesławienie. Użyta przez Leppera formuła retoryczna, choć niby przebiegła, nie pozostawiała przecież złudzeń co do swych intencji. Tak samo niepoważna była teza obrony, że stawiając z sejmowej trybuny pytania o korupcję i przestępcze powiązania rywali, oskarżony realizował cele, dla których został wybrany.
Rzecz w tym, iż nie zmienia to jednego: że zdrowiej byłoby, gdyby sprawy takie prowadzone były wyłącznie przed sądem cywilnym, a nie karnym – z oskarżenia prywatnego oszkalowanych, a nie rękami prokuratury. Inaczej zawsze odpowiedzią będą zarzuty, że to zemsta państwowej machiny przeciwko opozycyjnemu politykowi, który chciał walczyć z nieprawidłowościami władzy.
Zwłaszcza, że w rozwiniętych demokracjach od lat szeroko zakreśla się granice swobody wystąpień parlamentarnych: wolno w nim mówić ostrzej niż w zwykłej debacie publicznej. Sąd Najwyższy RP sugeruje wprawdzie, by w ocenie wypowiadającego się posła brać także pod uwagę, czy sprawuje on mandat przy użyciu „godnych metod postępowania”. Ale już Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu zakłada, że, upraszczając, z trybuny parlamentarnej można powiedzieć wszystko, prócz nawoływania do obalenia przemocą ustroju.
Zdrowiej byłoby też, gdyby to nałożona przez sąd cywilny anatema była równoznaczna z publiczną śmiercią obłożonego nią kandydata do kariery publicznej. Wtedy nie potrzebne byłby kazuistyczne przepisy, określające jakich to funkcji nie mogą pełnić skazani.
Krzysztof Burnetko