Wyprzedzić raka
Kilkanaście lat temu, po długich staraniach, prof. Jan Lubiński dostał pokoik w piwnicy jednego z budynków Pomorskiej Akademii Medycznej. Miejsce marne, tuż pod prosektorium. Z tej perspektywy znad mikroskopu widział nogi przechodniów. I choć to brzmi melodramatycznie, powtarzał sobie, że właśnie tych ludzi chce uratować, stworzyć test, który powie, czy mają nowotwór zapisany w genach. Bo przecież wielu z nich, przechodzących tak szybko, „ma utajonego raka w sobie”. Ale wtedy był sam, otoczony raczej nieufnością i żarcikami niż wsparciem i wiarą.
06.12.2004 | aktual.: 06.12.2004 11:15
Dziś ma własny budynek, porządne piętra i laboratoria. Ma swój Ośrodek Badań Nowotworów Dziedzicznych. Ziemia szczecińska hołubi go, jak może, dostał tytuł jej ambasadora i Zachodniopomorskiego Nobla, a na ścianie gabinetu wisi plakat „Barona Cygańskiego”, którego wystawienie zadedykowano jemu. Wspaniale układa się współpraca z rektorem uczelni, też znakomitym uczonym, prof. Wenancjuszem Domagałą. Ma świetny zespół, do którego przyjmuje także osoby gdzie indziej uznane za konfliktowe (u niego się sprawdzają), ma tłum uratowanych ludzi i marzenie, by szpitale onkologiczne świeciły pustkami, a onkologia zajęła się głównie profilaktyką i diagnostyką. – Jestem przekonany, wierzę, na pewno tak będzie – to najczęściej powtarzane przez niego słowa.
Odnosi sukcesy międzynarodowe. Jest piątek, 26 listopada 2004 r. – Już trzeba było o tym powiedzieć, puściłem newsa do PAP-u – mówi głosem człowieka, który przyzwyczaił się, że wygrywa. Dzwonią telefony. Ekipa telewizyjna goni ekipę. Dziś to najciekawsza informacja dnia, którą mogła przysłonić tylko rewolucja na Ukrainie. – Opracowaliśmy pierwszy na świecie nowotworowy test DNA dla każdego – tłumaczy prof. Lubiński.
– Znaleźliśmy takie uszkodzenie w naszych genach (zawsze byłem przekonany o jego istnieniu!), które powoduje, że może wystąpić kilka różnych nowotworów. Taki gen występuje u około 5% ludzi i nie da się go wyłowić, śledząc historie rodzin, np. stwierdzając, że kilka osób zaatakował ten sam nowotwór. Gen nazywa się CHEK2 i odpowiada za naprawę naszego DNA. Jeśli gen nie pracuje prawidłowo, zwiększa się możliwość zachorowania na raka nerki, jelita grubego, piersi, prostaty i tarczycy. – Po raz pierwszy pojawia się możliwość badania każdej dorosłej osoby, która dzięki temu może się dowiedzieć, czy jest w grupie podwyższonego ryzyka.
Spełnia się nasze marzenie. Docieramy do ludzi, którzy są narażeni na nowotwory, choć nikt w ich rodzinie nie chorował – tłumaczy dr Cezary Cybulski ze szczecińskiego zespołu. – Uważam, że test na CHEK2 powin ni zrobić sobie każda kobieta, najlepiej ok. 25. roku życia, i mężczyzna około czterdziestki – mówi prof. Lubiński, a różnicę wieku tłumaczy faktem, że młode kobiety często chorują na pewien rodzaj raka tarczycy. Już dziś test, którego podstawą jest pobranie krwi tak jak na morfologię, można wykonać w szczecińskiej klinice genetycznej. Kosztuje tylko 40 zł.
„Krzyżacy” lepsi od „Dżumy”
Poszedł na medycynę, bo uciekał od uczenia w szkole. Uzdolniony matematycznie, po studiach pewnie zostałby nauczycielem. A on chciał czegoś więcej. Nie ma specjalnej recepty na sukces. Mówi, że trzeba się uczyć i być zdrowym. No i mieć jeszcze tę iskrę. U dziecka objawia się ona tym, że organizuje zabawy innym. Fakty: rodzice – nauczycielka matematyki i nauczyciel WF. Szkoła podstawowa w koszalińskim Przechlewie, potem dojazdy po 40 km w jedną stronę do liceum. Studia w Szczecinie, bo tam go skierowano. Dzieciństwo wspomina jako dobre i normalne. On i brat (dziś docent okulistyki w tym samym szpitalu) w ciągu roku szkolnego uczyli się, a w wakacje pomagali rodzinie w polu.
Lektury szkolne umocniły go w przekonaniu, że nie chce tak strasznie cierpieć jak dr Rieux z „Dżumy”, o wiele bliższy jest mu triumf Polaków w „Krzyżakach”. Pamięta, jak w 1962 r. pojechał do kina w Człuchowie. Wielki ekran, pierwsza superprodukcja. Siedział jak zaczarowany. Przy okazji odreagowywał historie rodzinne. Matka często opowiadała o swoich pięciu braciach wymordowanych przez Niemców. Nie mógł znieść tego, że zginęli, że to tak oczywisty fragment rodzinnych dziejów. Ale natychmiast dodaje, że po nieznanych krewnych zostały dobre geny, bo wszyscy byli wykształceni.
Na studiach tylko jeden kolega był od niego lepszy, ale nie zajął się pracą naukową. Zarabia. Żonę Teresę (dziś profesor ekonomii, była niezależnym kandydatem na prezydenta Szczecina) poznał tylko dzięki temu, że tak jak on brała udział w olimpiadzie fizycznej. Dopiero później, po sprawdzeniu IQ, poszli na dyskotekę. Mają dwóch synów – Jakub też skończył medycynę i, jak wyczytuję w biuletynie uczelni, był najlepszy na roku. Młodszy syn jest na prawie. Jednak w tym idealnym życiorysie można znaleźć ślepe uliczki. – Kiedy zaczynałem karierę, zaangażowałem się w kilka działań, które prowadziły donikąd – mówi. – Najpierw były jakieś bezsensowne badania szczurów, które topiono, by określić ich wydolność.
Pułapką okazała się także pierwsza wyprawa zagraniczna. W paryskim instytucie pracował jako jeden z elementów wielkiej układanki. Przejęty mistrzami, nawet nie próbował jej ogarnąć, ale w pewnym momencie zorientował się, że projekt jest źle pomyślany. – Wtedy zrozumiałem, że najważniejszy jest zespół, z którym pracuję. Uczyć się trzeba od najlepszych, potem dobrze określić zasady, cel i narzędzia. Wtedy można myśleć o sukcesie. Dzięki paryskim doświadczeniom był czujny w czasie pierwszego pobytu w USA. Przydzieloną pracownię zmienił na lepiej zorganizowaną i ciekawszą. Potem „poległ” tylko jeszcze raz, gdy uwierzył na słowo, że nowy asystent zna się na sekwencjonowaniu genów. Nie znał się i zmarnował całe przedsięwzięcie.
Dziś jedna z laborantek pokazuje kawałek filmu. To, co widzimy, przypomina szaro-czarny płot. Białe smugi to uszkodzenia genu. Tego zespołu może być już pewny, z nim osiągnął największe sukcesy. Ale na razie są lata 80. Genetyczne skłonności do nowotworów to lekceważona hipoteza. Właśnie w USA Lubiński spotyka prof. Lyncha, człowieka, który jest tak samo jak on opętany genami. Za kilka lat jeden z nowotworów jelita grubego zostanie nazwany zespołem Lyncha, a Jan Lubiński stworzy test, który pozwoli wykryć go w najwcześniejszym stadium. Do dziś uważa, że ten rak jest wyjątkowo medialny. Najpierw trzeba znaleźć gen, a potem test – w tym rytmie będzie pracował, a prof. Lynch opromieniony nagłą sławą przyjedzie kilka razy do Szczecina.
Jak żyć ze złym genem
Koniec lat 80. Jan Lubiński krąży między Stanami a Szczecinem. Wozi próbki, bo te, które mu wysyłano z Polski, przeważnie ginęły. Jest po dwóch habilitacjach. Drugą zrobił, bo pierwsza nie wydawała mu się dość oryginalna. Tymczasem w Szczecinie nie ma kto uczyć genetyki, więc sam się zgłasza. Kiedy odmówiono mu pokoiku i jednej laborantki („Cóż ten Lubiński sobie wyobraża”), zaczyna się zastanawiać nad wyjazdem. – Siedzieliśmy już na walizkach – wspomina.
– Nie chcieliśmy wyjeżdżać, ale czuliśmy, że się nas wypycha za granicę. I wtedy zadecydował przypadek, którego Jan Lubiński nie lekceważy. Z trudem, ale przyznaje, że poza genami też rządzi naszym życiem. Tym przypadkiem było odejście patomorfologa. Szpital nie mógł się bez niego obejść i wreszcie się zgodzono („Choć sławy pisały nieprzychylne listy”), by został kierownikiem zakładu patomorfologii i genetyki. Dostał wspomniane miejsce pod prosektorium z widokiem na buty przechodniów. Rozpakował walizki.
W 1992 r. otworzył pierwszą poradnię genetyczną, dziś w całym kraju jest ich coraz więcej. – Najpierw mi mówiono, że nie ma genetycznych predyspozycji, potem, że są rzadkie, potem, że badania są drogie – wylicza. – Potem, że są nieetyczne. Tymczasem ja jestem szczęśliwy, gdy mogę kogoś ostrzec, że ma uszkodzony gen. Zmieni swój tryb życia, będzie się badać, zoperuje polipa, a nie guz. Nie zostaje wypuszczony z wyrokiem, jest pod opieką ośrodka. Poza tym ważne są też względy ekonomiczne. Testy są zawsze tańsze od leczenia.
Jego genetyka jest optymistyczna, a nie fatalistyczna. Dowodem na to jest największe światowe badanie wykrywające genetyczną skłonność do nowotworów. Wzięło w nim udział 1,2 mln mieszkańców regionu zachodniopomorskiego. – Kobiety, u których wykryto kolejny wadliwy gen BRCA1, odpowiedzialny za raka piersi, powinny zmienić styl życia. W ten sposób znacznie zmniejszają ryzyko zachorowania – tłumaczy profesor. – Powinny zrezygnować z antykoncepcji hormonalnej i jak najdłużej karmić piersią. Z kolei kobietom, u których wykryto zagrożenie rakiem jajnika, proponujemy ich usunięcie. Lepiej stosować hormonalną terapię zastępczą i spać spokojnie. Początkowo lekarze dość nieśmiało proponowali taką operację, ale od czasu gdy pacjentka zarzuciła nam, że zachorowała na raka, bo zbyt słabo ją ostrzegaliśmy, od każdej kobiety biorę zaświadczenie na piśmie, że jest świadoma zagrożenia. Niedawno lekarze ze szczecińskiego zespołu zapytali kobiety, u których wykryto zły gen, czy takie badanie poleciłyby innym kobietom. 95%
odpowiedziało twierdząco.
To wielkie, ponadmilionowe badanie wykonano dzięki pomocy lekarzy rodzinnych, którzy zbierali ankiety od pacjentów. „Dlaczego takie testy nie mogą być wykonane w całej Polsce?”, pytają internauci, a także sam profesor. Przyznaje, że testowe badanie jego najnowszego hitu CHEK2 trzeba jeszcze dopracować, ale skłonność do raka jelita grubego i raka piersi można zacząć badać szybko w całej Polsce. W tym momencie profesor po raz pierwszy używa ciężkich słów o „zbrodni na narodzie”. Ma jednak nadzieję, że do swojej wizji przekona ministra zdrowia. – Skupmy się na profilaktyce, a uratujemy ludziom życie i wydamy mniej pieniędzy – mówi prof. Lubiński i dodaje, że w jego klinice trwają badania kliniczne nad prewencyjnym podawaniem selenu, który zapobiega nowotworom. Wyniki wkrótce.
Anonimowe szczęściary
Jasna poczekalnia poradni. Codziennie przychodzi tu 150 osób. Są minisalki szpitalne, w których pacjent może przenocować, przygotować się do kolonoskopii. Piętro niżej pracownie, w fiolkach błyszczące smugi, to nasze DNA. Na stole wielka księga. Największy w świecie rejestr osób z uszkodzonym genem. Korytarzami przebiegają studenci, którzy chcą zaliczyć genetykę.
Nieprawda, nie o każdym raku można już mówić głośno. O tym „genetycznym” na pewno jeszcze nie. Są już kobiety po amputacji piersi, Amazonki, które godzą się na zdjęcia, podają dane. Tymczasem osoby, u których test wykrył genetyczne skłonności do raka i tak je leczono, by nigdy nie zachorowały, nie chcą występować publicznie. Reakcja otoczenia bywa różna, raczej uważane są za zadżumione niż za szczęściary. Tak było z jedną z młodych kobiet. Wykryto u niej gen predysponujący do raka jajników. Jak zalecali specjaliści, zdecydowała się na wycięcie zagrożonego narządu. Szczególnie że groził jej ten rodzaj raka, który „nie wychodzi” nawet w USG. Tak atakuje, by po wykryciu nie było już ratunku. Magda opowiedziała swoją historię w mediach. Kilka tygodni później w czasie rodzinnej kłótni ciotka wykrzyczała jej: – Nic z ciebie nie będzie, jesteś jak wypatroszona kura.
Także pani Martyna (imię zmienione), pierwsza kobieta, którą prof. Lubiński uratował, godzi się, by jej zdjęcie sprzed dziesięciu lat stało tylko u niego w gabinecie. Nigdzie więcej. – Jej ojciec zmarł na raka jelita grubego, w naszym szpitalu na to samo umierała siostra. Dotarliśmy do niej i namówiliśmy na kolonoskopię – wspomina prof. Lubiński. – Wykryliśmy zmiany w bardzo wczesnym stadium. Jestem wzruszony, kiedy dzwonię do pani Martyny.
Często telefon odbiera syn, dziś dorosły chłopak, a pamiętam go jako dziecko. Wiem, że wyszła po raz drugi za mąż, urodziła pięcioro dzieci, pracuje. Żyje. Po pani Martynie były tysiące uratowanych dzięki testom, ale przemiany polskiej mentalności nie nadążają za genetykami. Co dalej? Test na CHEK2 to początek. Przecież wiemy, że za rozwój raka odpowiedzialnych jest 500 genów. – W najbliższych latach będzie wiele podobnych odkryć – mówi prof. Lubiński. – Poznamy kilkadziesiąt, a potem setkę uszkodzeń w genach, które są odpowiedzialne za to, że chorujemy na raka. Kolejny etap to zbiorczy test, który odpowie na pytanie, czy jesteśmy narażeni na którykolwiek ze znanych nowotworów. Rak zostanie zepchnięty do narożnika i znokautowany. Nóż, chemia, napromieniowanie – to wszystko stosowane będzie coraz rzadziej. Wystarczy test. Czy będzie się nazywał „testem Lubińskiego”?
Iwona Konarska
Prof. Jan Lubiński, wybitny onkolog, jest założycielem i kierownikiem Międzynarodowego Centrum Nowotworów Dziedzicznych w Szczecinie. Jest też konsultantem krajowym do spraw genetyki klinicznej.