Wypowiedzi historyków IPN nt "listy Wildsteina" nie były przestępstwem
Z powodu "braku cech przestępstwa"
stołeczna prokuratura umorzyła śledztwo dotyczące "bezprawnego
ujawniania" przez historyków Instytutu Pamięci Narodowej w mediach
- po wybuchu w 2005 r. afery z "listą Wildsteina" - informacji z
archiwów Instytutu.
14.11.2006 | aktual.: 14.11.2006 12:06
Jak powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur, postanowienie o umorzeniu, które zapadło jakiś czas temu, jest już prawomocne.
Śledztwo wszczęto z doniesienia byłego Generalnego Inspektora Danych Osobowych GIODO Ewy Kuleszy, złożonego po wybuchu afery związanej z ujawnieniem na przełomie 2004 i 2005 r. tzw. listy Wildsteina. Nazwano tak jawną listę katalogową z IPN z ponad 160 tys. nazwiskami funkcjonariuszy i agentów służb specjalnych PRL, a także osób wytypowanych przez nie do współpracy. W niewyjaśniony sposób wyciekła ona z IPN do Internetu. Bronisław Wildstein (ówczesny publicysta "Rzeczpospolitej", dziś prezes TVP) zaprzeczał, by to on ją tam umieścił, choć przyznawał, że udostępnił ją dziennikarzom.
Przez media przetoczyła się wtedy burzliwa dyskusja, a historycy IPN wypowiadali się m.in. na temat poszczególnych osób z listy, zaprzeczając m.in. ich związkom ze służbami specjalnymi PRL. Kulesza uznała, że wypowiedzi Pawła Machcewicza, Andrzeja Paczkowskiego i Andrzeja Friszkego mogły być przestępstwem przekroczenia uprawnień funkcjonariusza publicznego (którymi są pracownicy IPN) - za co grozi do 3 lat więzienia.
Po przesłuchaniach wielu osób z IPN prokuratura uznała ostatnio, że inkryminowane wypowiedzi nie noszą cech przestępstwa. Jak powiedziała Mazur, nie można przyjąć, by historycy naruszyli ustawę o IPN. Podawali oni informacje, które uzyskali w następstwie swych samodzielnych badań naukowych jako historycy, a nie jako pracownicy IPN, na co mieli zgodę prezesa Instytutu- dodała prokurator.
Jednak nie trafię do więzienia- zażartował na wieść o umorzeniu śledztwa prof. Paczkowski, historyk specjalizujący się w działalności tajnych służb PRL.
Powiedział on, że Kuleszy chodziło o jego wypowiedź o zawartości teczek personalnych dygnitarzy UB Józefa Światły i Romana Romkowskiego, które widział jako naukowiec. Pani Kulesza uznała, że to było ujawnienie tajemnicy. Ale ich teczki były jawne, a oni sami byli osobami publicznymi; tak też zeznałem w prokuraturze - dodał Paczkowski. To paranoja- dodał.
W lutym 2006 r. ta sama prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie "listy Wildsteina" - nie wykryła bowiem, kto z IPN udostępnił Wildsteinowi listę katalogową. Wtedy do oddzielnego postępowania wyłączono wątek zawiadomienia GIODO, dotyczący "bezprawnego ujawnienia w środkach przekazu przez pracowników IPN informacji z archiwów IPN".
Wiele osób, których imiona i nazwiska znalazły się na "liście Wildsteina", nie było pewnych, czy to o nie chodzi (były tam tylko imiona i nazwiska, bez bliższych danych), dlatego składały wnioski o dostęp do akt IPN. W 2005 r. weszła w życie uchwalona specjalnie w tym celu tzw. mała nowelizacja ustawy o IPN. Upoważniła Instytut do wydawania osobom zainteresowanym zaświadczeń, czy to właśnie do nich odnoszą się zapisy z "listy Wildsteina". Większość z tych, która o to wystąpiła, dostała odpowiedź, że to nie ich dane były na liście.