Wyleczony z majątku
Stan posiadania Ireny i Wiesława Woltańskich, przedsiębiorców z Sandomierza, szacowano na 30 mln zł. Od kiedy pan Wiesław zachorował na chorobę Alzheimera i zaczął leczyć się w prywatnej klinice pod Krapkowicami, zostało niewiele ponad milion.
Firmy należące do Woltańskich były drugim pracodawcą w Sandomierzu. Zatrudniały ponad 700 osób. Dziś w jednej z nich jest już syndyk. Ryszard Mikita, szef kliniki "Akademia Zdrowia" mieszczącej się w Obrowcu, 25 km od Opola, przejął firmy Woltańskiego, o którym lekarze mówią, że jest "całkowicie niezdolny do pracy i samodzielnej egzystencji". Na przykład: za udziały o wartości miliona złotych biznesmen z Obrowca zapłacił... 15 tys. zł.
- Mogę spać spokojnie, mam czyste ręce – twierdzi Mikita.
- Sprawa jest wybitnie ciemna – uważa z kolei Ryszard Zbróg, dyrektor Staropolskiej Izby Przemysłowo-Handlowej, zrzeszającej świętokrzyskich przedsiębiorców, do której należy też Woltański.
Diagnoza: Alzheimer
Irena i Wiesław Woltańscy pobrali się w październiku 1972 r. Prywatny biznes rozkręcili siedem lat później. Są, a raczej do niedawna byli, właścicielami grupy przedsiębiorstw: Zakładu Tworzyw Sztucznych "Telwolt" zajmującego się m.in. produkcją rur; Przedsiębiorstwa Wielobranżowego "Telwolt-Stocznia"; Wytwórni Prefabrykatów Betonowych; Zakładu Budowy Sieci i Linii Telekomu-nikacyjnych "Telwolt" oraz firmy gastronomicznej "Kasia Telwolt". Spółki posiadają normy ISO 9001, otrzymywały liczne nagrody i wyróżnienia (np.: Przedsiębiorstwo Fair Play) oraz medale (m.in. na targach w Brukseli). Woltańscy byli ludźmi sukcesu, bywali na warszawskich salonach, spotykali się z ludźmi z pierwszych stron gazet.
- Pierwszych objawów choroby męża - jakieś trzy lata temu - nie rozpoznałam – opowiada Irena Woltańska. - Stał się opryskliwy i kłótliwy. Sądziłam, że to przemęczenie pracą.
W szpitalu w Rzeszowie dowiedziała się, że mąż ma chorobę Alzheimera. Wiesław stał się podejrzliwy. Wymyślił sobie, że żona go zdradza. Kontrolował ją na każdym kroku. W maju 2001 r., zażądał rozdzielności majątkowej. Pani Irena zgodziła się, bo była przekonana, że i tak wszystko odziedziczą ich dzieci. Jej przypadła Wytwórnia Prefabrykatów Betonowych, a Wiesławowi reszta firm. Nadal żyli razem, prowadzili wspólne gospodarstwo domowe, a żona opiekowała się chorym mężem. Planowali kolejne interesy.
Odwiedzali różne kliniki i specjalistów, m.in. w Warszawie. Znajomy polecił im nowoczesną metodę leczenia Alzheimera – ozonoterapię. By leczyć się tym sposobem, chory przedsiębiorca przez kilka miesięcy wyjeżdżał do kliniki w Szwajcarii. Woltańscy w internecie znaleźli jednak leczącą tą samą metodą prywatną klinikę w Obrowcu.
– Zadzwoniliśmy, przysłali ofertę – wspomina Woltańska. Było taniej i bliżej. Zaczęło się leczenie. I wielkie kłopoty.
Klinika za wysokim płotem
Należąca do rodziny Mikitów "Akademia Zdrowia" - leży na skraju wsi (jadąc od strony Krapkowic). Posiadłość szczelnie otacza blisko trzymetrowy drewniany płot. Więcej można zobaczyć dopiero po przekroczeniu bramy. Po raz pierwszy odwiedziliśmy pensjonat podając się za klienta zainteresowanego ozonoterapią. Po wstępnej rozmowie przez domofon, otwarto żelazną bramę i wpuszczono nas na teren posiadłości.
Klinika to trzykondygnacyjny budynek zwieńczony spadzistym da-chem. Obok niego przepływa strumyczek, jest tu też niewielki wo-dospad. Przed wejściem do budynku stał granatowy renault megane z reklamą firmy "Telwolt" na drzwiach. W głębi dostrzegliśmy białego busa, z wyklejonym adresem internetowym "www.automaty.com.pl".
Na terenie dużej posesji jest m.in. spory basen, dwa ziemne korty tenisowe. W głębi rozciągają się pola golfowe. W jednym z budynków czekała na nas pani doktor. Blondynka mówiąca z wyraźnym wschodnim akcentem, zaprosiła do gabinetu. Objaśniła na czy polega metoda ozonoterapii i jakie są warunki zakwaterowania w pensjonacie. Po chwili asystentka wezwała ją do telefonu. Po powrocie oświadczyła nagle, że... musi skończyć rozmowę.
Zaczęłam się bać
Według pani Ireny Woltanskiej trzytygodniowy pobyt i leczenie męża w Akademii Zdrowia miało kosztować 52 tys. zł.
Ryszard Mikita dementuje: – Pan Wiesław zapłacił tylko za pierwszą wizytę.
Już w trzecim dniu kuracji, 26 czerwca 2003 r., pacjent dostał wylewu.
– Przyjechał do nas w fatalnym stanie – tłumaczy Mikita.
Woltański trafił do szpitala, przez trzy dni był nieprzytomny. W Wojewódzkim Specjalistycznym Zespole Neuropsychiatrycznym przy ul. Wodociągowej w Opolu leżał tydzień.
– Z córką byłam przy mężu. Musiałam jednak wrócić do Sandomie-rza, bo tylko ja byłam uprawniona do podpisywania firmowych dokumentów – wspomina pani Irena.
Jak tylko wyjechała, w szpitalu pojawił się jeden z synów Ryszarda Mikity. W rozmowie z ordynatorem zaznaczył, że ma upoważnienie do zabrania pana Wiesława ze szpitala. Gdy doktor zażądał okazania dokumentu, mężczyzna wyszedł.
– Zadzwonił do mnie ordynator i mówi: Róbcie coś szybko, bo oni chcą go zabrać ze szpitala! – relacjonuje pani Irena. Wtedy przyjechała na Wodociągową i zabrała męża do domu, do Sandomierza.
Woltańska przez chwilę myślała, że problemy ma za sobą. Jednak Mikita zaczął regularnie wydzwaniać do Sandomierza i namawiać jej męża do powrotu "na leczenie". Według relacji kobiety, Mikita miał wielki wpływ na jej męża, który wykonywał wszystkie polecenia.
- Na przykład posyłał ludzi potrzebnych Mikicie do budowy pola golfowego - mówi pani Irena.
Woltańska odbierała w tym czasie telefony z pogróżkami. Zaczęła się bać. Jej mąż w sierpniu 2003 wsiadł do samochodu i pojechał do Obrowca.
Po co ten pośpiech
Od tego momentu wypadki zaczęły się toczyć błyskawicznie. Tajemnicze transakcje, dziwne dokumenty, znikające pieniądze. We wrześniu 2003 r. Ryszard Mikita i Adam Lomny (lekarz na stałe mieszkający w Niemczech) spisali oświadczenie, w którym zobowiązali się do "dożywotniej i bezpłatnej opieki medycznej, zapewnienia pomocy i pielęgnacji w chorobie". Świadczenia na rzecz Woltańskiego mają być dokonywane w związku z prowadzoną przez nich działalnością gospodarczą obejmującą m.in. usługi medyczne. Taka firma formalnie powstała dopiero trzy miesiące później.
W październiku do sądu wpłynął wniosek o zarejestrowanie spółki Promedico-Telwolt. Z akt sądowych wynika, że wniosek był źle wypełniony i nie został przyjęty. Po raz drugi biznesmeni złożyli go 11 grudnia, a pięć dni później spółka zostaje wpisana do Krajowego Rejestru Spółek.
Kapitał zakładowy - 51 tys. zł – podzielono między trzech wspólników: Mikitę, Lomnego oraz... Woltańskiego. Mikita zostaje prezesem, pozostali dwaj wiceprezesami.
Już między złożeniem pierwszego i drugiego wniosku o rejestracje spółki Woltański występuje o zbycie swoich udziałów Zakładu Tworzyw Sztucznych (ZTS), wartych milion złotych. Papier trafia do firmy. – Spieszyli się, bo bali się, że coś zablokujemy – uważa Irena Woltańska, która kwestionuje autentyczność dokumentu, na którym brakuje podpisu jej męża.
- Nie było żadnego uchybienia – tłumaczy się Mikita. – Spisaliśmy umowę notarialną, a później długo czekaliśmy na wpisanie spółki do KRS. Już wtedy można było dokonywać pewnych czynności cywilno-prawnych.
Interes jak "Marzenie"
"NTO" ma dokument, z którego wynika, że 13 grudnia 2003 r., czyli jeszcze przed zarejestrowaniem Promedico-Telwolt w KRS, Jacek Ponikowski, pełnomocnik spółki, kupuje od Woltańskiego warte milion złotych udziały ZTS. Płaci za nie jedynie... 15 tys. zł. Za taką samą kwotę idą udziały firmy "Telwolt-Stocznia". Dziś, po ogłoszeniu jej upadłości, Mikita dzierżawi spółkę od syndyka za 19 tys. zł miesięcznie.
30 grudnia, na podobnej zasadzie, w ręce spółki Promedico-Telwot przechodzi kolejna spółka Woltańskiego: ZBSiLT "Telwolt". Udziały warte 378 tys. zł wspólnicy odkupują za 30 tys. zł. W ten sposób Woltański sprzedał własne udziały ponad dziesięcio-krotnie taniej od ich wartości, by stać się posiadaczem 1/3 z nich w ramach nowej spółki. Po protestach Ireny Woltańskiej i groźbach powiadomienia prokuratury, kilka dni później zostaje zawarty aneks do pierwotnej umowy, w którym prostowana jest "omyłkowa" cena zakupu akcji. Zamiast 30 tys. zł pojawia się kwota 300 tys. zł.
- To czeski błąd. Na drugi dzień został sprostowany – wyjaśnia Mikita. Tłumaczy, że spółki kupowano tak tanio, bo były bardzo zadłużone. Zakup "Stoczni" ocenia jako "największy błąd".
– Mąż nie dostał pieniędzy za żadną z tych transakcji. Podpisał jedynie, że otrzymał, ale nie dali mu ani złotówki – podejrzewa Irena Woltańska. Zaprzecza temu Mikita. Woltański, mówi, że otrzymał pieniądze.
Wiesław Woltański pożyczył nowomianowanym prezesom "Stoczni" 732 tys. zł. Przekazał też 200 tys. zł jako zaliczkę na zakup nieruchomości w Lądku Zdroju. Kiedyś mieściło się tam sanatorium "Marzenie". Według Woltańskiej całość miała kosztować 400 tys. zł. Mikita mówi jedynie o 200 tys. zł: – Trafiła nam się gradka, chcemy tam stworzyć ośrodek rehabilitacyjny. Spotykamy się z inwestorami, którzy chcieliby w to wejść – zaznacza.
"Marzenie" mogło przyjąć 100 gości, dziś to ruina - poinformowano nas w oddziale Funduszu Wczasów Pracowniczych w Lądku Zdroju. Obiekt miał sprzedać lekarz z Krakowa, ale w urzędzie miasta dowiedzieliśmy się, że doktor nadal jest właścicielem.
– Nie wszystko załatwiono do końca. To tylko papierkowa kwestia – zaznacza Mikita.
Z policją do męża
Z kont Woltańskiego zaczęły znikać pieniądze odkładane "na czarną godzinę". Od sierpnia 2003 r. do lutego 2004 z rachunku ZTS wypłynęła dywidenda należna przedsiębiorcy – łącznie milion złotych. Pieniądze trafiały na konto Woltańskiego założone w banku w Leśnicy.
– Ich już nie ma na rachunku mojego męża – twierdzi Irena Woltańska. Widziała wyciągi bankowe.
Irena Woltańska wielokrotnie próbowała kontaktować się z przebywającym w Akademii Zdrowia mężem, ale nie było to takie proste. Gdy dzwoniła, nigdy go nie było: albo miał zabieg, albo był na spacerze.
– On też nie mógł do nas telefonować. Czasem dzwonił, ale tylko jak nie było Mikity. Mówił, że odcięli mu dostęp do telefonu stacjonarnego, a komórkę zabrali wmawiając, że szkodzi jego zdrowiu. Podejrzewam, że go tam straszą, np.: zrobieniem krzywdy rodzinie – opowiada.
Jesienią ub.r. kobieta pojechała do Obrowca w asyście policji. – Boję się tam jeździć. Miałam obawy, że Mikita mnie wygoni, ale udało się zobaczyć z mężem – wspomina.
Woltańskiego w Akademii Zdrowia odwiedziła też znajoma z Sandomierza. – W trakcie rozmowy powiedział do niej: Ty się mnie nie pytaj, bo ja mogę mieć podsłuch – relacjonuje pani Irena.
Pod koniec listopada ub.r., Wiesława udało się ściągnąć do Sandomierza pod pretekstem imienin koleżanki. Jednak po dwóch telefonach Mikity wyszedł z domu.
– Czekał na niego kierowca, zapakował do samochodu i odwiózł na Opolszczyznę. Dla mnie było to porwanie – żali się Woltańska. Śledztwo w tej sprawie umorzono.
- Nie było dowodów, że popełniono przestępstwo – wyjaśnia Ewa Stępień, zastępca prokuratora rejonowego w Sandomierzu. Irenie Woltańskiej przed biznesmenami z Obrowca udało się uratować tylko jedną spółkę: Kasię Telwolt. To dzięki temu, że w statucie jest zapis, iż na sprzedaż udziałów muszą się zgodzić pozostali wspólnicy. Spółkę założono z myślą o córce Kasi. Dziewczyna miała ją dostać jak dorośnie.
– Złożyłam wniosek o sprzedaż córce udziałów męża, żeby nie mieli pretekstów do szarpania go – wyznaje pani Irena. – Nie chcieliśmy jej przejmować, bo Wiesiek przeznaczył spółkę córce – wyjaśnia Mikita.
W branży "jednorękich bandytów"
Pod adresem Akademii Zdrowia w Obrowcu, mieści się kilka spółek. M.in. założona wspólnie z Woltańskim Promedico-Telwolt. Spółka Promedico prowadząca klinikę z początku należała do synów Ryszarda Mikity: 30-letniego Przemysława oraz 29-letniego Dariusza. Jej kapitał zakładowy wynosił 50 tysiecy złotych. W lipcu 2003 r. spółka zwiększyła swój kapitał zakładowy do 1,2 mln zł. 4 grudnia zmienił się w niej skład udziałowców. Dariusz sprzedał udziały Wiesławowi Woltańskiemu za 404 tys. zł. Na zapłacenie Woltański miał czas do końca roku.
Pod tym samym adresem mieści się też też firma Prosystem PHUP należąca do Przemysława Mikity. Zajmuje się ona m.in. produkcją i naprawą automatów do gier.
W tej branży działa też jego młodszy brat, Dariusz M. Prokura-tura Rejonowa w Strzelcach Opolskich zarzuciła mu zagarnięcie mienia wartości 340 tys. zł.
Zdaniem prokuratury było tak: Spółka Nowopol z Korfantowa (także z branży automatów), w maju 2003 r. zawarła umowę notarialną, w ramach której podwyższyła swój kapitał do 1 mln 20 tys. zł.
- Dariusz M. miał zostać jednym ze wspólników. Powinien wnieść jako aport 70 automatów wartych 340 tys. zł. Udziały objął, ale maszyn nie dostarczył. Wspólnicy powiadomili prokuraturę – powiedział "NTO" Antoni Wojciechowski, szef Prokuratury Rejonowej w Strzelcach Opolskich. W trakcie śledztwa policjanci zabezpieczyli automaty, ale podejrzany stwierdził, że to nie są te maszyny.
Wspólnik zawsze przypomni…
Z Ryszardem Mikitą i Wiesławem Woltańskim spotkaliśmy się w Obrowcu w minioną sobotę. Pierwszy to postawny mężczyzna po pięćdziesiątce. Drugi to szczupły, stąpający niepewnie jego rówieśnik.
Siedzieliśmy przy dużym stole, Mikita naprzeciwko Woltańskiego. Pan Wiesław na pytania odpowiadał po chwili zastanowienia:
– Trudno powiedzieć czy tęsknię za rodziną, bo się ze mną nie kontaktują. Żona nie dzwoni, dzieci też – mówi cedząc słowa. Zaznacza, że czuje się dobrze i pobyt w Akademii Zdrowia mu pomaga. Mikita zaprzecza jakoby zabrał pacjentowi i wspólnikowi telefon: – To jego żona jak tu przyjechała mu wzięła - mówi.
Woltański ma komórkę, ale nie potrafił podać jej numeru. Pomógł mu Mikita. Woltański nie potrafił też wyjaśnić co się stało z pieniędzmi z przysługującej mu dywidendy.
– Część wpłaciłem na sanatorium – mówi. Co się stało z resztą, przypomniał mu wspólnik: 500 tys. zł to pożyczka dla "Stoczni", a 126 tys. składka na polisę ubezpieczeniową...
Z Wiesławem Woltańskim, latem br., rozmawiał dziennikarz "Echa Dnia" z Kielc, Jarosław Panek. Wspomina, że pan Wiesław w obecności Mikity zachowywał się inaczej, niż gdy był sam. W trakcie rozmowy nerwowo rozglądał się czy nikt ich nie słyszy. Przyznał, że Mikita kupił udziały w firmach za małe pieniądze.
– Teraz już nic nie mam, bo zostałem oszukany – mówił Woltań-ski, zaznaczając, że boi się Mikity. W trakcie rozmowy o córce Kasi zaczął płakać. – Jak ją zobaczysz, to powiedz, żeby tu do mnie przyjechała - prosił dziennikarza.
Gdy w sobotę Woltański spotkał się z „NTO”, w trakcie rozmowy o Sandomierzu również płakał.
Czy będzie po staremu?
Po przejęciu sandomierskich spółek nowi właściciele zmienili w nich zarządy, obsadzając je swoimi ludźmi. Ze "Stoczni" zwolnili syna i synową Woltańskich. Dziś firmy przynoszą straty.
- Osoby te pozbawiły mojego męża dorobku całego życia – skarży się pani Irena, według której nowi właściciele chcą wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy z firm, a później je zostawić.
Mikita z kolei obwinia Woltańską za złe gospodarowanie, niepłacenie ZUS i podatku VAT: – Jesteśmy w trakcie podpisywania kolejnych umów. Chcemy wyprowadzić firmy na prostą.
"Stocznia" jest w stanie upadłości. ZTS czeka to samo. Obecnie zakład nie płaci za prąd i ciepło, ani za towar – mówi Woltańska. Jedna ze służbowych komórek doktor Adam Łomny zabrał ze sobą do Niemiec.
- Co w tym dziwnego, że właściciele firmy mają służbowe komórki – pyta Ryszard Mikita. W ZTS Mikita jest prokurentem z pensją 12 tys. złotych miesięcznie.
Już w trakcie pobytu pana Wiesława w Obrowcu jego żona wniosła do sądu w Kielcach wniosek o ubezwłasnowolnienie męża. Chciała też by sąd ustanowił ją "doradcą tymczasowym", co pozwoliłoby jej na kontrolowanie działań pana Wiesława i uniknięcia ich nieodwracalnych skutków.
Biegli psychiatrzy stwierdzili u Woltańskiego "całkowity zanik kontaktu psychicznego z rodziną i współpracownikami". Zdaniem neurologa mężczyzna jest "całkowicie niezdolny do pracy i samodzielnej egzystencji".
Gdy o wniosku dowiedzieli się wspólnicy Woltańskiego, przemeldowali go do Obrowca. Z tego powodu trzeba było przekazać sprawę z sądu w Kielcach do Opola. W marcu br., wydano wyrok upoważniający panią Irenę do reprezentowania męża w sprawach majątkowych. Kobieta przyznaje:
- Mój mąż nawet w trakcie przesłuchania w sądzie nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie jest już właścicielem spółek. – Jak kiedyś chodził po firmie, to mówił do ludzi: Słuchajcie ja wszystko odzyskam. Od nowego roku będzie po staremu – mówi załamana Woltańska.
Maciej T. Nowak
Nowa Trybuna Opolska
Choroba Alzheimera
Polega na zwyrodnieniu tkanki mózgowej powodującej zanik komórek nerwowych. Objawia się to otępieniem, chory przestaje interesować się otoczeniem, traci pamięć, poczucie czasu i miejsca.