PolskaWyjść za Jankesa

Wyjść za Jankesa

Ponad 150 tysięcy Rosjanek figuruje w katalogach międzynarodowych biur matrymonialnych, co roku sześć tysięcy z nich wychodzi za mąż za cudzoziemców poznanych w sieci. Rosja jest nie tylko wielkim eksporterem ropy i gazu, ale również dostawcą żon dla bogatych Amerykanów i Europejczyków.

Alewtina, nauczycielka z Kazania, ma 25 lat. Nigdy nie była za granicą, mimo to chce, żeby jej mąż był obcokrajowcem. Nie przeszkadza jej, że sama słabo mówi po angielsku. W tajemnicy przed rodziną co parę dni wpada do biura matrymonialnego w centrum miasta, by odpisać na maile adoratorów. - Wierzę, że gdzieś na świecie jest moja druga połowa - wyznaje.

Takich jak ona w całej Rosji jest ponad 150 tysięcy. Amerykanie nazywają je mail order brides - narzeczonymi z Internetu. Co roku sześć tysięcy takich jak Alewtina wyjeżdża na stałe na Zachód i wychodzi za mąż. Chcą wyrwać się z kraju, uważają, że w Rosji nie mają szans, wiele jest zdesperowanych samotnością.

Tygodnik "Moskowskije Nowosti" opublikował w marcu raport, według którego ponad połowa Rosjanek nie ma męża ani partnera i co najwyżej wychowuje dzieci z nieudanych związków. Stosunki damsko-męskie są w Rosji nacechowane brutalnością i szarzyzną. Efekt? Rosja stała się rajem dla samotnych cudzoziemców. - W życiu nie widziałem tylu perfekcyjnych dziewczyn, które nie mają faceta - prostolinijnie wyznaje Mike, 36-letni Kalifornijczyk, makler giełdowy mieszkający w Moskwie od ponad roku. Po katalogach z rosyjskimi "pannami młodymi" można surfować do znudzenia. Wpisanie do wyszukiwarki angielskiego zwrotu "rosyjska narzeczona" daje więcej rezultatów, niż "rosyjska ropa", "rosyjski gaz" i "rosyjskie służby specjalne".

Alewtina nie wygląda na taką, która miałaby kłopoty z facetami - jest zgrabna, inteligentna, ma spore poczucie humoru. - Zgłosiłam się do biura, bo marzy mi się normalna rodzina, coraz mniej wierzę, że można ją założyć tutaj - mówi. Przebiera w ofertach. Ostatni kandydat odpadł. - Człowiek okazał się chorobliwie uzależniony od ojca. Mnie nie interesują słabi faceci - mówi.

Byle tylko wyjść za mąż

Maja Karcewa prowadzi biuro Chance for Love (Szansa na Miłość) w Kazaniu, dwa pokoje w ponurym korytarzu, z kilkoma komputerami, biurkiem i kanapą. Do prowadzenia internetowego biznesu nie potrzeba wiele. Większość mail order brides potrzebuje jedynie tłumacza, bo angielskiego nauczą się dopiero po ślubie. Agencja zarabia na Amerykanach, którzy płacą po kilkadziesiąt dolarów miesięcznie za dostęp do baz danych. - Przeciętnie nasi klienci korzystają z usług przez kilka miesięcy - mówi Maja. Wirtualny narzeczony prędzej czy później pojawia się w Rosji, zapada decyzja o ślubie, rozpoczyna się kilkumiesięczna procedura uzyskiwania wizy.

Podobnie przemysł matrymonialny wygląda w kilku innych krajach byłego ZSRR, zwłaszcza na Ukrainie. - Co roku pomagamy wyjść za mąż za granicą 16-20 kobietom - mówi Maja. - To mit, że Rosjanki wychodzą za cudzoziemców dla pieniędzy. Większość z nich robi to z desperacji i samotności. W Rosji od czasów wojny brakuje kilku milionów mężczyzn, a ci, którzy są, nie zawsze stanowią typ idealnego partnera - wtrąca współwłaścicielka agencji Irina Czernowa. - Rosjanki są zmęczone tym, że mają na głowie rodzinę, pracę, a czasem bezużytecznego męża, który ich nie szanuje.

26-letnia Swietłana, modelka, boi się, że każdy następny związek z Rosjaninem skończy się jak jej pierwsze małżeństwo, z którego wychowuje córkę. Koresponduje ze starszym o ponad 20 lat Norwegiem. - Zależy mi na mężczyźnie, który byłby dla mnie wsparciem. Nie interesuje mnie jego status materialny, chcę kogoś ciepłego i opiekuńczego - mówi.

Elwira, 25 lat, Tatarka o silnych, skośnych rysach, rok temu przeszła na protestantyzm. Chce, by jej mąż był chrześcijaninem, w Rosji ma małe szanse - zaledwie parę procent Rosjan praktykuje jakąkolwiek religię. Z obrzydzeniem odrzuca list od Anglika. - Nigdy nie wyjdę za człowieka, który interesuje się buddyzmem i wierzy w reinkarnację - mówi.

Są też inne kobiety - starsze, mniej przebojowe, po poważnych przejściach, często matki nastolatków. Determinacja niektórych nie zna granic. Julia, około czterdziestki, zdecydowała się wyjść za człowieka, którego nie widziała nawet na zdjęciu. Nie chce o tym rozmawiać - jest szczęśliwa, że wreszcie się udało. - Ślub już prawie dograny, wolę nie zapeszyć - mówi. Część z takich kobiet wraca później do Rosji, tak jak wykładowczyni uniwersytecka, która nie wytrzymała nudnego małżeństwa z angielskim kierowcą ciężarówki gapiącym się całymi wieczorami w telewizor.

Miała sexy akcent

Ron Redburn, współwłaściciel jednego z największych na świecie biur matrymonialnych, od kilku lat jest żonaty z Rosjanką, którą poznał przez Internet, i to dzięki własnej agencji. - Jak rozpoczynaliśmy biznes, było nas trzech kumpli, wszyscy znaleźliśmy żony Rosjanki, wszyscy mamy dzieci, żadne małżeństwo się nie rozpadło - mówi "Przekrojowi" i wyraźnie próbuje reklamować swoją działalność. - Codziennie dzięki nam zaręcza się od pięciu do siedmiu par - mówi.

Jego żona Elina Redburn też pracuje w jego biurze A Foreign Affair w centrum Phoenix w Arizonie. W samym mieście jest już kilkadziesiąt małżeństw z rosyjskimi i ukraińskimi mail order brides, powstała niewielka rosyjskojęzyczna wspólnota. A Redburnowi i jego wspólnikom przypadł tytuł pionierów biznesu.

Biuro było stać na sfinansowanie komedii romantycznej z Davidem Arquette'em i Emily Mortimer, banalnej historii o dwóch braciach, którzy wybierają się do Rosji na poszukiwanie żony. Międzynarodowy przemysł matrymonialny dostarcza łatwych scenariuszy filmowych. Bardziej znana jest "Dziewczyna na urodziny" z Nicole Kidman. Gra Rosjankę Nadię, narzeczoną z Internetu, która nie jest w stanie dogadać się ze swoim angielskim partnerem, a na koniec sprowadza mu na głowę rosyjską mafię.

Rynek jak każdy inny tworzy nowe produkty. Ostatnim są tak zwane romantic tours - tygodniowe wypady bogatych Amerykanów do Rosji i na Ukrainę. Koszt takiej eskapady to trzy-cztery tysiące dolarów, całość wygląda jak wyjazd w interesach, tyle że zamiast kontrahentów rozmówczyniami są kandydatki na żonę.

Idea dochodowa, choć romantic tours, a zwłaszcza towarzyszące im zamknięte imprezy, wyglądają karykaturalnie. Kilku klientów przechadza się wśród kilkudziesięciu kandydatek - ci, którzy natknęli się na podobne imprezy, mówią, że pozostawiają niesmaczne wrażenie. W branży pogardliwie nazywa się je sex-tours.

Skąd w Ameryce bierze się popyt na rosyjskie kobiety? Według Redburna "Rosjanki są silne i dynamiczne". - Każda z nich to indywidualność - twierdzi. Ale to dyżurny slogan. Jedna z rosyjskich agencji mówi na swojej stronie wprost to, czego jemu powiedzieć nie wypada: "Rosyjska kobieta nie została dotknięta wojującym feminizmem - należy do słabszej płci i zdaje sobie z tego sprawę". Taka reklama przyciąga konserwatywnych Amerykanów. - Ten przemysł tworzy stereotypy po obu stronach - mówił w ubiegłym roku Leslye Orloff z amerykańskiej organizacji NOW broniącej praw imigrantów. - Kobietom wpajany jest wizerunek bogatego amerykańskiego męża i lepszego życia, zaś amerykańskim mężczyznom - obraz posłusznej żony, nad którą mogą panować.

Są też jednak inne, o wiele prostsze motywy. 28-letni Kanadyjczyk Luc Lalonde z Calgary jest klientem jednego z biur. Dlaczego szuka Rosjanki? - Kiedyś miałem rosyjską dziewczynę i była bardzo seksowna, miała pociągający akcent, była otwarta i zabawna. Dla Luca reszta ma małe znaczenie. - Nie boisz się ożenić z kobietą z innego kraju? - Dlaczego mam się bać? U nas, w Calgary, jest mnóstwo ludzi z różnych kultur. Natykasz się na nich na każdym kroku.

Czy internetowe małżeństwa między ludźmi z dwóch odległych krajów mogą być trwałe? - Bardziej trwałe niż zawierane tradycyjnie - twierdzi Redburn. - Obie strony są o wiele bardziej zdeterminowane. Odpadają kłótnie o finanse, bo na rosyjską żonę może sobie pozwolić najczęściej dobrze sytuowany członek upper-middle class - twierdzi.

Natasha Spivack, Amerykanka rosyjskiego pochodzenia, która założyła agencję Encounters International, twierdzi, że od 1993 roku pomogła wyjść za mąż w Ameryce 300 Rosjankom i że przetrwało 90% małżeństw. Danych tych nikt nigdy nie był w stanie potwierdzić. W zdecydowanej większości agencje tracą kontakt ze swoimi dawnymi klientami. Jedynie nieliczni z nich przysyłają kartki i podziękowania, chwalą się narodzinami dzieci. A ich opowieści trafiają na strony internetowe jako succes stories. Na zdjęciu ona i on, w tle dom, obok dzieci - to nieodzowny element każdej z witryn.

Zawodowa narzeczona

Biznes matrymonialny przyciągnął tysiące internetowych oszustów. Rozmiary przestępstw tylko uzmysławiają, jak duży jest rynek, którego do dziś nikt dokładnie nie oszacował. 40-letni Amerykanin Robert McCoy, który podawał się za mail order bride i zamieścił znalezione w Internecie zdjęcie na ogólnodostępnej stronie, orżnął swoich "narzeczonych" na ponad 700 tysięcy dolarów, zanim sąd skazał go w czerwcu 2004 roku na pięć lat więzienia. W Petersburgu rosyjską narzeczoną okazał się 28-letni student z Kamerunu, zaś w ukraińskim Ługańsku wirtualna dziewczyna (nie udało się ustalić, kto nią był)wyciągnęła pieniądze "na operację u mamy" od naiwnego Amerykanina.

Jedno z biur precyzyjnie opisało, jak wygląda działalność wyłudzaczki. - Najważniejsze - twierdzi Ludmiła, samotna matka z Symferopola na Krymie - to zmieniać raz na miesiąc swoją fotografię. W odpowiedzi na nowe zdjęcie Ludmiła otrzymuje od 20 do 30 maili. Ma gotowce z odpowiedzią, kilka rodzajów, po jakimś czasie zostaje jej kilku stałych adoratorów. Wtedy zaczyna prosić o wsparcie, dzięki czemu zdobywa w końcu dwóch, trzech sponsorów. I za żadnego z nich nie wyjdzie, bo ten biznes jest dla niej znacznie bardziej pociągający niż ślub z Amerykaninem.

Poślubić potwora

Trafienie na oszusta to i tak o wiele mniejsze ryzyko niż wyjście za mąż za kryminalistę lub psychopatę. - Nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy dany mężczyzna nie wysyła maili z więzienia - przyznaje administratorka jednego z biur. W 2000 roku amerykańska opinia publiczna była zszokowana morderstwem 20-letniej Rosjanki dokonanym przez jej amerykańskiego męża. - To najgorsze świadectwo dla całego przemysłu internetowych biur matrymonialnych - mówił demokratyczny kongresman Rick Larsen. Gdy jednak zgłosił projekt ustawy mającej chronić mail order brides przed mężami psychopatami, lobby matrymonialne zorganizowało przeciwko niemu nagonkę.

Alewtina nie boi się, że wyjdzie za mąż za kogoś niewłaściwego. - Na pewno nie zamierzam podejmować pochopnych decyzji - mówi. Można jej tylko życzyć, aby jej historia zakończyła się jak succes stories. Gwarancji, że tak będzie w realu, nie ma żadnych. Ryzyko jednak odstrasza niewielu. Rynek się rozrasta. Podaż jest po stronie Rosji i krajów byłego ZSRR, popyt w bogatych krajach Zachodu. Biznes trwa.

Jakub Kumoch, Kazań

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)