Wychowanie przy pomocy paska, wyzwisk i modlitw
Bicie dzieci, wyzwiska pod adresem ich matek, zabieranie starszym kobietom pieniędzy i wartościowych prezentów od rodzin, a w międzyczasie trzy razy dziennie wspólne, obowiązkowe modlitwy. W taki sposób Wojciech Michnikowski, przy pomocy żony i synów, wychowuje podopiecznych ochronki „Betlejemka”, którą prowadzi w Rostarzewie. W 2007 r. jego ośrodek otrzymał od Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej nagrodę „za dobre praktyki w aktywnych formach pomocy”.
13.02.2009 | aktual.: 13.02.2009 08:31
Ogólnospołeczna Fundacja dla Dzieci Bezdomnych „Betlejemka” powstała, by - jak głosi jej statut - nieść pomoc bezdomnym, matkom ciężarnym, kobietom i dzieciom w kryzysie, kobietom samotnym. Te szczytne założenia trafiły najwyraźniej do serc sponsorów - fundację wspiera wiele poważnych firm. Na podopieczne ośrodka, dla których, jak przyznają, „Betlejemka” jest „świętym więzieniem” - te hasła nie działają. Co jakiś czas kolejna matka zabiera dziecko i ucieka z ośrodka, szukając schronienia gdzie indziej.
Trzy razy dziennie modlitwa: Przed śniadaniem o godz. 9.00, potem o 15.00 koronka, a o 20.00 czytanki o piekle.
- Trafiłam do tego domu z trójką dzieci. Trzyletni syn jest dzieckiem trochę rozbrykanym. I to bardzo przeszkadzało panu Wojtkowi, szczególnie podczas modlitw. Raz dostał przy wszystkich klapsy ręką na goły tyłek - opowiada Zuzanna, która odeszła z „Betlejemki „w styczniu. - Następnego dnia nie było mnie w domu i dzieckiem zajmowała się koleżanka. Gdy wróciłam, okazało się, że syn znowu został pobity przez pana Wojtka. Miał pręgi na tyłku i plecach. Dostał lanie paskiem, bo wrzucił plastikowe śrubki do jednego z pokoi. Pan Wojtek zaniósł go do swojego pokoju i tam zbił.
Gdy Zuzanna zapytała Michnikowskiego, dlaczego bije jej dziecko, usłyszała, że ma się wynosić z „Betlejemki”. Teraz jest w innym ośrodku. Już się nie boi. - On jest dobrym psychologiem - mówi. - Wyciągał z nas nasze historie, a potem poznawał nasze słabe punkty, a potem boleśnie uderzał. Miał nad nami władzę.
Inna była podopieczna ośrodka Anna, twierdzi, że Michnikowski groził jej odebraniem dziecka, które urodziła, będąc już w „Betlejemce”. Twierdzi, że jej sześcioletni syn został dwa razy wyprowadzony przy wszystkich z sali modlitw i zbity paskiem przez Michnikowskiego. Częściej od bicia zdarzały się wyzwiska.
- Gdy mój synek zasnął w butach w wózku, to usłyszałam, że jestem fleja i brudas - mówi Zuzanna. - Zdarzało się, że byłyśmy wyzywane od szmat i debilek.
Najbardziej bały się podczas modlitw, na które musiały przychodzić z dziećmi, nawet noworodkami. - Strasznie się bałam tych chwil, bo musiałam syna trzymać na siłę w ramionach, aby nie przeszkadzał - wspomina Zuzanna. Z trójką dzieci i jeszcze jedną matką z czworgiem rodzeństwa mieszkała w jednym pokoju w piwnicy. - Było tam zimno i była wilgoć, dzieci często chorowały - opowiada. Kobiety twierdzą też, że brakowało ciepłej wody, nawet do mycia dzieci. - Grzałyśmy wodę w czajnikach i nosiłyśmy do pokoi - dorzuca Anna.
Grażyna jest samotna. Widziała, jak dzieci były poszturchiwane. Była też świadkiem, jak odbierano rentę starszej kobiecie. - Pan Wojtek o wielu kobietach mówił, że są psychiczne. Były one odcięte od świata. Jak ktoś kogoś chciał odwiedzić, to tylko w świetlicy, odbierano drogie prezenty przywożone starszym paniom przez rodzinę - mówi Grażyna.
W „Betlejemce” przebywa dziś 36 osób. Są to matki z dziećmi i starsze kobiety. Prawie wszystkie w czepkach na głowie i w kurtkach. Z niektórymi Michnikowski nie pozwolił nam rozmawiać. Twierdził, że są chore psychicznie. Inne zgodnie twierdziły, że jest im tam dobrze, a modlitwy są nieobowiązkowe. Dziewczynki bawiące się w wieloosobowym pokoju w piwnicy potwierdziły, iż wieczorem pan Wojtek czyta o piekle. - Ale ja się nie boję - szybko rzuciła jedna z nich. - O, proszę wejść - zaprasza nas do pokoju starsza pani. - U nas jest tak mało gości... - dodaje.
Wojciech Michnikowski z żoną towarzyszyli nam w tych rozmowach. Kiedy na chwilę udało nam się go zgubić, jedna z kobiet przyznaje, że niektóre kobiety są stąd wyrzucane.
Tymczasem panie, które uciekły z „Betlejemki”, mówią, że dzwonią do nich koleżanki, które tam zostały, pytając, czy dla nich też nie znalazłoby się miejsce w innym domu.
Michnikowski twierdzi, że wszystko, co usłyszeliśmy od pensjonariuszek, to nieprawda, bo jest ofiarą mafii, która sprzysięgła się przeciw niemu. Ta mafia to Ośrodek Pomocy Społecznej w Rakoniewicach i Dom dla Bezdomnych w niedalekim Błońsku.
- OPS w ogóle nie pomaga naszym podopiecznym. Musiałem interweniować w tej sprawie u burmistrza. Skarżyłem się na te układy także byłemu wojewodzie Nowakowskiemu, ale do tej pory nikt nic nie zrobił - mówi. - To OPS i ludzie z Błońska namawiają kobiety do odejścia. Przyjeżdżają tu samochodem i je zbierają. Mamy z nimi kłopoty od początku istnienia naszego domu. To z Błońska uciekają, a nie ode mnie.
W OPS-ie w Rakoniewicach usłyszeliśmy, że opieka społeczna nie może interweniować w „Betlejemce”, bo to fundacja, a fundacje podlegają bezpośrednio Ministerstwu Pracy i Polityki Społecznej. Od tygodnia w „Betlejemce” trwa kontrola z Urzędu Wojewódzkiego. Dowiedzieliśmy się, że odkryto „poważne braki w dokumentacji ośrodka”.