Wybuchowy Janusz Rudnicki
Początek jest niewinny, jak zawsze u tego autora: bohater wraca z emigracji i ponownie urządza się w Polsce, która wciąż w trudzie i znoju przechodzi ransformację, co wygląda na przykład tak, że na małym balkonie dużego bloku wymachuje rękoma ktoś ledwo widoczny.
03.12.2007 | aktual.: 03.12.2007 11:46
Bohater Rudnickiego specjalizuje się w prowokowaniu losu, więc żarty na temat niewielkiego wybuchu gazu kończą się wielkim wybuchem gazu i spustoszeniem moralnym blokowej społeczności, co skutkuje porwaniem ambulansu, przemytem broni, powrotem do Niemiec, rewizjonistycznymi ekshumacjami i chwilową okupacją polskiego konsulatu połączoną z okolicznościowym striptizem konsula. Niewielu jest pisarzy, którzy są w stanie wytrzymać językowo taką eskapadę i jeszcze rozśmieszyć czytelnika. Rudnicki dał radę, w czym zapewne pomógł mu wieloletni trening i, jak to sam nazywa, „betoniarka chorej nieco wyobraźni”. Jednak na koniec pisarz nam radykalnie spoważniał i opatrzył powieść wyczerpującymi rzypisami, które jednocześnie szokują i wzruszają. Szokują, bo w tym przypadku szokować muszą, a wzruszają, bo Rudnicki wie, co jest w życiu najważniejsze, także wtedy, gdy jego bohater smaruje sobie twarz pastą do butów, a po eksplozji na dłużej traci mowę.
Darek Foks
Janusz Rudnicki „Chodźcie, idziemy”, W.A.B., Warszawa 2007, s. 192, 34,90 zł 2007, s. 168, 19 zł