Wybuch w Komendzie Głównej. "Chcą zamieść sprawę pod dywan?"
Jak nieoficjalnie ustaliła Wirtualna Polska, po wyjściu ze szpitala komendant główny policji Jarosław Szymczyk nie został przesłuchany w Prokuraturze Regionalnej. Szef polskiej policji ma złożyć wyjaśnienia na początku następnego tygodnia. Byli funkcjonariusze policji w rozmowie z Wirtualną Polską nie dowierzają, że granatnik, który wystrzelił w budynku KGP, bez sprawdzenia mógł przejechać przez ukraińsko-polską granicę. – Ktoś powinien za to odpowiedzieć – mówią.
16.12.2022 17:47
– 15 grudnia Prokuratura Regionalna w Warszawie wszczęła śledztwo ws. zdarzenia mającego miejsce w dniu 14 grudnia w budynku Komendy Głównej Policji. Postępowanie prowadzone jest w kierunku czynu polegającego na nieumyślnym spowodowaniu gwałtownego wyzwolenia energii, które zagrażało życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach. Bezpośrednio po zdarzeniu prokuratorzy z tutejszej jednostki wykonali czynności procesowe. Status pokrzywdzonych mają aktualnie trzy osoby, w tym komendant główny policji. Z uwagi na specyfikę, miejsce oraz charakter zdarzenia, nie jest możliwym na obecnym etapie udzielenie informacji o poczynionych ustaleniach – informuje WP rzecznik Prokuratury Regionalnej Marcin Saduś.
Według RMF FM gen. Jarosław Szymczyk, po wyjściu ze szpitala miał stawić się w prokuraturze, by złożyć wyjaśnienia dotyczące wybuchu. Z nieoficjalnych ustaleń wynika, że jeśli komendant dopuścił się nieumyślnego spowodowania eksplozji zagrażającej życiu wielu osób, może mu grozić kara do pięciu lat więzienia. Jak ustaliliśmy, po opuszczeniu szpitala gen. Szymczyk nie zeznawał w prokuraturze. Ma to nastąpić na początku następnego tygodnia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Postępowanie prokuratorskie ma wyjaśnić, czy po incydencie policja działała zgodnie z procedurami oraz czy nie doszło do przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy.
Według byłego wysoko postawionego funkcjonariusza policji, "to szczęście, że szef polskiej policji żyje".
– Mam nadzieję... albo chcę wierzyć w to, że szef polskiej policji razem z delegacją, wiedzieli, co wieźli (z Ukrainy do Warszawy – red.). Jeśli nie, to – przepraszam za określenie – są idiotami… To jest broń, tu musi być pozwolenie. Szczególnie, jeśli ją wprowadzasz na teren Polski. Muszą być odpowiednie pozwolenia z konsulatu albo zostawiasz ją w depozycie w służbie celnej. Na lotnisku byłby prześwietlony, a na granicy w pociągu odpuszczono. Nie powinno tak być. Ktoś powinien za to odpowiedzieć – mówi nam były funkcjonariusz KGP.
Drugi nasz rozmówca, obecny funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, uważa, że sprawa nie powinna być zamieciona pod dywan.
– Wiem, że nie było przestępczego zamiaru, ale komendant główny nielegalnie przewiózł przez granicę broń. Później nielegalnie jej użył, stwarzając zagrożenie dla wielu osób. Powinien mieć zarzuty – mówi nam nasz informator.
"Eksplozja prezentu": co wiemy
W środę w budynku Komendy Głównej Policji doszło do wybuchu, na skutek którego uszkodzeniu uległ strop, a także pomieszczenia na trzech piętrach.
W czwartek Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji wydało oświadczenie, z którego treści wynika, że w środę "o godz. 7.50 w pomieszczeniu sąsiadującym z gabinetem komendanta głównego policji doszło do eksplozji". MSWiA podkreśliło, że "eksplodował prezent" od jednego z szefów ukraińskich służb, który gen. Szymczyk otrzymał podczas swojej niedawnej wizyty w Ukrainie. Według nieoficjalnych doniesień tym "prezentem" miał być granatnik, który eksplodował w gabinecie komendanta.
– On tego prezentu nie powinien dostać, to też jest kwestia braku odpowiedzialności, tych, którzy wręczyli mu broń. Mogły zadziałać elementy kulturowe i podejście, że skoro Szymczyk jest szefem polskiej policji, to mu wszystko wolno. Pomyśleli, że nikt nie sprawdzi komendanta głównego polskiej policji. I jeszcze dali mu uzbrojony granatnik. Dobrze, że żyje, ale ma kłopot prawny – mówi WP były wysoko postawiony funkcjonariusz policji.
"Od zawalenie stropu słuchu się nie traci, więc musiało tam pierd.. nieźle"
Oficer ABW: – To szczęście, że szef polskiej policji żyje. Rozpakował prezent i stwierdził: "Zobaczę, co ja tu dostałem"… I jeszcze pewnie powiedział: "Ci to mają sprzęt". Przyłożył sobie, nacisnął – tak jak chłopcy w przedszkolu – no i huknęło… Z moich źródeł wychodzi, że Szymczyk słuch stracił. To od zawalenie stropu słuchu się nie traci, więc musiało tam pierd... nieźle – komentuje nasz rozmówca.
Były funkcjonariusz KGP: - To, że granatnik pojawił się w Komendzie Głównej Policji, jest problemem dla całej służby. Szef policji powinien dać od razu broń do zabezpieczenia i rozpocząć procedurę: co z tym dalej zrobić. A - jak wiadomo - to się wydarzyło tuż przed codzienną odprawą, na chwilę przed godz. 8. Nie można mówić, że był wybuch i nic takiego się nie stało. Stało się i to powinny wyjaśnić służby – uważa były oficer policji.
Według MSWiA, prezent był podarunkiem od jednego z szefów ukraińskich służb. W wyniku eksplozji komendant doznał lekkich obrażeń i przebywał dwa dni na obserwacji w szpitalu. Lekkich obrażeń – niewymagających hospitalizacji – doznał też pracownik cywilny Komendy Głównej Policji.
Strona polska zwróciła się do strony ukraińskiej o złożenie stosownych wyjaśnień. Sprawą od początku zajmuje się prokuratura i odpowiednie służby.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski