Wybranowski: "To jest wojna, czyli o czym marzy lewica" [OPINIA]
Żeby wywołać oddolną rewolucję muszą zajść trzy podstawowe czynniki: należy wmówić umiarkowanej większości, że jej prawa są łamane, przekonać, że władza siłą tłumi pokojowe protesty oraz nadać buntowi przynajmniej pozory szlachetności. W momencie, gdy twarzą protestów stały się agresywne feministki, a pokojowe demonstracje zastąpiła przemoc - lewica straciła szansę na wygranie "społecznego buntu” w Polsce.
26.10.2020 | aktual.: 01.03.2022 14:21
Zakłócane msze święte, atakowane biura posłów, napadnięty, znieważony przez grupę 14-15 letnich dziewczynek w Szczecinku ksiądz, który z komunią szedł do ciężko chorego. Zdewastowany w Poznaniu pomnik 15 Pułku Ułanów Wielkopolskich, zwanych "Dziećmi Poznania”, zasłużonego w wojnie polsko-bolszewickiej, wystawionego ze składek publicznych samych Poznaniaków, chcących w ten sposób uhonorować swoich bliskich, którzy w wojnie o Niepodległą stracili życie.
Jeśli organizatorki proaborcyjnych protestów chciały przekonać opinię społeczną, to mogą zaliczyć sukces. Mnie przekonały, że mamy do czynienia nie z buntem społecznym w ważnej dla kobiet sprawie, ale zorganizowanymi, politycznymi ekscesami sterowanymi przez radykalnych lewicowych aktywistów.
I patrząc na reakcje opinii publicznej, tej tzw. umiarkowanej większości, dotąd opowiadającej się, jak od lat wskazywały sondaże, za tzw. "kompromisem aborcyjnym”, słusznie zaniepokojonej orzeczeniem TK – podobnie myślących jest więcej. No chyba, że ktoś naiwnie wierzy, że o prawa kobiet upomina się oderwana od rzeczywistości i sytuacji polskich kobiet feministka Marta Lempart, albo, że o równouprawnienie pań walczy niejaki Kamil Durczok, usunięty z TVN, czy prawomocnie skazany za wyłudzenia Rafał Gaweł.
A propos Marty Lempart - "To jest wojna” - krzyczała w weekend do uczestników demonstracji przeciwko niedawnemu orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego i znieważała wypełniających swoje obowiązki funkcjonariuszy policji krzycząc "Zamknij ryj psie” i "j...ć psy". Trudno uwierzyć, że radykalnym lewicowcom i związanym z nimi feministkom chodzi o prawa kobiet, bo obserwując ich aktywność na scenie politycznej i społecznej można odnieść bezsprzeczne wrażenie, że pojęcie o rzeczywistych problemach polskich kobiet pojęcie mają żadne.
Chodzi wyłącznie o władzę, o przejęcie jej metodą uliczną, bo – również jak pokazał czas – ekstremiści z żadnej strony sceny politycznej w Polsce wyborczego sukcesu nie odniosą i o ile nie sięgną po rząd dusz na drodze awantur i przemocy, zawsze będą jedynie barwnym, ale marginalnym folklorem politycznym.
Żeby skutecznie wykreować bunt społeczny, albo przynajmniej pozory takiego buntu, by przyciągnąć tych, którzy "idą za większością” należało stworzyć wrażenie łamania praw podstawowych. W tym wypadku praw kobiet.
Nierozsądne orzeczenie TK, który zakwestionował przepisy obowiązującej do tej pory ustawy aborcyjnej dały asumpt do takiego kreacji. Sondaże społeczne wskazywały od lat, że większa część opinii publicznej popiera obowiązujące rozwiązania i nie zgadza się na wychylenie aborcyjnego wahadła ani w jedną, ani w drugą stronę. Błąd legislatorów, by wystarczyło wszak doprecyzować na drodze ustawowej zakaz aborcji w sytuacji, gdy rokowania dziecka poczętego dają mu i jego rodzicom szansę na normalne życie, został wykorzystany do powielania zakłamanej narracji o planach całkowitego zakazu aborcji. Brak narracji ze strony trzymających władze i konserwatywnych środowisk opiniotwórczych, odkłamującej histeryczną narrację lewicy to nie błąd, to wielbłąd.
Szczęściem dla rządzących i nieszczęściem dla radykalnych lewicowych ekstremistów, nie udało im się, mimo wsparcia części mediów, skutecznie przekonać opinii publicznej o rzekomym tłumieniu protestów siłą.
Trzeba przyznać – próby były. Hasła "j...ć psy” i agresja wobec wykonujących obowiązki, niekiedy nawet zbyt ostrożnie funkcjonariuszy, miała sprowokować ich do zdecydowanej reakcji i obrazka "władza bije”. Szacunek dla policjantów, że w ferworze zajść i emocji nie dali się sprowokować.
Nie został też spełniony kolejny z podstawowych warunków kreacji społecznego buntu. Dojrzałym, świadomym swoich praw kobietom i ich partnerom trudno dziś utożsamiać się z ulicznymi awanturami, pobiciami, dewastacjami miejsc kultu religijnego czy symboli religijnych, z radykalnymi hasłami wywrzaskiwanymi przez kilkunastoletnie dziewczynki w okresie buntu młodzieńczego czy idiotycznymi hasłami aktywistów.
Wojciech Wybranowski dla WP Opinie