Wybory prezydenckie. Koziński: "Morawiecki pomaga Dudzie złapać polityczną równowagę" [OPINIA]
4 czerwca stał się dla Andrzeja Dudy trampoliną, od której urzędujący prezydent odbija się na ciąg dalszy kampanii wyborczej. Ale do jego reelekcji cały czas daleka droga.
04.06.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:22
Dzień 4 czerwca znowu okazuje się być wyjątkowo bieżący. Od 1989 r. tylko kilka razy udało się potraktować go jako datę czysto historyczną. Regułą stało się, że tego dnia w Polsce odbywają się zdarzenia w mocny sposób powiązane z aktualną polityką – i mające na nią spory wpływ.
Tak było rok temu. Choć przypadała wtedy 30. rocznica wyborów z 1989 r., to nagle uroczyste obchody stały się okazją do przepychanek (głównie słownych, choć też w pewnej chwili fizycznych) między premierem Mateuszem Morawieckim i prezydent Gdańska Aleksandrą Dulkiewicz. Szybko się okazało, że z tej rocznicy najbardziej zapadł w pamięć właśnie incydent między nimi.
W tym roku jest dokładnie to samo. Politycy próbują łapać wiatr w żagle i korzystają z historycznej daty oraz naturalnego skupienia się na niej Polaków, by zdobyć polityczne punkty. Bo wiedzą, że w kampanii wyborczej najważniejsze są emocje. A 4 czerwca je budzi, z wielu powodów. Gdy do wyborów zostają trzy tygodnie, każdy w nich startujący próbuje więc wykorzystać ten dzień jako trampolinę, która pozwoli mu się odbić na ciąg dalszy kampanii. Kto odbija się najwyżej?
Wybory prezydenckie. Magia 4 czerwca
Nie przypadkiem Rafał Trzaskowski właśnie na 4 czerwca zaplanował swoje kluczowe wystąpienie. Oczywiście, w Gdańsku. Rok temu w tym mieście, w tym dniu, próbował swoją karierę polityczną zrestartować Donald Tusk. Nieskutecznie, jego przemówienie okazało się kapiszonem – ale sam fakt, że oczekiwano na nie przez kilka miesięcy najlepiej pokazuje, jaka magia jest zaklęta w tej dacie. W emocjach, jakie ona wokół siebie skupia.
Teraz na tej emocjonalnej fali próbuje popłynąć Rafał Trzaskowski. Wykorzystać fakt, że początek kampanii miał bardzo udany oraz to, że jego główni rywale zostali w blokach startowych. A także wykorzystać świadomość, że PiS ma ogromne problemy ze złapaniem wewnętrznej równowagi, znalezieniem własnego języka w tej kampanii. Dokładając jeszcze inne problemy rządzącej partii (pandemia, ale też oskarżenia wobec Łukasza Szumowskiego) można było odnieść wrażenie, że obóz władzy znalazł się w defensywie – i cofa się pod naporem Trzaskowskiego oraz jego zwolenników powtarzających na okrągło "mamy dość".
Ale dziś obejrzeliśmy kolejny zwrot akcji. PiS wyraźnie uznał, że ma dość kampanijnego festiwalu Trzaskowskiego i postanowił wyprowadzić kontratak. Wykorzystać energię, emocje, jakie niesie ze sobą 4 czerwca i przejąć inicjatywę przed wyborami prezydenckimi. Rolę frontmana wziął na siebie Mateusz Morawiecki - wyraźnie jednak podkreślając, że działa na polecenie Andrzeja Dudy.
Wybory prezydenckie. Historia i pasja
Przypomnijmy jeszcze raz emocje, jakie są zaklęte w dacie 4 czerwca. Oczywiście, to dzień wyborów z 1989 r., ale także dzień obalenia rządu Jana Olszewskiego w 1992 r. W swoim pierwszym środowym wystąpieniu Morawiecki odwołał się tylko do tego drugiego zdarzenia. O częściowo wolnych wyborach sprzed 31 lat wspomniał później, dopiero w części odpowiedzi na pytania posłów - i przez negację, przypominając, że on w tych wyborach nie brał udziału.
Prezydent Duda z kolei wyborom z 1989 r. poświęcił sporo uwagi, opisując je jednak bardziej jako akt mobilizacji społecznej w sprzeciwie wobec komunizmu, niż jako akt polityczny, za którym stali konkretni aktorzy. W jego wystąpieniu te wybory miały jednego zbiorowego bohatera: Polaków. I szybko połączył te zdarzenia z 1992 r., gdzie bohater nosił już konkretne imię i nazwisko: Jan Olszewski.
Ale też wydarzenia z przełomu lat 80. i 90. miały dla Morawieckiego i Dudy mniejsze znaczenie. To były trampoliny służące przede wszystkim bieżącej agendzie. Tutaj prezydent i premier podzielili role między sobą bardzo precyzyjnie. Od mówienia był ten drugi. Pierwszy, owszem, też zabrał głos, ale jego wystąpienie sprowadziło się do jednego: stwierdzenia, że premier to jego człowiek działający na jego wyraźną prośbę.
Natomiast wrażenie zrobiło niemal godzinne wystąpienie Morawieckiego. On wchodził do dużej polityki jako technokrata. Gdy zabierał publicznie głos, to mówił sztywno, płasko, nieprzekonywująco. Natomiast dzisiaj w jego głosie – chyba po raz pierwszy – słychać było autentyczną pasję. Dodając do tego dobre przygotowanie merytoryczne, dużo faktów i detali, otrzymaliśmy jego najlepsze przemówienie w roli premiera.
Wybory prezydenckie. Wizja do przodu
Czy skuteczne? Pozwalające zrealizować polityczne cele? Morawiecki skupił się na dwóch kwestiach: walce z koronawirusem oraz pomyśle na rozwój Polski. Uznał, że w tych dwóch kwestiach wydobędzie najmocniej kontrast między pomysłami na kraj PiS-u oraz Platformy Obywatelskiej – dlatego też dokonał wielu porównań z czasami rządów PO-PSL.
Porównań, dodajmy, do których Platforma się nie odniosła. W swoich wystąpieniach po słowach premiera Borys Budka tylko wezwał do jego dymisji, z kolei inni posłowie tej partii skupiali się na atakach na Szumowskiego oraz wypominaniu Morawieckiemu, że był doradcą premiera Tuska. Ich komentarzy do tego, w jaki sposób rząd poradził sobie z pandemią, właściwie nie było. Już częściej komentowali to przedstawiciele Lewicy, którzy krytykowali tarczę antykryzysową. Dla PO ten temat praktycznie nie istniał.
Lecz już widać, że Lewica w wyborach prezydenckich się nie liczy. Rywalem Dudy jest tylko Trzaskowski - ich mecz będzie decydujący. Dlatego też kilka szpil, jakie Platformie wbił Morawiecki (choćby jego słowa o "pandemii politycznej nieodpowiedzialności", którą ma generować PO) zostanie w pamięci na dłużej.
Pod tym względem pomysł z wnioskiem o wotum zaufania dla rządu przyniósł efekt. Okazał się pomysłem nośnym – i wpisującym w się tradycje polskich 4 czerwca.
Ale też to nie jest tak, że Platforma i Trzaskowski po dobrym wystąpieniu Morawieckiego znaleźli się na deskach, a Budka nerwowo szuka ręcznika, by go rzucić na ring. Pomysł z wotum zaufania pozwolił jedynie Dudzie i PiS-owi kupić trochę czasu. Skupili uwagę na sobie, powiedzieli kilka mocnych fraz, przypominając o tym, w których miejscach mają przewagę nad Platformą. Lecz za chwilę PO i Trzaskowski oddadzą cios, uderzając w słabe punkty PiS-u – a tych w ostatnich tygodniach objawiło się zaskakująco dużo.
Dzisiejszymi wydarzeniami w polityce, PiS na pewno nie zapewnił sobie gwarancji wygranej Andrzeja Dudy. Jeśli urzędujący prezydent nie zdoła pokazać interesującego pomysłu do przodu, nie nakreśli precyzyjnej (nie ogólnikowej, jak mówienie o "silnym państwie") wizji kolejnej kadencji, to będzie ciągle drżał o wynik wyborów. Samo przypominanie o tym, że rząd bardzo skutecznie zarządził kryzysem wywołanym koronawirusem, do zwycięstwa może nie wystarczyć.
Agaton Koziński dla WP Opinie