Wybór ojca
Jarek Pińkowski, ojciec pięciorga dzieci, które do jutra mają być odebrane rodzicom i oddane do domu Dziecka w Trzemiętowie - o czym pisaliśmy w piątkowym Magazynie "Expressu" - w czwartek wieczorem powiesił się na klamce u drzwi łazienkowych.
Gdy go odcięto, był już siny, z niewyczuwalnym tętnem. Teraz o jego życie i zdrowie walczą lekarze Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu nad Wisłą. Nie wiadomo, jak długo mózg był niedotleniony i czy Jarkowi kiedykolwiek wróci świadomość.
Już przed wypadkiem leczył się w poradni zdrowia psychicznego, a na swoim koncie miał prawie dwadzieścia prób samobójczych. Po raz pierwszy jednak nie posłużył się lekami psychotropowymi i zostawił list pożegnalny obciążający wymiar sprawiedliwości.
W piątkowym wydaniu magazynu "Expressu Bydgoskiego" opisaliśmy tragedię zamieszkałej w podbydgoskim Cielu rodziny Pińkowskich. Na wniosek kuratora sprawującego dozór nad dziećmi po ograniczeniu władzy rodzicielskiej Sąd Okręgowy w Bydgoszczy postanowił umieścić całą piątkę pociech (wszystkie w wieku szkolnym) w placówce opiekuńczo-wychowawczej. Decyzję taką sąd uzasadnił informacjami uzyskanymi od kuratora i brakiem współpracy rodziców z nim, lekarzami i szkołą. Wspomniał również o agresywnym zachowaniu ojca, problemach wychowawczych z dziećmi w szkole i "niewydolności wychowawczej" matki.
Dla dzieci, nawet tych sprawiających trudności wychowawcze, a tym bardziej dla rodziców, decyzja sądu, na dodatek wskazująca datę - do 16 marca bieżącego roku - była niechcianym i krzywdzącym wyrokiem. Dla nich dom rodzinny, nawet przeludniony, ale z rodzicami, choćby niewydolnymi wychowawczo, znaczył więcej aniżeli najlepszy nawet dom dziecka, zapewniający spokój i lepsze warunki do nauki. Im bliżej było terminu, tym bardziej miotali się Pińkowscy. - Broniliśmy się przed oddaniem dzieci - ale jakie szanse ma rodzina uboga i niewykształcona? - z żalem pyta Ewa. - Nawet po wypadku pani z opieki społecznej powiedziała, że ani artykuły w gazecie, ani nic innego nam nie pomoże i dzieci i tak będą od nas zabrane. Dodali nam 200 złotych na sklep i tyle pomocy gminy.
Jarek też nie widział żadnych szans na uratowanie dzieci, oprócz, jak to nazwał, swego poświęcenia.
Krytyczny wieczór
Oszczędzali, więc szybko kładli się spać: żeby nie wypalać światła. Grało radio, oglądali po cichutku program w telewizji. Nagle, dziesięć minut przed dziesiątą wieczór, Jarek wyszedł na korytarz i, jak mówią dzieci, zrobiło się jakoś cicho.
- Pomyślałam, że jest w toalecie i że ja też pójdę się umyć. Wyszłam na korytarz i wtedy go zobaczyłam. Na podłodze, z przywiązanym do klamki sznurkiem do wiązania worków na szyi. Wpadłam w taką panikę, że nawet go nie odcięłam, zrobił to szwagier, po którego pobiegłam do mieszkania teściowej piętro niżej. To on udzielił mężowi pierwszej pomocy.
Reanimacja nie przyniosła rezultatów, bo Jarka pogotowie zabierało nieprzytomnego. Trafił na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej w bydgoskim Bizielu, potem przewieziono go do szpitala w Świeciu. Przyjechała policja, prokuratura. Wzięli ze sobą list pożegnalny Jarka.
"Do Prokuratury Rejonowej w Bydgoszczy. Proszę o wszczęcie śledztwa przeciwko sędzinie ... (imię i nazwisko znane redakcji), która chce mi zabrać dzieci bezpodstawnie. Dzieci bardzo przeżywają odejście od rodziców i dlatego ja odebrałem sobie życie - przez sędzinę (to samo nazwisko) - żeby uratować dzieci. Jest Pani tego winna - mojej śmierci. Za moją śmierć i poświęcenie powinna odpowiadać pani (nazwisko sędziny) przed Najwyższym Trybunałem. Życzę Pani odpowiedniej kary. Jarosław Pińkowski. 11.03.2004."
Ewa Adamska-Drgas