Wszedł na scenę, założył kostium i podpalił teatr
W spodniach od piżamy, w szlafroku, pluszowym płaszczu, z walizką pełną rekwizytów w ręce - tak ubrany Marek Ś. wyłonił się z zadymionej i płonącej sali Teatru Ludowego w Krakowie. - Jestem aktorem, artystą - rzucił dumnie, wycierając załzawione oczy. Nie był to jednak żaden oryginalny występ, ale prawdziwy pożar. Teraz mężczyzna odpowiada za kradzież rekwizytów i podpalenie. Nie przyznaje się do winy.
26.11.2009 | aktual.: 27.11.2009 09:42
Miejsce zdarzenia: Kraków, Rynek Główny, scena pod Ratuszem. Czas: 2 w nocy, 27 czerwca br. Bohater: bezrobotny 39-letni Marek Ś., z zawodu projektant, niekarany, bez majątku. Urodził się w Krakowie, potem na 18 lat wyemigrował do USA, wrócił przed trzema laty i tułał się po kraju, bo nie miał gdzie mieszkać.
- Spałem na ławkach w parku, czasem u znajomych - powie potem na przesłuchaniu. Żywił się w jadłodajniach dla bezdomnych, utrzymywał ze sprzedawania obrazów na ul. Floriańskiej i grania na gitarze. Dusza artysty gwałtownie obudziła się w nim po dwóch piwach w nocy z 26 na 27 czerwca br. Dyskretnie wśliznął się do teatru i ukrył w rekwizytorni.
- Słyszałyśmy jakieś hałasy, ale myślałyśmy, że to szczur - tłumaczyły się potem pracownice teatru. Tymczasem Marek Ś. zaczekał, aż wszyscy opuszczą teatr i przylegającą do niego kawiarnię i korzystając z nieobecności aktorów, sam wstąpił na scenę, przymierzył kilka kostiumów. Nie przeszkadzało mu, że nie ma widowni.
30-40: na tyle tysięcy dyrektor wstępnie wycenił straty w teatrze
W końcu nieco zmęczony położył się spać, niebieską walizkę, jeden z rekwizytów, podłożył sobie pod głowę.
- Obudziłem się, a wszędzie był dym. Pobiegłem w stronę światła, a okazało się, że w drzwiach stoją strażacy - cieszył się uratowany.
Gdy chwilę pooddychał przez maskę tlenową, stanął oko w oko z wezwanym na miejsce pożaru Jackiem Stramą, dyrektorem teatru.
- Mężczyzna mówił, że jest artystą i został zaproszony, by tu grać. Musiał się schować w rekwizytorni, bo tylko tam nie ma monitoringu - Strama przyznał na przesłuchaniu na policji. Wstępnie wycenił straty spowodowane pożarem na 30 - 40 tys. zł. - Zniszczono scenografię, oświetlenie, drogie rekwizyty. Na szczęście, jesteśmy ubezpieczeni - dodał. Skąd poprzewracane meble w pomieszczeniach teatru? - Musiałem to zrobić, jak uciekałem w panice. Mnie groziła śmierć, ktoś chciał mnie spalić, gdy bawiłem się strojami w garderobie - Marek Ś. nie miał wątpliwości.
Zaprzeczał, by to on zaprószył ogień, kiedy chciał sobie rozświetlić ciemności. Pracownicy Ludowego zeznali, że przed zamknięciem pomieszczeń wyłączyli prąd. - Ale ja byłem na scenie i światło się paliło - zapewniał Marek Ś.
Barmanowi Piotrowi M., z kawiarni ratuszowej, który pierwszy wpuścił strażaków, rzucił: "Grałem na scenie. Przyszedłem tam, bo lubię taki świat." Za dowody rzeczowe w sprawie uznano czarną torbę z kalendarzem, kopertami i obrazem, własność mężczyzny. Oskarżono go o kradzież rekwizytów, płaszcza i walizki oraz o nieumyślne spowodowanie pożaru. Grozi mu do pięciu lat więzienia.
Gdy po raz kolejny Marek Ś. nie zjawił się we wtorek na swoim procesie przed Sądem Rejonowym dla Krakowa Śródmieścia, sędzia Konrad Gwoździewicz zrobił groźną minę.
- Trzeba zastanowić się, czy nie ma konieczności aresztowania oskarżonego. Damy mu jeszcze jedną szansę - zapowiedział. Artysta przepadł, nie odbiera wezwań na proces, nie ma dokumentów ani adresu. Dysponuje tylko kartą do Biblioteki Jagiellońskiej.
Kolejna rozprawa odbędzie się 8 stycznia 2010 r.