"Mam 46 lat, jestem żonaty i mam 2 małoletnich dzieci. 3 grudnia 1940 roku zostałem przeniesiony do obozu oficerskiego w Tignabruaich (…) po przybyciu oświadczył mi komendant tego obozu płk Spałek, (…) że ciąży na mnie zarzut pijaństwa, karciarstwa i erotomanii. Oświadczam, że w ogóle nie piję alkoholu, w karty grać nie umiem, a co się tyczy zarzutu erotomanii to oświadczam, że zboczenia takiego nie mam, a przypisywany mi zarzut polega widocznie na anonimowym doniesieniu, złośliwym i bezpodstawnym. W sprawie powyższych zarzutów nie byłem w ogóle przesłuchiwany ani w postępowaniu sądowym, ani dyscyplinarnym, ani też honorowym i nie dano mi możności ujawnienia sprawców fałszywego meldunku ani też wytłumaczenia się przed jakąkolwiek instancją” - pisał kpt. inż. Sergiusz Niedzielski 20 lutego 1941 r. do Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego.
Sergiusz Niedzielski był jednym z 1700 oficerów i 20 generałów, którzy przewinęli się przez działające na wyspie Bute i w Tignabruaich obozy odosobnienia dla oficerów, stworzonych na polecenie gen. Sikorskiego w sierpniu 1940 roku. Pomysł, żeby w ten sposób odsunąć od władzy przeciwników politycznych, narodził się po klęsce kampanii wrześniowej 1939 roku.
Wówczas środowiska związane z gen. Sikorskim bezpardonowo oskarżały obóz sanacyjny i dowództwo o nieprzygotowanie kraju do wojny, zły stan armii i lotnictwa. Nie zważając na fatalną do takich rozgrywek sytuację polityczną, już 10 października 1939 roku specjalna komisja powołana w Paryżu rozpoczęła prace nad wyjaśnieniem klęski wrześniowej i wskazaniem winnych. Na początku stycznia 1940 roku minister Stańczyk na posiedzeniu Rady Ministrów złożył nawet wniosek o postawienie przed sądem wojennym Edwarda Rydza-Śmigłego.
Tymczasem we Francji zgromadziło się wielu polskich oficerów, którzy po zakończonej kampanii chcieli wstąpić do powstającej tam armii polskiej. Dla ludzi Sikorskiego oficerowie ci jako zwolennicy sanacji stanowili zagrożenie i należało się ich pozbyć. Już w październiku 1940 r. w Cerizay powstało pierwsze miejsce odosobnienia dla oficerów kierowanych tam na podstawie decyzji dowódcy, bez wyroku sądowego. Nie był to typowy obóz - nie było drutów, krat, strażników. Oficerowie poruszali się swobodnie po Cerizay, jednak musieli się codziennie meldować, a każdorazowe wyjście poza obręb miasteczka wymagało pozwolenia od komendanta. Wśród nich byli m.in. dyrektor Państwowych Zakładów Lotniczych płk Mieczysław Abczyński, gen. Stefan Dąb-Biernacki - inspektor armii w Wilnie i dowódca Armii "Prusy" w kampanii wrześniowej, gen. Stanisław Kwaśniewski - prezes Ligii Morskiej i Kolonialnej, por. Ludwik Łubieński - szef kancelarii ministra Józefa Becka, płk Mieczyslaw Wyżeł-Ścieżyński - prezes związku Dziennikarzy
Polskich. W celach propagandowych rozpowszechniano plotkę, iż do Cerizay trafili głównie malwersanci, alkoholicy i homoseksualiści.
Pobyt dla większości przetrzymywanych w obozie w Cerizay zwanym Serezą-Berezą (ze względu na fonetyczne podobieństwo do Berezy Kartuskiej) zakończył się dopiero wraz z kapitulacją Francji. Jednak przyszłość okazała się wcale nie lepsza. Zmierzając na własną rękę do Wielkiej Brytanii, do formowanych w Szkocji oddziałów WP, zwolnieni z Cerizay oficerowie nie podejrzewali, że wkrótce znowu znajdą się w kolejnym obozie.
Rozkazem gen. Mariana Kukiela p.o. Dowódcy Obozów i Oddziałów Wojska Polskiego w Szkocji z dnia 11 sierpnia 1940 roku stworzono analogiczny do Cerizay obóz dla tzw. "oficerów pozostających bez przydziału" - tym razem na szkockiej wyspie Bute w Rothestay, nazwaną wkrótce Wyspą Wężów.
Rothestay, którego kąpielisko siarczano-solankowe było celem wycieczek mieszkańców oddalonego o 60 km Glasgow, stało się teraz więzieniem m.in. dla Michała Grażyńskiego - przedwojennego wojewody śląskiego i naczelnika Związku Harcerstwa Polskiego, płk. Tadeusza Munnicha - adiutanta Edwarda Rydza-Śmigłego oraz wielu innych polskich oficerów. Obok obozu na wyspie Bute, tyle że na lądzie w Tignabruaich, powstał drugi obóz dla jednostek pałających wyjątkową nienawiścią do gen. Sikorskiego oraz - jak zwykle dla - homoseksualistów.
Oficerowie mieli w Rothestay dobre warunki, niektórzy nawet sprowadzili tu swoje rodziny. Za żołd zredukowany do 3/5 wynajmowali kwatery na terenie miasteczka, po którym mogli się swobodnie poruszać. Podobnie jak w Cerizay, żeby je opuścić, potrzebowali pozwolenia. Choć obóz w Rothestay powstał w porozumieniu z władzami brytyjskimi, to ci nie wiedzieli o jego rzeczywistym charakterze. Rodziło to plotki na temat przetrzymywanych tam osób. Władysław Dec, jeden z mieszkańców Rothestay wspomina: "- Czy wy jesteście podejrzani? - zapytała mnie pewna Szkotka z Glasgow, usiadłszy przy moim stoliku w kawiarni. - Mój ojciec mówił, że w Rothestay osadzeni są Polacy, którzy w Polsce współpracowali z Niemcami".
Największą zmorą i problemem była przerażająca nuda, bezczynność i poczucie zepchnięcia na margines. Wielu staczało się na intelektualne i moralnie, popadało w alkoholizm. "Nastroje są fatalne: pijaństwo panuje na całej linii, zupełny zanik morale wojskowego, nienawiść względem władzy, rozdrażnienie najwyższym stopniu, jednym słowem stosunki jak w wojsku rosyjskim przed rewolucją 1917 roku" - pisał autor przemyconego z Rothestay listu (obowiązywała cenzura). Nie było szans na uzyskanie przydziału wojskowego ani na jakąkolwiek pracę. Dowództwo zignorowało prośbę przetrzymywanych w obozie 100 saperów o przydział pracy w Londynie przy rozbiórce domów, naprawianiu szkód czy rozbrajaniu bomb. "Jeżeli możecie, zróbcie coś, żeby ratować od rozkładu trochę żołnierzy, którzy tu są" - apelował wspomniany wyżej anonimowy oficer. Dla niektórych sytuacja ta była nie do zniesienia. Tadeusz Munnich wspominał, że wkrótce po powstaniu obozu "ratując honor munduru" zastrzelił się dr Jan Mintowt-Czyż, zaś kilkunastu oficerów
dostało zaburzeń umysłowych i trafiło do szpitala.
Stefan Mękarski 7 listopada 1940 roku zanotował w swoim dzienniku z Rothestay dramatyczne słowa innego więźnia: "Czy użyto nas do czego? Czy mamy poczucie spełnionego dla sprawy publicznej obowiązku? Przecież w najstraszliwszy, najkarygodniejszy sposób marniejemy w nieróbstwie. Dostajemy regularnie w soboty funty, mamy na sobie mundury, mamy bieliznę, ciepłe miękkie łóżko, kominek pani Morrisonowej, do którego co chwila dorzucamy kamienie węgla i szczapy drzewa, ciepło nam jest, dostajemy jajko na śniadanie, wypijamy X gorących herbat dziennie. Gramy w brydża, chodzimy na czarną do kawiarni i do kina na idiotyzmy amerykańskich kowbojów. Wegetujemy, wspaniale przeżywamy w luksusie najstraszliwszą wojnę w dziejach na odległej, prawie bezpiecznej wyspie. Martwimy się zgubionym kluczem od sali przy Barone Road i pijaństwem pana porucznika Kapczyńskiego".
Decyzję gen. Sikorskiego i Ministerstwa Spraw Wojskowych o zamknięciu obozów w Rothestay spowodował przypadek. Na Rothestay mieszkała siostra Henry'ego Morrisona, członka Labour Party. Kiedy brat przyjechał ją odwiedzić, spotkał mieszkających u siostry i nieustannie grających w brydża kilku polskich oficerów. Henry Morrison oraz Gerard McKinney zainteresowali tą sprawą brytyjskich parlamentarzystów i spowodowali interpelację poselską na forum Izby Gmin.
Pod naciskiem rządu brytyjskiego obozy w Rothestay zostały rozwiązane w czerwcu 1942 roku, oficerowie otrzymali po 20 funtów i mogli iść dokąd chcieli.
Do dziś trudno zrozumieć dlaczego w obliczu przegranej wojny najwyżsi rangą polscy wojskowi sięgnęli po tak prymitywne metody i zamiast myśleć o konsolidacji sił w obliczu niemieckiego i rosyjskiego najeźdźcy, kontynuowali dawną walkę polityczną.
Marta Tychmanowicz dla Wirtualnej Polski