Wstydliwa karta w historii Polski - milczano o tym przez lata
11 sierpnia 1940 roku w Szkocji powstały miejsca odosobnienia dla polskich oficerów, przeciwników politycznych rządu gen. Sikorskiego stworzone przez... polskie władze. Przez obozy te przewinęło się blisko 1700 oficerów, którzy zepchnięci na margines działań wojennych zamiast walczyć, pili wódkę i grali w brydża. To jedna z przemilczanych i niechlubnych kart w historii polskiego wojska.
11.08.2011 | aktual.: 24.08.2011 10:58
"Mam 46 lat, jestem żonaty i mam 2 małoletnich dzieci. 3 grudnia 1940 roku zostałem przeniesiony do obozu oficerskiego w Tignabruaich (…) po przybyciu oświadczył mi komendant tego obozu płk Spałek, (…) że ciąży na mnie zarzut pijaństwa, karciarstwa i erotomanii. Oświadczam, że w ogóle nie piję alkoholu, w karty grać nie umiem, a co się tyczy zarzutu erotomanii to oświadczam, że zboczenia takiego nie mam, a przypisywany mi zarzut polega widocznie na anonimowym doniesieniu, złośliwym i bezpodstawnym. W sprawie powyższych zarzutów nie byłem w ogóle przesłuchiwany ani w postępowaniu sądowym, ani dyscyplinarnym, ani też honorowym i nie dano mi możności ujawnienia sprawców fałszywego meldunku ani też wytłumaczenia się przed jakąkolwiek instancją” - pisał kpt. inż. Sergiusz Niedzielski 20 lutego 1941 r. do Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego.
Sergiusz Niedzielski był jednym z 1700 oficerów i 20 generałów, którzy przewinęli się przez działające na wyspie Bute i w Tignabruaich obozy odosobnienia dla oficerów, stworzonych na polecenie gen. Sikorskiego w sierpniu 1940 roku. Pomysł, żeby w ten sposób odsunąć od władzy przeciwników politycznych, narodził się po klęsce kampanii wrześniowej 1939 roku.
Wówczas środowiska związane z gen. Sikorskim bezpardonowo oskarżały obóz sanacyjny i dowództwo o nieprzygotowanie kraju do wojny, zły stan armii i lotnictwa. Nie zważając na fatalną do takich rozgrywek sytuację polityczną, już 10 października 1939 roku specjalna komisja powołana w Paryżu rozpoczęła prace nad wyjaśnieniem klęski wrześniowej i wskazaniem winnych. Na początku stycznia 1940 roku minister Stańczyk na posiedzeniu Rady Ministrów złożył nawet wniosek o postawienie przed sądem wojennym Edwarda Rydza-Śmigłego.
Tymczasem we Francji zgromadziło się wielu polskich oficerów, którzy po zakończonej kampanii chcieli wstąpić do powstającej tam armii polskiej. Dla ludzi Sikorskiego oficerowie ci jako zwolennicy sanacji stanowili zagrożenie i należało się ich pozbyć. Już w październiku 1940 r. w Cerizay powstało pierwsze miejsce odosobnienia dla oficerów kierowanych tam na podstawie decyzji dowódcy, bez wyroku sądowego. Nie był to typowy obóz - nie było drutów, krat, strażników. Oficerowie poruszali się swobodnie po Cerizay, jednak musieli się codziennie meldować, a każdorazowe wyjście poza obręb miasteczka wymagało pozwolenia od komendanta. Wśród nich byli m.in. dyrektor Państwowych Zakładów Lotniczych płk Mieczysław Abczyński, gen. Stefan Dąb-Biernacki - inspektor armii w Wilnie i dowódca Armii "Prusy" w kampanii wrześniowej, gen. Stanisław Kwaśniewski - prezes Ligii Morskiej i Kolonialnej, por. Ludwik Łubieński - szef kancelarii ministra Józefa Becka, płk Mieczyslaw Wyżeł-Ścieżyński - prezes związku Dziennikarzy
Polskich. W celach propagandowych rozpowszechniano plotkę, iż do Cerizay trafili głównie malwersanci, alkoholicy i homoseksualiści.
Pobyt dla większości przetrzymywanych w obozie w Cerizay zwanym Serezą-Berezą (ze względu na fonetyczne podobieństwo do Berezy Kartuskiej) zakończył się dopiero wraz z kapitulacją Francji. Jednak przyszłość okazała się wcale nie lepsza. Zmierzając na własną rękę do Wielkiej Brytanii, do formowanych w Szkocji oddziałów WP, zwolnieni z Cerizay oficerowie nie podejrzewali, że wkrótce znowu znajdą się w kolejnym obozie.
Rozkazem gen. Mariana Kukiela p.o. Dowódcy Obozów i Oddziałów Wojska Polskiego w Szkocji z dnia 11 sierpnia 1940 roku stworzono analogiczny do Cerizay obóz dla tzw. "oficerów pozostających bez przydziału" - tym razem na szkockiej wyspie Bute w Rothestay, nazwaną wkrótce Wyspą Wężów.
Rothestay, którego kąpielisko siarczano-solankowe było celem wycieczek mieszkańców oddalonego o 60 km Glasgow, stało się teraz więzieniem m.in. dla Michała Grażyńskiego - przedwojennego wojewody śląskiego i naczelnika Związku Harcerstwa Polskiego, płk. Tadeusza Munnicha - adiutanta Edwarda Rydza-Śmigłego oraz wielu innych polskich oficerów. Obok obozu na wyspie Bute, tyle że na lądzie w Tignabruaich, powstał drugi obóz dla jednostek pałających wyjątkową nienawiścią do gen. Sikorskiego oraz - jak zwykle dla - homoseksualistów.
Oficerowie mieli w Rothestay dobre warunki, niektórzy nawet sprowadzili tu swoje rodziny. Za żołd zredukowany do 3/5 wynajmowali kwatery na terenie miasteczka, po którym mogli się swobodnie poruszać. Podobnie jak w Cerizay, żeby je opuścić, potrzebowali pozwolenia. Choć obóz w Rothestay powstał w porozumieniu z władzami brytyjskimi, to ci nie wiedzieli o jego rzeczywistym charakterze. Rodziło to plotki na temat przetrzymywanych tam osób. Władysław Dec, jeden z mieszkańców Rothestay wspomina: "- Czy wy jesteście podejrzani? - zapytała mnie pewna Szkotka z Glasgow, usiadłszy przy moim stoliku w kawiarni. - Mój ojciec mówił, że w Rothestay osadzeni są Polacy, którzy w Polsce współpracowali z Niemcami".
Największą zmorą i problemem była przerażająca nuda, bezczynność i poczucie zepchnięcia na margines. Wielu staczało się na intelektualne i moralnie, popadało w alkoholizm. "Nastroje są fatalne: pijaństwo panuje na całej linii, zupełny zanik morale wojskowego, nienawiść względem władzy, rozdrażnienie najwyższym stopniu, jednym słowem stosunki jak w wojsku rosyjskim przed rewolucją 1917 roku" - pisał autor przemyconego z Rothestay listu (obowiązywała cenzura). Nie było szans na uzyskanie przydziału wojskowego ani na jakąkolwiek pracę. Dowództwo zignorowało prośbę przetrzymywanych w obozie 100 saperów o przydział pracy w Londynie przy rozbiórce domów, naprawianiu szkód czy rozbrajaniu bomb. "Jeżeli możecie, zróbcie coś, żeby ratować od rozkładu trochę żołnierzy, którzy tu są" - apelował wspomniany wyżej anonimowy oficer. Dla niektórych sytuacja ta była nie do zniesienia. Tadeusz Munnich wspominał, że wkrótce po powstaniu obozu "ratując honor munduru" zastrzelił się dr Jan Mintowt-Czyż, zaś kilkunastu oficerów
dostało zaburzeń umysłowych i trafiło do szpitala.
Stefan Mękarski 7 listopada 1940 roku zanotował w swoim dzienniku z Rothestay dramatyczne słowa innego więźnia: "Czy użyto nas do czego? Czy mamy poczucie spełnionego dla sprawy publicznej obowiązku? Przecież w najstraszliwszy, najkarygodniejszy sposób marniejemy w nieróbstwie. Dostajemy regularnie w soboty funty, mamy na sobie mundury, mamy bieliznę, ciepłe miękkie łóżko, kominek pani Morrisonowej, do którego co chwila dorzucamy kamienie węgla i szczapy drzewa, ciepło nam jest, dostajemy jajko na śniadanie, wypijamy X gorących herbat dziennie. Gramy w brydża, chodzimy na czarną do kawiarni i do kina na idiotyzmy amerykańskich kowbojów. Wegetujemy, wspaniale przeżywamy w luksusie najstraszliwszą wojnę w dziejach na odległej, prawie bezpiecznej wyspie. Martwimy się zgubionym kluczem od sali przy Barone Road i pijaństwem pana porucznika Kapczyńskiego".
Decyzję gen. Sikorskiego i Ministerstwa Spraw Wojskowych o zamknięciu obozów w Rothestay spowodował przypadek. Na Rothestay mieszkała siostra Henry'ego Morrisona, członka Labour Party. Kiedy brat przyjechał ją odwiedzić, spotkał mieszkających u siostry i nieustannie grających w brydża kilku polskich oficerów. Henry Morrison oraz Gerard McKinney zainteresowali tą sprawą brytyjskich parlamentarzystów i spowodowali interpelację poselską na forum Izby Gmin.
Pod naciskiem rządu brytyjskiego obozy w Rothestay zostały rozwiązane w czerwcu 1942 roku, oficerowie otrzymali po 20 funtów i mogli iść dokąd chcieli.
Do dziś trudno zrozumieć dlaczego w obliczu przegranej wojny najwyżsi rangą polscy wojskowi sięgnęli po tak prymitywne metody i zamiast myśleć o konsolidacji sił w obliczu niemieckiego i rosyjskiego najeźdźcy, kontynuowali dawną walkę polityczną.
Marta Tychmanowicz dla Wirtualnej Polski