Wspomnienia walk w Karbali. "Kto raz wyjechał na wojnę, nigdy z niej nie wraca"
- Zaczęło mnie denerwować odpowiadanie na pytania, czy wydarzenia w Karbali opisywane w mediach są prawdziwe. Spotkałem się nawet z sugestiami wojskowych na ważnych stanowiskach, że wyolbrzymiamy to, co się wtedy wydarzyło, że koloryzujemy i robimy z siebie bohaterów. Ludzie nie wierzą, że uczestniczyliśmy w tak intensywnych bojach - mówi w wywiadzie dla "Polski Zbrojnej" ppłk Grzegorz Kaliciak, dowódca polskich żołnierzy, którzy w 2004 roku bronili ratusza w Karbali. W ten sposób tłumaczy, dlaczego podjął się napisania niedawno opublikowanej książki o tamtych wydarzeniach.
18.09.2015 11:41
Bogusław Politowski, "Polska Zbrojna": Czy po 11 latach od tamtych wydarzeń wspomnienia są nadal tak silne, że zdecydował się pan przelać je na papier?
Ppłk. Grzegorz Kaliciak: - Pomysł spisania relacji z walk, w których braliśmy udział, kiełkował we mnie od dawna. Nigdy jednak nie było na to czasu, brakowało motywacji. Dopiero kiedy reżyser Krzysztof Łukaszewicz zdecydował się nakręcić film fabularny o tamtych wydarzeniach, poczułem inspirację, aby rozpocząć pracę nad książką.
Były jeszcze jakieś inne powody?
- Tak, było kilka. Zaczęło mnie denerwować odpowiadanie na pytania, czy wydarzenia w Karbali opisywane w mediach są prawdziwe. Czy rzeczywiście braliśmy udział w tak krwawych walkach, jeżdżąc nieopancerzonymi honkerami? Spotkałem się nawet z sugestiami wojskowych na ważnych stanowiskach, że wyolbrzymiamy to, co się wtedy wydarzyło, że koloryzujemy i robimy z siebie bohaterów. Ludzie nie wierzą, że uczestniczyliśmy w tak intensywnych bojach.
Książka zmieni te opinie?
- Na kilkuset stronach opisałem wszystko, co dotyczy tamtych wydarzeń. Czytelnik dowie się, kto jechał wtedy na misję i dlaczego, jaki mieliśmy sprzęt i uzbrojenie. Przedstawiam ówczesną sytuację polityczną i militarną w Iraku. Opisuję, kim był szyicki przywódca Muktada as-Sadr i dlaczego wzniecił powstanie. Relacjonuję przebieg bitew i potyczek, które tam stoczyliśmy. Wszystko ilustruję zdjęciami, dołączyłem wiele dokumentów nigdy dotychczas niepublikowanych.
Dowódcy, którzy brali udział w tragicznych wydarzeniach wojennych, rzadko sięgają po pióro. Czy nie jest to jednocześnie jakiś rodzaj terapii, oczyszczenia, ucieczki od tragicznych wspomnień?
- Po części jest to może jakieś wyrzucenie z siebie traumy. Bardziej jednak duma, że po takich zmaganiach razem z moimi ludźmi wszyscy żywi powróciliśmy do kraju. Jest to także hołd oddany podwładnym z kompanii "Fox", którzy okazali się prawdziwymi wojownikami. Nie przedstawiam ich jednak jako superbohaterów. Nie piszę, że byli doskonali. Jedni wykazali maksimum bohaterstwa, inni robili tylko to, co do nich należało, ale wszyscy dobrze wykonali bardzo niebezpieczne zadania.
Niestety wielu nadzwyczaj bohaterskich ludzi do dzisiaj nie zostało przez władze wojskowe należycie uhonorowanych. Zasłużyli na znacznie więcej niż Gwiazdę Iraku, którą otrzymuje każdy uczestnik misji. Niestety, wojskowa machina wyrażania uznania gdzieś się zacięła i do dzisiaj nie może ruszyć... Ubolewam nad tym. Być może książka i film sprawią, że mimo zawiłości przepisów, nawet po tylu latach te sprawy zostaną odpowiednio załatwione.
W książce dużo jest o poświęceniu i bohaterstwie. Ale czy jest w niej mowa także o tych, którzy nie wytrzymali i po pierwszej bitwie o City Hall, gdzie zginęło ponad 100 rebeliantów, powiedzieli "dosyć!"?
- Nie ukrywam, że zdarzało się, że ktoś odmówił wykonania rozkazu, że kilku moich ludzi po pierwszych dniach walk zdecydowało się wracać do kraju. Nie potępiam ich jednak w żaden sposób. Ktoś, kto tak jak my przeżył wielogodzinne ostrzały, kto stał się celem, kto liczył się z tym, że zaraz zginie, zrozumie, że w takiej sytuacji można nie wytrzymać psychicznie. Jeden z rozdziałów poświęcam opisowi tego, czym jest PTSD - zespół stresu pourazowego, i jakie są jego skutki. Można powiedzieć, że rozgrzeszam tych, którzy nie wytrzymali.
Powiedział pan, że kto raz wyjechał na wojnę, nigdy z niej nie wraca…
- Bo to jest prawda. Wielu moich ludzi jeszcze gorszą walkę niż na ulicach Karbali toczyło z samym sobą po powrocie z misji. Nie ma co ukrywać, że w ich rodzinach zaczęło dochodzić do przemocy. Niektórzy próbowali uciec w alkohol. Wiele małżeństw się rozpadło. Trzeba było mnóstwa czasu, starań i cierpliwości najbliższych, aby w głowach tych żołnierzy ucichły strzały.
Mam kontakt z jednym podwładnym, który od dawna jest już w cywilu. Ma za sobą wszystkie wspomniane etapy. Obecnie doszedł do siebie. Ułożył sobie życie. Mimo to, zdradził mi niedawno, że gdy słyszy informacje o Państwie Islamskim, o uchodźcach z krajów arabskich, wszystko do niego wraca. Czuje strach...
Kto jest głównym adresatem pana książki?
- Kieruję ją do bardzo szerokiej rzeszy odbiorców. Zależy mi jednak, aby oprócz żołnierzy - uczestników różnych misji, sięgnęli po nią ich najbliżsi. Czytając, zrozumieją, co po powrocie z wojny dzieje się w głowach żołnierzy.
Cywilom, laikom z dziedziny wojskowości, staram się uzmysłowić, że nie jest prawdą, jakoby każdy żołnierz wyjeżdżał w rejon wojny z pobudek finansowych. Chciałem im wyjaśnić, że misje to nie wycieczki turystyczne, lecz trudna i bardzo niebezpieczna żołnierska służba. Mimo że za granicą, jest to służba dla naszego kraju, w interesie jego mieszkańców.
Doświadczeni wojskowi mają potrzebę autocenzury. Czy pisząc książkę, odczuwał pan tę skłonność? Czy w trakcie pracy uznał pan, że czegoś nie napisze, bo nie wypada, bo przełożeni mogą się obrazić?
- To prawda. Były fragmenty, nad którymi długo się zastanawiałem, czy nie ujawniam tajemnicy służbowej lub państwowej. Kilka razy konsultowałem się z oficerami służby kontrwywiadu. O sprawach, które podczas misji były opatrzone klauzulą "tajne", nie wspominam w ogóle. Takie dokumenty nie mają jednak wielkiego znaczenia dla opisania sytuacji i przesłania, które zawarłem na stronach książki. W żaden sposób nie wypaczają tego, co przeżyliśmy.
Czy opowiedział pan zatem o tym, jak osłoną od pocisków były dla pana ciała rebeliantów? Czy jest wątek dotyczący oskarżeń o to, że w walkach na rondzie zginął od ognia Polaków amerykański żołnierz? Czy jest o tym, że nie wiedział pan, jak powiedzieć chłopakom w City Hall, że w razie porażki nie mogą liczyć na ewakuację śmigłowcowcami z dachu, bo nasze maszyny nocą nie latają?
- Wspominam o wszystkich tych epizodach i wielu innych równie drastycznych i dramatycznych. Staram się jednak nie epatować krwią, opisami ciał zabitych.
Czy w książce znalazła się jakakolwiek ocena poczynań rebeliantów? Na przykład opis, jak zmuszali zamachowców samobójców do dokonywania krwawych rzezi?
- Nie poniżam przeciwnika. Staram się go tłumaczyć, chociaż nie wszystko się da. Próbuję patrzeć na jego poczynania obiektywnie. Piszę o odwadze, ale też o niezrozumiałym fanatyzmie.
Wiele lat temu, w "Polsce Zbrojnej" jako pierwsi użyliśmy sformułowania, że bitwa o Karbalę była największą, jaką polscy żołnierze stoczyli od zakończenia II wojny światowej. Czy teraz, po 11 latach, zgadza się pan z tym określeniem?
- Zgadzam się. Przypomnijmy, że nasi żołnierze przez dwa miesiące, od końca marca do końca maja 2004 roku prawie każdego dnia brali udział w walkach. Bywało, że walczyliśmy w okrążeniu. Tylko w jednym boju w czasie ataku na miejscowy ratusz zginęło ponad 100 terrorystów, a kilkudziesięciu zostało rannych. W trakcie tzw. czyszczenia Karbali, działając razem z Amerykanami, używaliśmy czołgów, transporterów opancerzonych i lotnictwa, by walczyć o każdy dom i kwartał miasta. Takie stwierdzenie jest więc jak najbardziej adekwatne. Nigdy wcześniej ani później, podczas żadnej misji polscy żołnierze nie brali udziału w tak zaciętych bitwach.
Był pan bohaterskim dowódcą. Dawał przykład odwagi. Narażał się częściej od innych. Czy w książce znajdziemy opis pana walki z samym sobą? Podwójnej walki, bo z własnym strachem, ale także obawami o życie podwładnych.
- To nie jest tak. W książce wyjaśniam, że w czasie walki każdy żołnierz jest równie ważny. Owszem, istnieje hierarchia, ale w bitwie ja odpowiadam za żołnierzy tak samo jak żołnierze odpowiadają za mnie. Oni polegają na mnie, ufają mi, a ja im. Zupełnie nie liczyło się to, że ja jestem kapitanem, a ktoś szeregowym.
Podczas walk w Karbali, bardzo ważne było to, że nasz dowódca batalionu, płk Tomasz Domański, dawał nam swobodę podejmowania decyzji w zależności od sytuacji. Był z dala od walki, ale nie próbował narzucać nam sposobu działania, tego co i jak mamy robić, jak walczyć. Sami podejmowaliśmy decyzje i być może dlatego wszyscy przeżyli. Uważam to za swój sukces, ale nigdy nie powiedziałem i nie powiem, że stało się to tylko dzięki mnie.
Pisząc wiele razy o was, foksach z Karbali, często zadawałem sobie pytanie: co czuje żołnierz, który jednym ruchem palca kończy czyjeś życie? Czy w książce znajdę na to odpowiedź?
- Nie ma prostej odpowiedzi. Trzeba by dużo mówić o walce z samym sobą w takich momentach, o działaniu pod wpływem impulsu, który nakazuje strzelać, bo albo ja przeżyję, albo człowiek, który do mnie celuje. Można także wyjaśniać, że pociąga się za spust, myśląc o tym, że jeśli się tego nie zrobi, to może zginąć kolega… Pewne jest jedno. Nikt nie robi tego z radością, z chęcią, z satysfakcją. Wiem, że te momenty, obrazy później wracają. Pozostają w człowieku do końca życia i trzeba nauczyć się z tym funkcjonować. Przypomnę - kto raz wyjechał na wojnę, nigdy z niej nie wraca.
Mimo upływu lat, w sprawie bitwy o Karbalę nie wszystko zostało jeszcze wyjaśnione. Czy książka odsłania jakieś tajemnice? Na przykład, czy wyjaśnia dlaczego, gdy w innych miastach Iraku nasi sojusznicy oddali miejskie ratusze bez walki, polscy i bułgarscy żołnierze z narażeniem życia bronili ratusza w Karbali?
- Nie mogłem odpowiedzieć na takie pytanie, bo nie wiem. Byłem na znacznie niższym szczeblu dowodzenia i nie miałem prawa ani nie chciałem się zastanawiać nad takimi problemami. Jako żołnierz otrzymałem rozkaz i razem z podwładnymi starałem się jak najlepiej go wykonać.
Jeśli chodzi o jakieś inne fakty, to ktoś, kto bardzo interesował się misją i tym, co się działo w Karbali, zbyt wielu nowych rzeczy się nie dowie. Sam nie wszystko jeszcze wiem. Na przykład do dzisiaj nie jest wiadomo, co stało się z polską flagą, przestrzeloną w kilku miejscach, która powiewała nad City Hall w Karbali w czasie, gdy go broniliśmy.
Dla mniej zorientowanych w sprawie książka będzie bardzo dobrym kompendium wiedzy o całej misji i wszystkim, co tam się działo.
Czy przed oddaniem rękopisu do druku czytał go jakiś uczestnik tamtych wydarzeń?
- Nikomu jej nie pokazywałem i z nikim nie konsultowałem. Wiem, że każdy z nas ma inne spojrzenie na tamte wydarzenia. Różne są opinie i opisy przeżyć. Gdybym konsultował się z kolegami, każdy z nich miałby coś do dodania, chciałby coś uzupełnić i książka pewnie nigdy by się nie ukazała.
To są moje wspomnienia, moja ocena sytuacji i opis przeżyć. Sam ponoszę odpowiedzialność za każde zawarte w niej słowo. Dlatego nie podaję nazwisk żołnierzy. Nie cytuje ich wypowiedzi. Można powiedzieć, że jest to osobiste rozliczenie z Karbalą.
Wydanie książki zbiega się z premierą filmu o walkach w Karbali, która została zaplanowana na 11 września. Czy nie obawia się pan, że taka niefabularyzowana publikacja może zaszkodzić filmowi lub - odwrotnie - film opinii o książce?
- Każdy mądry czytelnik ma świadomość, że film jest jedynie oparty na wydarzeniach, ma swoją wymyśloną fabułę i taka produkcja nie ma charakteru dokumentu. Książka wspomnieniowa zaś, od początku oparta na faktach, jest wierną relacją z wydarzeń. Uważam, że obydwa projekty wzajemnie sobie nie zaszkodzą. Wręcz odwrotnie. Mam nadzieję, że kto przeczyta książkę, chętnie obejrzy film. Z kolei po seansie filmowym widz sięgnie po książkę, aby wzbogacić wiedzę.
Jak czuje się człowiek, którego część życia, ważne chwile, ma zagrać aktor? Czy nie ma pan obaw, że na ekranie pana postać, odczucia, sposób postępowania zostaną wypaczone?
- Znów odwołam się do tego, że film fabularny nie musi być, i nie jest, lustrzanym odbiciem tego, co się wydarzyło, i postaci, które w wydarzeniach brały udział. Wiem natomiast, że aktorzy i cała ekipa realizatorska podchodzili do tego filmu z wielką pasją, z szacunkiem, a nawet podziwem do nas - uczestników walk w Karbali.
Rozmawiałem wiele razy z Bartłomiejem Topą - aktorem, który w filmie gra mnie. Wiem, że starał się w miarę wiernie oddać atmosferę tamtych chwil, powagę sytuacji. Nie zależy mi jednak na tym, aby gloryfikował moją osobę. Bardziej chodzi o to, aby z pierwszoplanową postacią utożsamiało się wielu dowódców, którym, tak jak i mnie, przyszło dowodzić w boju.