Wspomnienia rodziców 13‑miesięcznego Bolka
Ból, smutek, rozpacz i poczucie, że Bolek (13 mies.) mógłby żyć. Katarzyna i Grzegorz Kozikowscy z Białegostoku nie mogą pogodzić się ze śmiercią ich ukochanego synka. Może wciąż biegał by wesoło po domu, gdyby nie opieszałość i brak kompetencji lekarzy – mówią zrozpaczeni rodzice. Bo choć dziecko cierpiało na ostrą białaczkę szpikową, to żaden ze specjalistów ze szpitala nie zlecił odpowiednich badań i nie rozpoznał choroby... A maluszek zmarł. Sprawą zajęła się prokuratura.
08.12.2012 | aktual.: 16.01.2013 06:53
Niedawno skończył roczek. Biegał, śmiał się, sam nakładał gwizdek na czajnik, dawał „cześć”, chociaż nikt wcześniej go tego nie uczył. – Pełen energii, uśmiechnięty – mówi przez łzy tata Bolka, Grzegorz Kozikowski.
Dramat zaczął się w niedzielę 18 listopada. To wtedy Boluś wstał z łóżeczka osowiały, nie chciał jeść, nie miał ochoty się bawić. Rodzice chłopczyka na drugi dzień z samego rana poszli do lekarza rodzinnego. Ten wystawił skierowanie do szpitala. Rodzice natychmiast pojechali do Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego. – Lekarz zbadał Bolka i nakazał podawać elektrolity. Uznał, że nie potrzebna jest hospitalizacja. Nie zlecił też badań krwi – opowiada ojciec dziecka.
Ale stan Bolka nie poprawiał się. Już we wtorek, 20 listopada rodzice wezwali lekarza do domu, bo Bolek dosłownie przelewał im się przez ręce. Medyk ponownie wypisał skierowanie do szpitala, a do tego zalecił zrobienie badań krwi. – I znów pojechaliśmy do szpitala. A tam lekarz prześwietlił rączkę synka, bo zaczęła robić się bezwładna. I choć prześwietlenie nie wykazało złamania, wsadzono rączkę Bolka w gips. Domagaliśmy się badania krwi, ale go nie przeprowadzono. A potem okazało się, że ta bezwładna rączka to był wynik udaru krwotocznego – mówi tata chłopczyka.
Rodzice nie chcieli dłużej czekać. Dzień po wizycie w szpitalu zrobili badania krwi w prywatnej klinice. Wynik był przerażający: ostra białaczka szpikowa. – Po odebraniu badań pognaliśmy znów do szpitala. Lekarz dyżurny nie zajął się Bolkiem od razu, chociaż ten mocno cierpiał, zdenerwowałem się, bo Bolkowi siniały usta, przekląłem. Wtedy lekarz wezwał policję. Dopiero kolejny zajął się Bolkiem, ale było za późno. Mózg już nie pracował - relacjonuje pan Grzegorz.
Dziecko trafiło na oddział intensywnej terapii. W czwartek, 6 grudnia około 17 serce Bolka przestało bić. – Walczyliśmy do końca, z ogromną wiarą. On tak bardzo cierpiał, chciałem zabrać jego cierpienie na siebie, przekazać mu swoją siłę... Nie udało się – załamuje się tata – Wydaje mi się, że wystarczyło w porę zrobić badania krwi... Babcia Bolka o całej sprawie poinformowała prokuraturę.
Prokuratorzy zabezpieczyli dokumentację medyczną dotyczącą leczenia dziecka. Zostaną też powołani biegli, którzy ocenią prawidłowość leczenia chłopca. – Czasami ta choroba ma bardzo gwałtowny przebieg, czasami nie ma żadnych objawów. Dlatego lekarze mogli długo jej nie rozpoznać - tłumaczy pracowników Janusz Pomaski, dyrektor UDSK. Tyle że tu objawy były, w dodatku nie trwały chwilę...
Polecamy w internetowym wydaniu Fakt.pl: Wybuchła mi kuchenka! Jak to się stało?