Wrogowie USA nabrali respektu
Słoniowata dyplomacja USA być może zraziła do USA starych sojuszników, ale niedawne zdobycze militarne jedynego supermocarstwa w Iraku i Afganistanie, podkreślające jego potęgę i siłę finansową, obudziły pewien respekt u wrogów, którzy zamiast bombami zapewne woleliby zostać obsypani pieniędzmi - pisze komentator AP Mark Fritz.
16.09.2003 | aktual.: 16.09.2003 14:58
I tak parlament w Iranie debatuje dziś nad zaprzestaniem wsparcia finansowego dla terroryzmu. Syria powiadamia o zamknięciu biur palestyńskich grup stojących za samobójczymi zamachami. Libia plikami banknotów próbuje przebić sobie drogę do amerykańskiej strefy dostatku.
Irakofobia
Może chodzi tu również o swoistą "Irakofobię", przypadłość, która zdaniem analityków szybko minie, jeśli Waszyngton, czy w ogóle Amerykanie, będą mieli dość widoku swoich żołnierzy, umierających podczas zagranicznych misji, które okazały się dłuższe i bardziej zabójcze niż zakładano.
"Nie ulega wątpliwości, iż amerykańska polityka operacji prewencyjnych sprawiła, że państwa od dawna wspierające terroryzm stały się mniej skłonne do prowokacyjnych poczynań" - uważa Jonathan Stevenson z Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych w Londynie.
Dobrym przykładem, jego zdaniem, jest Syria, która wyraźnie wzięła pod uwagę amerykańskie żądania, by przestała udzielać schronienia ludziom bliskim obalonemu dyktatorowi Iraku. Syria poinformowała też o zamknięciu biur islamskiej Dżihad i Hamasu, głównych architektów samobójczych zamachów przeciwko Izraelowi, choć pozostało jej jeszcze wyrzucenie agentów tych organizacji.
Inne wymowne przykłady:
Libia
ONZ zniosła w ubiegłym tygodniu sankcje wobec Libii, po przekazaniu przez Trypolis dwóch Libijczyków oskarżonych o podłożenie w 1988 r. bomby w samolocie Pan Am lecącym nad Lockerbie w Szkocji, oraz po wypłacie odszkodowania rodzinom ofiar. Libia desperacko zabiega o zniesienie sankcji ekonomicznych przez Stany Zjednoczone, ze względu na fortunę tkwiącą w zamrożonych kontraktach z amerykańskimi towarzystwami naftowymi.
Pakistan i Arabia Saudyjska
Pakistan i Arabia Saudyjska, formalni sojusznicy mimo głęboko zakorzenionej w tamtejszych społeczeństwach nienawiści do Zachodu, szybciej uległy presjom Waszyngtonu, żądającego likwidacji różnych terrorystycznych komórek.
Sudan
W Sudanie, niegdyś uchodzącym za redutę terrorystów, sąd skazał na miesiąc więzienia pewnego Syryjczyka, który szkolił Palestyńczyków i Saudyjczyków w zamachach na siły USA w Iraku.
Iran
Iran poinformował o aresztowaniu niektórych antyamerykańskich terrorystów, z oporami zgodził się przestrzegać międzynarodowych reguł w kwestii nierozprzestrzeniania broni jądrowej, a w tym tygodniu prawdopodobnie wyrazi zgodę na przystąpienie do międzynarodowej konwencji zakazującej finansowania terroryzmu.
Sudan i Libia wykazywały oznaki zmiany stanowiska jeszcze przed 11 września 2001 r. - powiedział Jonathan Stevenson - ale muskularna polityka zagraniczna USA umocniła w nich chęć lepszego uczestnictwa we wspólnocie międzynarodowej. Iran, choć wciąż stanowi problem, wygląda na bardziej skłonnego podporządkować się pewnym normom międzynarodowym, jak np. inspekcjom swych ośrodków nuklearnych, jednocześnie zaś trzyma "na stosunkowo krótkiej smyczy" różne grupy antyizraelskie.
Ujemną stroną amerykańskich operacji w dwóch krajach islamskich jest to, że przysporzyły one poparcia Al-Kaidzie i spowodowały ochłodzenie stosunków z tradycyjnymi sojusznikami, jak Niemcy i Francja, opowiadającymi się za bardziej globalnym i dyplomatycznym podejściem do kwestii "państw łotrowskich" - dodaje Stevenson.
Trzęsą się ze strachu
Choć przywódcy tych państw zapewne nadal, w tym czy innym stopniu, "trzęsą się ze strachu", strach ten był największy zaraz po spektakularnym zdobyciu Bagdadu, wszelako trudności z ustabilizowaniem sytuacji w Iraku i Afganistanie prawdopodobnie nieco osłabiły początkowe obawy - uważa Richard K.Betts, dyrektor Instytutu Badań nad Wojną i Pokojem na Uniwersytecie Columbia.
Niemniej, pomimo ofiar w ludziach i mimo ostrej krytyki ze strony tradycyjnych sojuszników, globalne konsekwencje psychologiczne amerykańskiej operacji są już znacznie szersze, niż wydaje się większości ludzi. "Każdy był w większym lub mniejszym stopniu zaprzątnięty Irakiem, ale faktycznie jest to tylko wierzchołek ogromnej góry lodowej, dostrzegalnej w całym świecie" - uważa psycholog i politolog z nowojorskiego City University, dr Stanley A.Renshon.
Zwraca on uwagę, że służby wywiadowcze Filipin, Pakistanu, Indonezji, Arabii Saudyjskiej i innych państw wyraźnie współpracują dzisiaj z wywiadem amerykańskim w celu wykrycia i schwytania potencjalnych terrorystycznych spiskowców. Kilkanaście lat temu władca Islamskiej Republiki Mauretanii, prezydent Mauja Sid'Ahmed Uld Taja był pariasem, popierającym inwazję Saddama Husajna na Kuwejt, dokonującym okrutnych czystek etnicznych w armii i administracji. Dzisiaj jest sojusznikiem Ameryki i jednym z niewielu arabskich przyjaciół Izraela.
Stany Zjednoczone są faktycznie ofiarą własnej dominacji militarnej i gospodarczej. Po upadku ZSRR w 1991 r. i wobec niezdolności Europy do zapełnienia powstałej próżni w równowadze sił, zarówno wielkie, jak i małe państwa stanęły przed dylematem: sprzymierzyć się z wielkim mocarstwem czy szukać równowagi wbrew niemu? - mówi historyk okresu zimnej wojny, Timothy Naftali. W latach zimnej wojny - dodaje - miały wybór: USA albo ZSRR, wygrywając jedno mocarstwo przeciw drugiemu.
Strategia wyjścia
Dzisiaj, po zajęciu przez Waszyngton tak twardego stanowiska, wszelkie oznaki, że Amerykanie blefują mogłyby mieć katastrofalne konsekwencje - ostrzega Renshon. Jego zdaniem, dyskusje nad tzw. "strategią wyjścia" już teraz grożą przekształceniem USA w swego rodzaju papierowego tygrysa. Ludzie, nawołujący do przyjęcia takiej strategii w nadziei na uniknięcie nowego Wietnamu, mogą właśnie do tego doprowadzić - dodaje.
Stany Zjednoczone znalazły się w dziś sytuacji, w której albo będą nadal odgrywać rolę twardziela, albo staną w obliczu już nie tylko ruchów terrorystycznych, ale także państw, które te ruchy popierają - twierdzi Naftali. Jego zdaniem, jest to argument przeciwko "bezmyślnemu unilateralizmowi".
Niewiele pomogą też Amerykanom przykłady z historii. Nawet starożytne Ateny nie były w stanie rządzić światem z powodu potężnego zagrożenia ze strony Sparty. Tylko jedno państwo zdominowało świat do tego stopnia, że legiony słabszych plemion, ruchów i religii musiały całe wieki czekać na zdobycie szturmem jego bram. Państwem tym był Rzym - uważa Naftali.