Wrocław. Zaklęte rewiry. System zdrowia jak escape room
Przebrnąć przez zagadkowe procedury polskiej służby zdrowia w warunkach pandemii koronawirusa nie jest łatwo. W takim kafkowskim klimacie znaleźli się Mark i Yevheniia. Jak w pułapce: bez pomocy, lekarskiej porady, a ze stwierdzonym zakażeniem. O kłopotach opowiedzieli Wirtualnej Polsce.
Kilka dni temu Mark apelował do internautów na wrocławskiej grupie facebookowej. Przepraszając za zawracanie głowy pytał, co właściwie powinien zrobić, bo czuje się bezradny. Z polskiego systemu opieki zdrowotnej nigdy on ani jego dziewczyna nie korzystali, bo są w Polsce od niedawna. Nie mają żadnych doświadczeń w poruszaniu się po krętych meandrach opieki zdrowotnej w dobie pandemii, bo do tej pory nie było ku temu powodu. Jako cudzoziemcy studiujący, pracujący w Polsce, mieszkający tu już na stałe, mają do tego prawo - są ubezpieczeni.
Opisał problemy, jakie spotkały jego i jego dziewczynę, gdy potrzebowała pomocy lekarskiej i postanowiła skorzystać z wrocławskiej służby zdrowia. - Nagle poczuła się źle i pojawiła się potrzeba zwrócenia się do lekarza. Zadzwoniliśmy do Telefonicznej Informacji Pacjenta, która przekierowała nas do placówki medycznej we Wrocławiu. Po kilkudziesięciu próbach w końcu się udało i dziewczyna została skierowana na kwarantannę. Jednak nie dostaliśmy żadnej porady od lekarza, żadnej informacji na temat tego, co musimy robić dalej i jakie lekarstwa są niezbędne. Rozmowa trwała dosłownie kilka minut. Potem zaczęła się najśmieszniejsza część tej historii - opowiedział WP Mark.
Jak opisał, na test jego dziewczyna została wysłana ze wskazaniem konkretnego dnia i godziny, na 13, w szpitalu przy ulicy Koszarową 5. - Przyjechaliśmy o wyznaczonej godzinie, nawet troszeczkę wcześniej. Po czym jakaś pani zamknęła przed nami okienko, mówiąc, że badania są robione do godziny 12:30 i dziś nikt nam nie pomoże. Dziewczyna nadal źle się czuje, lekarz nie odbiera telefonu, a pan z infolinii z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. A. Falkiewicza po pytaniu, czy możemy zrobić test w ich szpitalu, rozłączył się, mówiąc, że "ma ważniejszą sprawę" - opowiada student.
Problemy studentów z Ukrainy z polskim systemem zdrowia
- Nikt nie jest w stanie nam pomóc w tej sytuacji, człowiek nie może otrzymać należącej mu się pomocy od NFZ - martwi się Mark. I pyta społeczność, gdzie się zwrócić, gdzie szukać porady, być może - jak przypuszcza - jedynym sposobem na realną, rzetelną pomoc jest skorzystanie z prywatnego gabinetu.
Na szczęście w następnym dniu jednak udało się dostać do laboratorium na test. Okazał się pozytywny. A więc dziewczyna powinna zostać w domu. A ta perturbacja przyniosła nowe wątpliwości i dezorientację. - Teraz nie wiemy, skąd mamy wziąć L-4 do pracy. Przecież za niestawienie się mogą dać wypowiedzenie. I nadal nie wiadomo, czym się leczyć, bo nikt żadnych lekarstw nie wypisał - martwi się Mark.
Pierwszą wątpliwość rozwiązuje rzeczniczka wrocławskiego sanepidu, Magdalena Mieszkowska. - Pozytywny test powoduje, że osoba z dodatnim wynikiem jest ujęta w systemie i informacja o izolacji jest w posiadaniu ZUS - wyjaśnia rzecznik w rozmowie z WP. To znaczy, że nie ma obaw, że pracodawca nie uwierzy w zakażenie pracownika koronawirusem i konieczność przebywania w domu.
Wystarczy zadzwonić do Telefonicznej Informacji Pacjenta
W sprawie przypadku, wątpliwości, problemów i kłopotów Yevhenii wypowiedziało się również zapytane przez WP Biuro Rzecznika Praw Pacjenta. W skrócie można to ująć tak: po prostu pacjentka musi skontaktować się z lekarzem i po poradę, i by uzyskać zaświadczenie o niezdolności do pracy - jeśli ma swojego lekarza, to musi się zgłosić do niego. Telefonicznie lub elektronicznie. "Placówka medyczna ma obowiązek rejestrować pacjentów tymi drogami" - przypomina przysłane nam pismo. Jeśli nie, to "na stronie internetowej NFZ można uzyskać informację, które placówki medyczne świadczy pomoc z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej i mają umowy z NFZ". Proste. W piśmie jeszcze przypomnienie o numerze Telefonicznej Informacji Pacjenta i gotowość infolinii na pomoc w dzień i w nocy.
Marka ta informacja nie zadowala. Ma wrażenie, że nie wszystko tu jest w porządku. Wniosek jest jeden: trzeba liczyć tylko na siebie. - Dodzwoniliśmy się do lekarza. Yevheniia usłyszała, że jeśli nie ma żadnych alarmujących objawów, to nie ma potrzeby wypisywania lekarstw. Na szczęście już trochę lepiej się czuje, więc tylko zaopatrzyliśmy się jeszcze w jakieś podręczne medykamenty - mówi.