Legnica. Czy Amerykanka to zaginiona Monika Bielawska? Rozmawialiśmy ze śledczym, który prowadził sprawę
1994 rok: policja najpierw intensywnie poszukiwała zaginionego dziecka, potem nagle zaprzestała. - Przyszli oboje, matka i ojciec, i odwołali alarm. Powiedzieli, że dziecko się znalazło - mówi nam emerytowany policjant. Było jednak inaczej. Dziewczynka się nie odnalazła. Dopiero teraz, po 26 latach, obywatelka USA twierdzi, że to ona może być zaginioną dziewczynką z Legnicy.
Niemal cała Polska żyła tą sprawą. O poszukiwanie dziecka uporczywie walczyła babcia. Potem uznano, choć nie było twardych dowodów, że dziecko zostało sprzedane za granicę przez ojca. Teraz 27-latka z USA uważa, że to ona. Jej materiał genetyczny wkrótce dotrze do Polski i zostanie porównany z tym pobranym od matki.
- Materiał od matki już mamy - mówi WP.PL Jagoda Ekiert z legnickiej policji. - Pobrany został w 2015 roku. Być może trzeba będzie zrobić to jeszcze raz, ale teraz szukamy laboratorium, które dokona porównania i czekamy na przesyłkę.
Młodsza aspirant Jagoda Ekiert nie może pamiętać tej tajemniczej sprawy, którą żyła Legnica od lipca 1994 roku - miała wtedy osiem lat. Odsyła więc do Zbigniewa Prokopa, który sprawę prowadził. Były policjant, już na emeryturze, zgadza się jednak porozmawiać o tym niezwykłym śledztwie, które miało wiele zwrotów i teraz być może sprawa wreszcie się wyjaśni.
Zbigniew Prokop przypomina sobie, że poszukiwania dziecka zaczęły się właściwie od uporu babci dziewczynki. Rodzina najpierw zgłosiła policji zaginięcie małej Moniki Bielawskiej wraz z ojcem Robertem. Potem przyszli, jak wspomina emerytowany policjant, oboje, matka i ojciec, i odwołali alarm. Powiedzieli, że dziecko się znalazło, jest w Katowicach, za kilka dni wróci.
Policja zaprzestała poszukiwań, skreśliła sprawę. - I dopiero babcia przyszła się pożalić, że wnuczki dalej nie ma i żebyśmy szukali. Bez niej tej sprawy by nie było, nikt być może nigdy by się o zaginioną nie upomniał - mówi WP.PL Zbigniew Prokop.
#
Prawdopodobieństwo rozpoznania siebie w osiemnastomiesięcznym dziecku, które zniknęło bez śladu gdzieś na drugim krańcu świata, powinno się równać zeru. Tymczasem obywatelka USA, poszukująca z desperacją swojej tożsamości, na dodatek nieznająca polskiego, połączyła fakty. To ona jest inicjatorką akcji i osobą, która sprawiła, że znów głośno o małej legniczance. Ruszyła maszynę, której celem jest sprawdzenie, czy to, co spotkało dziewczynkę, przypuszczalnie sprzedaną przez ojca do adopcji, to jej los.
Dziewczyna niedawno dowiedziała się od swoich rodziców, że została adoptowana. Nie wiadomo, jakie jeszcze informacje zostały jej przekazane, faktem jest, że Amerykanka zaczęła przeglądać światowe fora i rejestry zaginionych dzieci. Tak trafiła na stronę międzynarodowej grupy Missing International. Znalazła wpis dotyczący poszukiwań 1,5-rocznej Polki, która w lipcu 1994 roku została najprawdopodobniej porwana przez swojego ojca i zaginęła bez wieści. Zobaczyła zdjęcia sprzed 26 lat i wykonane przez policję zdjęcia progresywne, które przedstawiają, jak może wyglądać zaginiona, gdy ma 17 lat. Rozpoznała się na tych fotografiach, twierdzi, że widzi podobieństwo.
Oto fotografia progresywna wykonana przez policję w Legnicy. Tak mogła wyglądać zaginiona 1,5-latka w wieku 17 lat
Kobieta - nie wiadomo w jakiej kolejności, ustalenia są rozbieżne - skontaktowała się z Interpolem i przedstawicielami portali poszukujących zaginionych.
Młodsza aspirant Jagoda Ekiert mówi WP.PL, że Interpol skontaktował się z policją w Legnicy i poprosił o współpracę w tej sprawie. Od tej pory działania zmierzają do konfrontacji materiału genetycznego, co zapewne - jak sądzi rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Legnicy - potrwa jeszcze kilka tygodni.
#
Organizacja zwróciła się do Natalii Brand, wolontariuszki z działającej non profit grupy poszukiwawczej "Zaginął/Zaginęła-cała Polska", współpracującej z Missing International. Jak dowiedziała się "Gazeta Wyborcza" Wrocław, od początku kwietnia obie kobiety mają kontakt, wspólnie chcą wyjaśnić tajemnicę. Amerykanka potrzebuje przewodnika i tłumacza - nie mówi po polsku, a być może czeka ją jeszcze wycieczka do Polski. A Natalia Brand kontaktuje się z policją w Polsce, Interpolem i pomaga w załatwianiu wstępnych formalności.
Niewykluczone, że trzeba będzie powtórzyć pobranie próbek od Magdaleny Bielawskiej, matki zaginionej Moniki, a ta pracuje w Niemczech. Dotarł do niej "Super Express". Magdalena Bielawska powiedziała gazecie, że oszaleje ze szczęścia, jeśli okaże się, że Amerykanka to jej córka. Wystosowała jednak, za pośrednictwem Natalii Brand, apel do mediów. Prosi, by tymczasem nikt nie szukał kontaktu z nią, ani z nikim z rodziny.
#
Co dokładnie wydarzyło się 16 lipca 1994 roku? Dziewczynka przeziębiła się i dziadkowie zabrali ją do lekarza. Towarzyszył im Robert Bielawski, ojciec Moniki. Starsi państwo po wizycie w przychodni poszli zrealizować receptę, ojciec został na zewnątrz z wózkiem. Wtedy, przed tą apteką, dziadkowie widzieli wnuczkę po raz ostatni. Roberta zobaczyli po kilku dniach. Wrócił bez córki. Dlaczego? Wyjaśnień miał więcej niż jedno: nie wie nic, trzeba pytać dziadków, szli z nią do lekarza, zginęła w wypadku w Czechach, oddał ją dobrym ludziom z Katowic, zabił ją i zakopał w Lasku Złotoryjskim. To ostatnie wyjaśnienie lubił najbardziej, gdy trafił do aresztu; mógł dzięki temu, jak wyjaśnił później, pojechać z policją na dłuższy spacer do lasu.
W 1998 roku prokuratura przygotowała akt oskarżenia wobec ojca, stawiając mu zarzut porwania i sprzedaży dziewczynki. Oskarżony jednak okazał się mistrzem ucieczek. Zbiegł dwukrotnie. Ukrywał się aż 10 lat. Po dekadzie sam zgłosił się, prosząc o list żelazny i wreszcie tłumacząc, że chce wyjaśnić sprawę do końca. Jednak ostatecznie wśród wszystkich sprzecznych wersji zdarzeń wybrał tę, w której utrzymuje, że jest niewinny. Został skazany na 15 lat pozbawienia wolności.
Był jeszcze jeden wątek w tej sprawie. Babcia dziewczynki, Julia Markowska, tak bardzo tęskniła za wnuczką, wywierała presję na policję i sama szukała jej wszędzie i w każdej chwili, że w pewnym momencie dopatrzyła się zaginionej w krótkim materiale lokalnej telewizji, nakręconym w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne. Fragment programu nagrała na kasetę wideo i czepiała się myśli, że może tam trzeba szukać. Ten ślad jednak okazał się ślepą uliczką.
- Może tamta dziewczynka była trochę podobna, a babcia z tej swojej wielkiej miłości chciała wierzyć, że to ona - wspomina Zbigniew Prokop.
Dziś cała Legnica czeka na wynik badań genetycznych z wielkimi emocjami. To przecież naprawdę filmowa historia. Jeśli okaże się, że 27-letnia Amerykanka odnalazła swoją prawdziwą rodzinę w Legnicy, będzie to gotowy scenariusz na słodko-gorzką opowieść.
- Ja też bym chciał, żeby to była ona - mówi WP.PL Zbigniew Prokop. - Tyle dziwnych rzeczy się stało. Chciałbym tego dla tej babci. Tyle przeszła, należy jej się, żeby mogła jeszcze chociaż spotkać się z wnuczką.