Wrocław poległ za Dutkiewicza
W Brukseli właśnie rozstrzygnął się kolejny, w praktyce przedostatni etap walki o lokalizację siedziby Europejskiego Instytutu Technologicznego (EIT).
03.06.2008 12:59
Na posiedzeniu Rady Ministrów ds. Nauki UE doszło do sondażowego głosowania głównych kandydatur: Wrocławia i Budapesztu. Na szczęście były to tylko takie, powiedzmy, „prawybory”. Na szczęście, bo – mówiąc językiem bokserów – zaliczyliśmy „ostry łomot”: dostaliśmy 8 głosów, Węgrzy zaś – 20. To oczywiście nie koniec. Dogrywka nastąpi na najwyższym unijnym szczeblu: na spotkaniu premierów krajów członkowskich UE w czerwcu. Przewodnicząca w tym półroczu Unii Słowenia (zresztą popierająca Budapeszt...) chce za wszelką cenę, aby to za jej kadencji wyznaczono siedzibę EIT. Francuzi chcieliby tę decyzję przełożyć na okres swojego przewodnictwa, co oczywiste – decyzja jest prestiżowa i stwarzająca możliwości do politycznej rozgrywki.
Kulisy walki o EIT, a co za tym idzie o pieniądze, wpływy i promocję, są więcej niż ciekawe. Polska kupowała poparcie dla swojej kandydatury – i nie ma nic w tym złego. Uzyskaliśmy poparcie Holandii za nasz głos za jej kandydaturą jako kraju – siedziby projektu Galileo. Poparła nas Litwa, ale też nie za darmo: obiecaliśmy jej z kolei nasze wsparcie dla Wilna jako siedziby nowej unijnej agencji... ds. równouprawnienia płci (!). Dostaliśmy też głos m.in. Szwecji, Łotwy i Irlandii.
W charakterystyczny sposób zachowały się Niemcy. Najpierw zgłosiły się same z kandydaturą dawnego NRD-owskiego miasta Jeny, aby w finałowej (na tym etapie) rozgrywce poprzeć Węgrów. Ta decyzja Berlina pokazuje jednak kompletne fiasko polityki rządu Tuska wobec Niemiec. Ustępstwa, przymilanie się, unikanie problemów i rezygnacja z formułowania jasnych oczekiwań w stosunku do RFN doprowadziły w efekcie do... takiej właśnie niekorzystnej dla Polski decyzji w kluczowej dla nas sprawie. Kwestia lokalizacji EIT pokazuje jak w soczewce, jakiej polityki względem Berlina Warszawa prowadzić nie powinna. Rezygnacja ze stawiania warunków i „polityka uśmiechu” w prostej drodze prowadzi do lekceważenia nas i naszych strategicznych postulatów przez bliższych (jak w tym przypadku) i dalszych sąsiadów.
Oczywiście, na prawdopodobną przegraną rządu PO–PSL w batalii o siedzibę Rady EIT może mieć też pewien wpływ czynnik obiektywny: z nowych 12 krajów członkowskich UE tylko Polska dotąd potrafiła zapewnić sobie lokalizację jednej z unijnych agencji (mamy unijną agencję ds. granic, czyli FRONTEX, skądinąd stało się to wkrótce po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych we wrześniu 2005 roku...). Z krajów „starej” Unii tylko parę ma siedziby dwóch lub trzech agencji UE (np. Francja, Belgia, Włochy i Portugalia mają po dwie, a Grecja i Hiszpania – po trzy). Niemcy mają tylko jedną (zajmującą się zresztą bezpieczeństwem lotów). Ta sytuacja dotychczasowego uprzywilejowania Polski może tym razem zadziałać na naszą niekorzyść.
Ale jest jeszcze jeden mało znany aspekt batalii o EIT. To śmiertelna walka między „wierchuszką” PO a niegdyś zaprzyjaźnionym z tą partią, a dziś bardzo samodzielnym prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem. Odkąd ten popularny polityk o poglądach mniej więcej między PiS a PO „wybił się na niepodległość” i przestał zaprzeczać, że myśli o prezydenturze już w 2010 roku, Platforma zaczęła go ostro zwalczać. Nie tylko werbalnie (m.in. wypowiedzi wicepremiera Schetyny), ale też bardzo konkretnie: zarządzanie wrocławskim lotniskiem zostało „wyjęte” miastu Wrocław przez ministra skarbu i przekazane skarbowi państwa (czytaj: rządowi...). W kuluarach mówi się nie tylko o tym, że w ostatnim roku Dutkiewicz dwukrotnie miał wyrzucić Schetynę ze swojego gabinetu (ostatecznie w porównaniu z mordobiciem w parlamentach Włoch, Ukrainy i Rosji oraz strzelaniną w hiszpańskich Kortezach to właściwie drobiażdżek – o ile w ogóle to prawda, a nie smaczna legenda), ale przede wszystkim o obawie PO, że ewentualny sukces w bitwie o
EIT będzie dyskontowany głównie przez Dutkiewicza, a nie rząd. A na kolejne osiągnięcie prezydenta Wrocławia, a przez to znaczące wzmocnienie go w kontekście ewentualnej kampanii 2010 – i to jako konkurenta Tuska – zgody Platformy być nie może. Stąd też powszechnie opowiada się, że – pomijając pozory i propagandowe menuety – tak naprawdę rządowi nie zależało na zdobyciu EIT, choć oczywiście nie mógł tego „odpuścić” medialnie. Zresztą w myśl starej zasady: „nie wzmacniać potencjalnej (realnej) konkurencji”, bardziej znanej jako syndrom psa-ogrodnika: „sam nie zeżre, ale i drugiemu nie da”...
Co z tego wynika dla Polski – bo to przecież najważniejsze. Ano to, że trzeba opóźniać wybór siedziby Rady tak długo, aby zagwarantować nam przynajmniej jeśli już nie lokalizację samej Rady, to chociaż jednego z tzw. WWI, czyli Węzłów Wiedzy i Innowacji. Będzie ich kilka, będą mniej prestiżowe, ale jednak będą one więcej niż ważne w wymiarze finansowym i naszego pościgu cywilizacyjnego za straconym – w komunizmie – czasem i Europą Zachodnią. Tylko że to trzeba będzie ostro negocjować. A z kolan i z uśmiechem na ustach trudno doprawdy negocjować skutecznie...